❰ Rozdział 9 ❱

141 9 14
                                    

To był ten dzień.

Matt powoli wstał z łóżka i niepewnym, równie wolnym krokiem ruszył w kierunku łazienki. Tak. Nie spał praktycznie przez całą noc. Przekręcał się z boku na bok, stale się wybudzał. Wielokrotnie też przechadzał się po mieszkaniu bez większego celu. Wyglądał przez okna, przyglądał się różnym rzeczom. Cisza nie dawała mu zasnąć spokojnie, tak samo jak świadomość bycia tutaj... samemu.

Dla Casey'ego ten dzień był dość ważny, a jednocześnie tak bardzo niechciany. Oficjalne pożegnanie przyjaciela miało nastąpić zbyt szybko. Co prawda Matt i Kelly rozmawiali kiedyś o tym. O własnych pogrzebach oraz śmierciach. Tworzyli różne, alternatywne wersje przyszłości. Śmierć ze starości, wypadek na rybach, zatrucie się jedzeniem z remizy, spalenie żywcem... Tworzyli różne mowy czy nawet wybierali kościoły, w których miały odbyć się ów pogrzeby. Co dziwne - dobrze się przy tym bawili i nie traktowali tego w stu procentach na serio... Ale mimo wszystko nigdy nie padł taki scenariusz. Żaden z nich nie pomyślał o strzelaninie w remizie i o śmierci jednego z nich podczas niej.

Mimo wszystko musiał się pozbierać. Wszyscy na niego liczyli. I to dosłownie wszyscy! Boden, ratownicy, rodzina oraz znajomi Kelly'ego, kapelan, a nawet... sam Severide. Matthew westchnął. W końcu - nie mógł nikogo zawieść. To nie było w jego stylu! Wyciągnął rękę i już po chwili lodowata woda zaczęła spływać po jego ciele.

Do pogrzebu coraz bliżej.

❖❖❖

W kościele zaczęło zbierać się coraz więcej osób. Byli to różni ludzie, którzy w różnoraki sposób uczestniczyli w życiu Severide'a. Strażacy z różnych remiz, policjanci z dwudziestego pierwszego posterunku, pracownicy z MED czy też osoby, które zostały uratowane przez Kelly'ego. Mimo wszystko nie zebrało się ich jakoś dużo. Zaledwie 10 ławek zostało zajętych...

Stella przywitała się z kapelanem i niezadowolona weszła do świątyni. Dopiero się dowiedziała. Przekroczyła drugie drzwi, prowadzące do głównej części budynku, a następnie rozejrzała się na boki. Przy filarze stał William oraz Jay. Nie rozmawiali, jedynie patrzyli po innych. Nieco dalej, w głębi kościoła, stał Boden z kilkoma strażakami z wozu 81, a przez środek pomieszczenia szedł dr. Charles z Goodwin. Ale mimo wszystko, Joe'go nigdzie nie było. "Cruz... Dlaczego zawsze jak jesteś potrzebny, to ciebie nie ma..." - denerwowała się w myślach. Musiała coś z nim wyjaśnić...

— Tu jesteś! — podeszła aktywnie do strażaka, gdy tylko go zauważyła. — O co chodzi z tym, że Departament nie ma zamiaru uhonorować w jakikolwiek sposób Kelly'ego?

— Po prostu. Boden z Benny'm byli dwa dni temu u komisarza, to odesłał ich z kwitkiem, żeby wrócili za tydzień. Nie interesuje ich ta sytuacja.

— Przecież to jest skandal... Czy oni wiedzą, ile Severide poświęcił dla innych ludzi? Ile rzeczy udowodnił?

— Kidd, taki jest nasz departament. Nie oczekuj zbyt wiele — odezwał się Christopher.

— A jeszcze tylko zapytam... Skąd to wiecie?

Cruz spojrzał na Herrmanna, jakby nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.

— Od Mouch'a, który usłyszał to od Ritter'a, który zaś dostał taką informację od Gallo, który słyszał rozmowę komendanta z Benny'm.

Kidd nawet się nie zdziwiła. Pokręciła jedynie głową.

— A.. Czyli tak naprawdę nikt nie wie czy to jest prawda i równie dobrze może to być fake info. Dzięki, chłopcy — pożegnała się i odeszła, by zająć miejsce.

❖❖❖

— Amen — odpowiedzieli wszyscy chórem, na słowa kapelana.

Sheffield wyciszył mikrofon i spojrzał na Casey'ego. Teraz nadeszła pora na jego mowę. Kapitan ostrożnie wstał, a następnie podszedł do ambony. Wyregulował wysokość mikrofonu, a następnie włączył go. Rzucił szybko okiem po zebranych i zaczął mówić:

❝ No chance ❞ [Chicago Fire]On viuen les histories. Descobreix ara