(11) "Mythology of Death"

73 8 0
                                    

~Jasper~

Nie zaprzeczę, było całkiem przyjemnie. Miałem dość wiecznej walki o przeżycie, igrania ze śmiercią i nie kończącego się ryzyka. Sam bardzo blisko otarłem się o śmierć i nie chciałem już nigdy powtórki z rozrywki. Tutaj wszystko było inne – uwierzyłem, że może istnieć inne życie, bez strachu, w spokoju i szczęściu, po prostu zwyczajne.

Wypuszczali nas pojedynczo, niektórych wcześniej, innych później. Ja byłem poza kwarantanną od dobrych paru dni razem z Monty'm i większością osób. Dostaliśmy własny pokój, ubrania i jedzenie. Rozmawialiśmy też z prezydentem Wallace'm, który zapewnił nas że możemy zostać jak długo tylko chcemy w Mount Weather i okazał się całkiem spoko typkiem. Jedyne co nie dawało nam spokoju to troska o pozostałych naszych przyjaciół, ale Dante zapewnił nas że ciągle ich szukają a Arce niestety się nie udało i wszyscy zginęli. Część z nas przyjęła to gorzej, część lepiej. Dla mnie wszystkie ważne osoby wylądowały już na Ziemi.

Teraz znajdowałem się w jadalni, tak jak przez większość czasu i zajadałem się przepysznym ciastem, naprawdę żałowałem że nie było tego w Kosmosie.

-Uważaj bo się udławisz! – zachichotał Monty klepiąc mnie od tyłu, przez co rzeczywiście się zakrztusiłem. Kiedy doszedłem do siebie ostatni kawałek czekoladowego zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach, tak samo jak mój przyjaciel.

-Monty, zabiję cię za to! – krzyknąłem i ruszyłem na polowanie, licząc że znajdę jeszcze to ulubione. Napychałem mój talerz nowymi specjałami, kiedy zobaczyłem jak wszyscy pozostali goście zastygli bez ruchu wpatrując się w coś przy wejściu. A był to nie kto inny niż zakrwawiona Clarke trzymająca ostrze na gardle młodej dziewczyny, którą kojarzyłem z widzenia. Czy ona naprawdę musi wszystko psuć?

-Clarke, puść ją – najwyższy czas zainterweniować.

-Jasper! – szaleństwo w jej oczach zamieniło się w ulgę. – Jak dobrze że jesteś. Są tu pozostali?

-Tak, to nieporozumienie. Wszyscy jesteśmy cali, chodź wszystko ci wytłumaczę i zaprowadzę do szpitala aby cię opatrzyli.

Delikatnie wyciągnąłem z jej ręki ostry kawałek szkła i oswobodziłem przerażoną ciemnowłosą dziewczynę, która skinęła do mnie w podziękowaniu. Pociągnąłem mocno Clarke za drzwi.

-Co ty odpierdalasz? Chcesz aby nas stąd wyrzucili?

-O co w tym wszystkim chodzi? Oni nas złapali siłą i uwięzili Jordan!

Rozumiałem jej tok myślenia ale myliła się.

-Jesteśmy GOŚĆMI. Tutaj jest naprawdę w porządku, zobaczysz. Zresztą to nie ja powinienem ci to wszystko opowiedzieć tylko prezydent.

Blondynka skinęła głową w ramach zgody ale widziałem w jej oczach jeszcze dręczące ją pytania. Westchnąłem.

-O co chodzi?

-Ile was tu jest? Czy Bellamy...?

-Prawie wszyscy, ale jego nie widziałem. Coś się stało?

Zdziwiony zobaczyłem jak oczy Clarke się zaszkliły. Trochę dziwne, niby się zaprzyjaźnili ale to nie powód by płakać bo nie ma go tutaj.

-Clarke?

-Później. Po prostu już chodźmy.

Jej wzrok z powrotem stwardniał a ja jedynie wzruszyłem ramionami i poprowadziłem ją korytarzami bazy, której zakątki zdążyłem już całkiem dobrze poznać.

°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°°

~Clarke~

I hate you #1 //BELLARKEWhere stories live. Discover now