❰ Rozdział 1 ❱

385 17 11
                                    

— Dziękuję, że w większości udało wam się dostać do remizy wcześniej niż zaczynacie zmianę — odezwał się szef batalionu.

— Jesteśmy gotowi o każdej porze dnia i nocy, szefie — rzekł w ramach odpowiedzi (w imieniu wszystkich tu obecnych) Matthew Casey. Kapitan opierał się barkiem o boczną ścianę przy oknach. Jego głos był w miarę zrelaksowany, ale słychać było nutę złości, niezwiązanej z pracą.

— Cieszy mnie to.

Spokojny wzrok Wallace'a powędrował po każdej osobie znajdującej się w pomieszczeniu. Większość odpowiedziała lekkim uśmiechem, kiwnięciem głową lub chociażby złapaniem kontaktu wzrokowego. Znał on swoich ludzi praktycznie na wylot... Traktował ich jak rodzinę. Wspierał, pomagał... A mimo wszystko dalej go zadziwiali, a szczególnie ci, których znał najdłużej. Spojrzenie Boden'a zatrzymało się na pustym miejscu przy ścianie, naprzeciwko niego. Na miejscu Severide'a. Szef westchnął.

— Wczoraj wieczorem dostałem telefon z zarządu. Niestety nie dotyczył on nowego sprzętu dla Squad'u, ale mam nadzieję, że niedługo pojawi się i tu odpowiedź... — osoby z trójki jęknęły z zawiedzenia. Squad miał coraz gorszy sprzęt, niektóre rzeczy nie wracały już nawet z naprawy, bo były wykończone, nie dało się ich naprawić... Musieli pożyczać od innych wozów ich zapasowe. Wezwań przybywało, a sytuacja robiła się niekorzystna i niezbyt bezpieczna. — Do rzeczy. Jak poinformowało CPD, na naszym terenie rozpoczęły się wojny gangów — oznajmił niezadowolonym głosem, co spotkało się identyczną reakcją słuchaczy. — Sam jestem w szoku, gdyż nasz rewir zawsze był od tego w pewnym stopniu wolny, ale poprzednia zmiana miała trzy wezwania do pożarów oraz dwa do asysty policji, wszystkie z tego jednego powodu. CPD prosi o czujność i zwiększenie szybkości reagowania. To jest dopiero początek. Sytuacja jest poważna i może być jeszcze gorsza... Musimy być w gotowości przez całą dobę. Ale pod żadnym pozorem nie wywołujmy paniki wśród mieszkańców. Oni na nas liczą.

— Czyli jak kula przeleci nam koło ucha, to mamy traktować to jak upierdliwą muchę i całkowicie to zlać, tak? — wtrącił się nieco oburzony Christopher.

— Musicie być po prostu czujni, Herrmann i nie tworzyć zbędnej paniki. Nie chcemy ofiar. Mamy dbać o bezpieczeństwo w Chicago, więc jesteście potrzebni tu w jednym kawałku. To miasto was potrzebuje. Rozumiemy się?

Strażacy wspólnie potwierdzili zrozumienie treści.

— Dobrze. Po południu przyjedzie ktoś z dwudziestego pierwszego posterunku i bardziej wprowadzi was w temat. To tyle. A teraz idźcie zająć się sobą i, w razie czego, trzymajcie się blisko wozów... Będę w swoim gabinecie. Rozejść się.

Boden wyszedł z sali konferencyjnej i ruszył w kierunku swojego biura. Od razu po zamknięciu się drzwi, w pomieszczeniu zapanował gwar, niczym w sali szkolnej, kiedy nauczyciel na chwilę wyjdzie... Część osób wychodziła faktycznie zająć się istotnymi rzeczami, reszta zaś głośno dyskutowała o nowej sytuacji. Wyrażali swoje niezadowolenie, wymieniali się informacjami.

— Kapitanie? — odezwała się po odprawie Kidd.

Matt, który zmierzał w stronę wyjścia, stanął w pół kroku i po chwili odwrócił się w stronę kobiety. Trzymał wysoko uniesioną głowę z nieco zmrużonymi oczyma. Spojrzał Stelli prosto w oczy. Spekulował możliwe pytania, choć był praktycznie pewny, jakie mogło ono być...

— Coś się stało? — zapytał jak gdyby nigdy nic.

— Niby nie... — zaczęła niepewnie. — Wiesz może, dlaczego na odprawie nie było Severide'a? Tak normalnie spytałbym raczej Boden'a, ale wy jesteście z Kelly'm współlokatorami i może coś wiesz... Nie odzywa się od wczoraj... Może wziął sobie wolne?

❝ No chance ❞ [Chicago Fire]Where stories live. Discover now