Pines! Pines! Pines!

57 4 4
                                    

- Ford! - krzyknął Stan z żywym przerażeniem w głosie. Odepchnął Rico na bok, porażony prądem mężczyzna wrzasnął z bólu. Pines nie poświęcił najmniejszej uwagi byłemu współwięźniowi. W słabym świetle odległych latarni widział, jak twarz brata wykrzywia się w grymasie bólu, kiedy ten chwycił się za bark.

Tuż nad głową Stana świsnęła kolejna kula. Nie miał czasu rozglądać się za strzelcem. Wiedział, że znajdowali się na otwartym terenie, gdzie nic nie chroniło ich przed następnymi pociskami. Do szopy było za daleko, by biec.

Niewiele myśląc, wyciągnął Hak Harak. Nie tracił czasu na celowanie. Wystrzelił kotwiczkę w drzewa tuż za ogrodzeniem. Chwycił Forda wolną ręką. Ułamek sekundy później stopy obu braci gwałtownie oderwały się od ziemi. Niezgrabnie przelecieli tuż nad płotem. Wylądowali po drugiej stronie i wpadli między drzewa, znikając z oczu oprychom.

- Musimy okrążyć posiadłość - stęknął Ford, starając się po sobie nie pokazywać, jak duży ból sprawiała mu rana. Przynajmniej w ciemności nie było widać, ile stracił krwi. Ruchem głowy wskazał kierunek. - Zacumowałem Stan O'War w zatoce za tym wzgórzem.

- Już mówiłeś - burknął Stan, ale w głębi duszy cieszył się z uwag brata. Skoro miał siły się wymądrzać, to nie wybierał się jeszcze na drugą stronę. - Masz jakiś bandaż?

Ford pokiwał głową, wyciągając rolkę białego materiału ze swojej kieszeni. Zaczął obwiązywać nią ranny bark.

- Daj mi to - polecił Stan, wyrywając bandaż z ręki brata. 

- Ale... - automatycznie sprzeciwił się Ford, ale bliźniak natychmiast mu przerwał, już obwiązując ramię naukowca materiałem.

- Chyba się śpieszymy, nie? - przypomniał bratu. Ostatni raz oplótł materiał. Tyle musiało wystarczyć. Na posiadłości już wrzało od wrzasków biegających wszędzie osiłków.

Stan chwycił brata pod zdrowe ramię. Ford z wdzięcznością wsparł się na bliźniaku i razem ruszyli przez rzadki las. Stale nerwowo oglądali się w stronę posiadłości, w każdej chwili spodziewając się pościgu. 

Nie musieli długo czekać. Przeszli ledwo kilkanaście metrów, kiedy na posiadłości znów rozległy się krzyki. Zobaczyli dwie grupy osiłków: jedna biegła do furtki, przez którą sami zamierzali chwilę wcześniej wyjść, druga pędziła do głównej bramy. 

- Na belgijskie wafle - zaklęli bracia zgodnie. Ford puścił Stana.

- Musimy dotrzeć na plażę, zanim odetną nam drogę - oznajmił pewnym siebie tonem, ale bliźniak zmierzył go powątpiewającym spojrzeniem.

- Nie pobiegniesz w takim stanie - sprzeciwił się. Nawet w ciemności widział, że siły opuszczają rannego.

- Bywałem w gorszych sytuacjach! - zaoponował Ford i nie dając bratu czasu na odpowiedź, pobiegł przed siebie. Stan, nie mając innego wyboru, popędził za nim. Przez dłuższą chwilę miał problem z dogonieniem bliźniaka, ale kiedy wreszcie się udało, bez trudu dotrzymywał go kroku. W pewnym momencie nawet musiał zwolnić, by nie zostawić rannego w tyle. Wreszcie dotarli do stóp wzgórza i zaczęli się przedzierać przez krzaczory na jego zboczu.

Hałasy za nimi nasiliły się. Osiłki wparowały między drzewa, rozdzielając się na mniejsze grupki. Ford obejrzał się na pościg, ale nie udało mu się go dostrzec. Tak samo jak zdradliwego korzenia, o który akurat zahaczył stopą. Poleciał do przodu, machając rękoma. Tylko dzięki szybkiej ingerencji Stana nie upadł na ziemię. Musieli się zatrzymać, by zdołał odzyskać równowagę.

- Biegnij beze mnie. Spowalniam cię tylko - stęknął ranny, dysząc ciężko. 

- Nie będziesz mi się tu poświęcał! - warknął Stan, chwytając brata za ramię. Pociągnął go dalej. - I przestań narzekać, bo zaraz cała posiadłość nas usłyszy!

Stan O'War IIWhere stories live. Discover now