Kopę lat!

34 4 0
                                    

Otępiający ból nad lewym uchem przebił się do Stankowej świadomości. Razem z nim dały o sobie znać liczne otarcia i powstające siniaki. Ciasny sznur wbijał mu się w nadgarstki. W prawy policzek uwierał go szorstki, płócienny materiał. Zapach morza ledwo przebijał się przez duszący odór stęchlizny. Zimna, wilgotna powierzchnia pod nim rytmicznie unosiła się i opadała, nie poprawiając jego samopoczucia. Warkot silnika skutecznie zagłuszał jakiekolwiek inne dźwięki.

Spróbował otworzyć oczy, ale nic to nie dało. Przed sobą miał jedynie ciemność.

Przestań się wykłócać i im przyłóż! W jego głowie pojawiło się echo głosu Forda. Hm, chyba coś nie wyszło. Stan pamiętał sprzeczkę toczoną w trakcie bójki i wcześniejszą ucieczkę ulicami San Francisco, ale nie wiedział, co działo się później. Ból głowy i spętane nadgarstki dawały pewne wskazówki co do dalszych wydarzeń.

Jak długo był nieprzytomny? Dokąd go wieziono? Co zamierzali tam zrobić? Stan domyślał się, że szybko pozna odpowiedzi i najpewniej nie będą one najprzyjemniejsze.

Naparł nadgarstkami na pętający je sznur, ale ten ani drgnął. Mocny kopniak w ramię natychmiast zniechęcił go do dalszych eksperymentów. Grzecznie znieruchomiał, zmuszając obolałą głowę do przeanalizowania swojego położenia.

Delikatnie mówiąc, nie przedstawiało się ono w różowych barwach. Pewnie przez ten materiał na głowie, który swoją drogą uniemożliwiał zobaczenie jakichkolwiek kolorów poza czernią, a tym bardziej zdobycie jakichkolwiek przydatnych informacji.

Zaraz, zaraz. Był przecież na dworze. Nic nie pływało po krytych basenach z taką prędkością. Natomiast materiałowy worek nie był w stanie powstrzymać promieni słońca od przebijania się między pojedynczymi nićmi. A skoro nie było słońca, musiała ciągle trwać noc. Lub już, lecz Stan wątpił, by był nieprzytomny całą dobę bądź nawet dłużej.

Świetnie, czyli od nieszczęsnej bójki mogło minąć najwyżej parę godzin. Jeśli zaraz potem gang wpakował się na motorówkę, mogli... odpłynąć już daleko od San Francisco.

Jak na zawołanie, łódź zaczęła zwalniać, by w końcu zatrzymać się całkowicie. Silnik zamilkł, dopuszczając do głosu szum fal uderzających o burtę, krzyki nocnych ptaków i warkoty odległych samochodów. Za to nie dało się usłyszeć żadnych rozmów czy przechodzących pieszych. Widać musieli znacząco oddalić się od miejsc nocnych przechadzek, być może znaleźli się już poza miastem.

Dwie pary stóp spadły na deski. Łodzią delikatnie szarpnęło w stronę źródła dźwięku. Po chwili pozostali pasażerowie zaczęli zeskakiwać z pokładu, nie zawsze po drodze patrząc pod nogi. Kilku z nich przy okazji potrąciło Stana.

- Też macie worki na głowach, że chodzić nie potraficie!? - warknął Pines. Większość kroków nagle ucichła, najwyraźniej spora część zbirów przystanęła, by spojrzeć na porwanego. Stan ogromnie żałował, że materiał uniemożliwiał mu zobaczenie wyrazów ich twarzy.

- No proszę, śpiąca królewna wreszcie się obudziła - zauważył jeden z nich.

- W końcu, nie trzeba będzie go nosić - burknął inny.

- Zdejmijcie ten sznur to... - zaczął Stan, ale nagle dwie pary rąk gwałtownie podniosły go z ziemi i niezbyt delikatnie pomogły mu przedostać się z pokładu łodzi na drewnianą kładkę.

- Weźcie go. Wiecie, gdzie - burknął Jorge, już oddalając się pomostem. Z jego głosem zmieszało się kilka par powoli cichnących korków. Szturchnięciem w plecy Stan został skierowany w tym samym kierunku.

- Ruszaj się dziadku, nie mamy całej nocy - warknął ktoś za nim. W tym momencie stopa Stana trafiła idealnie w przerwę między deskami. Pines momentalnie stracił równowagę. W ostatniej chwili jakaś ręka chwyciła go za ramię, ratując zakrytą workiem głowę przed kolejnym zderzeniem z podłożem.

Stan O'War IIWhere stories live. Discover now