Krótka wskazówka zegara spokojnie sunęła w stronę ósemki. Nie spieszyła się i ewidentnie nie miała zamiaru zmieniać tempa. Było jej dobrze spowalniając czas. Mogła wywołać więcej emocji, które są nierozłączną częścią szpitala. I to nie tylko te negatywne odczucia, ale również pozytywne... w pewnym sensie.
Na sali Severide'a panowała niekomfortowa cisza, którą co jakiś czas przerywała aparatura. Jej odgłos odbijał się od ścian, a następnie trafiał z podwójną siłą w Matt'a, zakłócając wszystko. Nawet najmniejsza zmiana dźwięku paraliżowała go ze strachu, pozytywne myślenie było odpędzane w najczarniejszy kąt, a calutka nadzieja znikała niczym ostatni promień słońca, chowającego się za horyzontem.
Dopiero co skończyła się druga, o wiele krótsza operacja. Choć tak naprawdę Casey nie wiedział jak się ona potoczyła - nie miał pojęcia, czy były jakiekolwiek komplikacje, czy udało im się tym razem poskładać porucznika w całość albo czy są szanse, że wyjdzie z tego praktycznie bez szwanku. Po prostu - dr. Rhodes od razu po operacji poszedł w swoim kierunku, nie zamieniając ani jednego słowa z Matt'em.
Casey miał złe przeczucia, a zachowanie Connor'a oraz wpuszczenie go na salę chwilę po operacji tylko go w tym upewniały. Poprzednim razem tak nie było - i to wzbudzało pewne wątpliwości. O co chodziło? Wpuścili go, bo nie było już szans uratować Severide'a? Bo to koniec? Bo się poddali? Nie wiedział.
Kapitan siedział na krześle tuż koło łóżka strażaka i wpatrywał się w niego. Zaintubowany, przypięty wieloma kablami do urządzeń... Twarz Kelly'ego była jakby bez życia - nie poruszała się, straciła swój dawny kolor.
To wszystko wydawało się dla Matt'a nieprawdopodobne.
— Nigdy nie sądziłem, że zobaczę cię w takim stanie — odezwał się wreszcie Casey, z nadzieją, że Severide go słyszy. — A naprawdę dużo razy byłeś w MED, ale nigdy... tak.
Atmosfera zrobiła się gęsta, a Matthew miał problem z mówieniem. Czuł gulę w gardle, która go powstrzymywała...
— To nie może się skończyć teraz, w tej chwili... Tak naprawdę... Zawsze taki byłeś. Ukrywałeś kontuzje, trzymałeś w głębi siebie ten ból tylko po to, by móc pomagać i być strażakiem. I teraz co? Tak po prostu umrzesz? Po jednej, małej kulce, która trafiła w nieprawidłową osobę? Jak śmiesz... Wychodziłeś z gorszych sytuacji, o wiele gorszych. A wiem to doskonale. W końcu znamy się od ponad 13 lat...
Głos kapitana zaczynał się powoli łamać.
— Przeszedłeś przez uraz kręgosłupa, wielokrotne poparzenia, bycie ofiarą wybuchu, skok z trzeciego piętra, pobieranie szpiku tylko ze znieczuleniem miejscowym, pobicia czy przygniecenie przez komin i ty mi pokazujesz, że takie coś małego jest w stanie cię złamać? Czy ty jesteś poważny? Nie zdziwiłbym się, gdyby tobie nic się rano nie stało, tylko dlatego, że ja znajdowałbym się w swojej kwaterze. Pewnie byś nawet nie zauważył, że masz w sobie coś nadmiarowego.
Pojedyncza lampa w sali mignęła, wywołując mały dreszcz na plecach Matt'a.
— Z resztą... Zawsze lubiłeś pomagać i nie zważałeś na ryzyko... — Casey zaśmiał się krótko. — Pamiętam jak opowiadałeś mi o tym chłopcu z koparki. Dobra akcja, ciekawy pomysł z uruchomieniem przewróconej maszyny, choć Boden był nieźle wkurzony przez całą twoją nieobecność i brak odzewu. Myślał, że całkowicie zapomniałeś o robocie, ale jak się dowiedział co się stało, to trochę zmienił nastawienie do tego. Mimo wszystko niezły wykład ci dał o braniu telefonu na biegi! No nie powiem, słyszałem wszystko całkowicie przypadkowo.
Matt zatrzymał się na chwilę i wrócił do tamtego dnia. To było dość śmieszne wspomnienie. Przed ich zmianą Boden zaprosił Severide'a do swojego biura, a on sam dziwnym zbiegiem okoliczności również znalazł się w jego okolicy. Komendant drzwi nie zamknął, więc Casey wszystko słyszał i ledwo powstrzymał swój śmiech.
YOU ARE READING
❝ No chance ❞ [Chicago Fire]
Fanfiction「Chicago Fire FF」 Każdy popełnia błędy. Każdy czasem się gubi. Każdy choć raz żałował rzuconych słów. Nie każdy żyje zasadą "żyj jakby każdy dzień był twoim ostatnim". Ale... Nie ma przebacz. Kości zostały rzucone... i nic na to nie poradzisz. Począ...