— Dziękuję, że w większości udało wam się dostać do remizy wcześniej niż zaczynacie zmianę — odezwał się szef batalionu.
— Jesteśmy gotowi o każdej porze dnia i nocy, szefie — rzekł w ramach odpowiedzi (w imieniu wszystkich tu obecnych) Matthew Casey. Kapitan opierał się barkiem o boczną ścianę przy oknach. Jego głos był w miarę zrelaksowany, ale słychać było nutę złości, niezwiązanej z pracą.
— Cieszy mnie to.
Spokojny wzrok Wallace'a powędrował po każdej osobie znajdującej się w pomieszczeniu. Większość odpowiedziała lekkim uśmiechem, kiwnięciem głową lub chociażby złapaniem kontaktu wzrokowego. Znał on swoich ludzi praktycznie na wylot... Traktował ich jak rodzinę. Wspierał, pomagał... A mimo wszystko dalej go zadziwiali, a szczególnie ci, których znał najdłużej. Spojrzenie Boden'a zatrzymało się na pustym miejscu przy ścianie, naprzeciwko niego. Na miejscu Severide'a. Szef westchnął.
— Wczoraj wieczorem dostałem telefon z zarządu. Niestety nie dotyczył on nowego sprzętu dla Squad'u, ale mam nadzieję, że niedługo pojawi się i tu odpowiedź... — osoby z trójki jęknęły z zawiedzenia. Squad miał coraz gorszy sprzęt, niektóre rzeczy nie wracały już nawet z naprawy, bo były wykończone, nie dało się ich naprawić... Musieli pożyczać od innych wozów ich zapasowe. Wezwań przybywało, a sytuacja robiła się niekorzystna i niezbyt bezpieczna. — Do rzeczy. Jak poinformowało CPD, na naszym terenie rozpoczęły się wojny gangów — oznajmił niezadowolonym głosem, co spotkało się identyczną reakcją słuchaczy. — Sam jestem w szoku, gdyż nasz rewir zawsze był od tego w pewnym stopniu wolny, ale poprzednia zmiana miała trzy wezwania do pożarów oraz dwa do asysty policji, wszystkie z tego jednego powodu. CPD prosi o czujność i zwiększenie szybkości reagowania. To jest dopiero początek. Sytuacja jest poważna i może być jeszcze gorsza... Musimy być w gotowości przez całą dobę. Ale pod żadnym pozorem nie wywołujmy paniki wśród mieszkańców. Oni na nas liczą.
— Czyli jak kula przeleci nam koło ucha, to mamy traktować to jak upierdliwą muchę i całkowicie to zlać, tak? — wtrącił się nieco oburzony Christopher.
— Musicie być po prostu czujni, Herrmann i nie tworzyć zbędnej paniki. Nie chcemy ofiar. Mamy dbać o bezpieczeństwo w Chicago, więc jesteście potrzebni tu w jednym kawałku. To miasto was potrzebuje. Rozumiemy się?
Strażacy wspólnie potwierdzili zrozumienie treści.
— Dobrze. Po południu przyjedzie ktoś z dwudziestego pierwszego posterunku i bardziej wprowadzi was w temat. To tyle. A teraz idźcie zająć się sobą i, w razie czego, trzymajcie się blisko wozów... Będę w swoim gabinecie. Rozejść się.
Boden wyszedł z sali konferencyjnej i ruszył w kierunku swojego biura. Od razu po zamknięciu się drzwi, w pomieszczeniu zapanował gwar, niczym w sali szkolnej, kiedy nauczyciel na chwilę wyjdzie... Część osób wychodziła faktycznie zająć się istotnymi rzeczami, reszta zaś głośno dyskutowała o nowej sytuacji. Wyrażali swoje niezadowolenie, wymieniali się informacjami.
— Kapitanie? — odezwała się po odprawie Kidd.
Matt, który zmierzał w stronę wyjścia, stanął w pół kroku i po chwili odwrócił się w stronę kobiety. Trzymał wysoko uniesioną głowę z nieco zmrużonymi oczyma. Spojrzał Stelli prosto w oczy. Spekulował możliwe pytania, choć był praktycznie pewny, jakie mogło ono być...
— Coś się stało? — zapytał jak gdyby nigdy nic.
— Niby nie... — zaczęła niepewnie. — Wiesz może, dlaczego na odprawie nie było Severide'a? Tak normalnie spytałbym raczej Boden'a, ale wy jesteście z Kelly'm współlokatorami i może coś wiesz... Nie odzywa się od wczoraj... Może wziął sobie wolne?
YOU ARE READING
❝ No chance ❞ [Chicago Fire]
Fanfiction「Chicago Fire FF」 Każdy popełnia błędy. Każdy czasem się gubi. Każdy choć raz żałował rzuconych słów. Nie każdy żyje zasadą "żyj jakby każdy dzień był twoim ostatnim". Ale... Nie ma przebacz. Kości zostały rzucone... i nic na to nie poradzisz. Począ...