❰ Rozdział 2 ❱

256 16 19
                                    

Majowe Chicago wręcz tętniło życiem. W okolicy centrum po ulicach poruszało się sporo samochodów z różnych części kraju, a chodniki pękały w szwach od ilości przechodniów. Mieszkańcy, turyści, przyjezdni... wszystkich było tu po trochu. W tym roku to właśnie w piątym miesiącu przypadł szczyt turystów. Co się dziwić - pogoda dopisywała, na mieście działo się coraz więcej (i to nie tylko w tym dobrym znaczeniu). Nieświadomi zagrożeń ludzie po prostu żyli pełnią siebie. W niektórych częściach miasta zaś tworzyły się też niemałe korki. Zirytowani kierowcy trąbili na siebie, błędnie licząc na szybszy przejazd... niestety przeliczając się z rzeczywistością.

Cruz jechał tuż za wozem 81, jak zwykle zresztą. Ze skupieniem prowadził pojazd, choć dźwięk klaksonów i syreny strażackiej nieco rozpraszał go. To przez tą ciszę. Nikt się nie odzywał i tylko czynniki zewnętrzne wydobywały z siebie jakikolwiek odgłos. W drodze na wezwanie choć przez chwilę ktoś z kimś rozmawiał. Żartowali. Pytali o plany, o sytuacje w mieście... Tak było zawsze... do teraz. Severide w milczeniu wyglądał przez okna. Obserwował ludzi, budynki, rozmyślał. Myślami był daleko stąd, daleko od Chicago. Tony i Capp zaś siedzieli z tyłu i porozumiewali się wzrokowo. Co chwilę zerkali na siebie, wykonywali różne gesty, chcąc wymusić na którymś z nich przerwanie bezgłosu. Żaden nie chciał się zdecydować na postawienie pierwszego kroku, choć obaj myśleli, że to konieczne przy takiej sytuacji.

— Ej, poruczniku! Nie było cię dzisiaj na odprawie. Spóźniłeś się pierwszy raz od dawna. Coś się stało? — przerwał krępującą ciszę Capp, swoim dziwnym głosem, pełnym jakby śmiechu. Tony pokazał mu kciuk w górę.

Cruz wstrzymał oddech, a następnie pokręcił nerwowo głową, dalej patrząc na drogę. Gdyby tylko mógł, uciszyłby Harolda donośnym "shut up", ale cóż - wolał nie ryzykować. Nie chciał dzisiaj awantury... Zbyt dobrze znał sytuację remizy, by sądzić inaczej. Atmosfera była napięta, pełna negatywnych emocji... I to się zbyt szybko nie mogło zmienić. W końcu jedyną deską ratunku była chicagowska policja.

Kelly, westchnął głęboko i spojrzał w lusterko wozu.

— Nieważne co się stało Capp, skup się na swojej robocie — odpowiedział szorstkim głosem porucznik, nawet nie nawiązując kontaktu wzrokowego.

— Tak jest, poruczniku, ale jakbyś potrzebował pomocy, to masz...

— Capp, jesteś na zmianie, więc powtarzam, skup się na swojej robocie — przerwał strażakowi Severide, kończąc tym samym wymianę zdań.

✦ ✦ ✦

Pod budynkiem panowało niemałe zamieszanie. Na ulicach tłoczyło się od samochodów i innych pojazdów. Ludzie albo uciekali jak najdalej od budynku, albo wręcz pchali się do środka - by ratować rodziny. Opanowane osoby, trzymające emocje na wodzy, pilnowały tych bardziej przerażonych. Dbali o bezpieczeństwo tych, co znajdowali się na zewnątrz, tym samym nie narażając zbytnio swojego. Ponadto na chodnikach stali uczniowie - młodzież i nastolatkowie, z przerzuconymi przez ramię plecakami po prostu stali i nagrywali, kompletnie nie przejmując się tragedią innych.

Wóz Squad'u zatrzymał się i Severide wyskoczył z pojazdu. Na pierwszy rzut oka sytuacja nie wyglądała na bardzo poważną. Nie było zbyt wiele dymu, ogień był widoczny jedynie na najwyższym piętrze, i to tylko w paru mieszkaniach. Według naocznych świadków i mieszkańców, większość ludzi wyszła ze środka. Prawie wszyscy byli przerażeni. Jednakże nigdy nie jest się w stanie przewidzieć tego, co się zasta w środku.

Wszyscy stanęli w okolicy szefa sprawnie analizującego sytuację. Strażacy z trójki i wozu 81 byli przygotowani do wejścia między płomienie.

— No dobrze! Wóz 81 przeszukuje parter i pierwsze piętro, trójka bierze drugie i trzecie. 51 w gotowości. Macie pięć minut - zarządził Boden i wszyscy zabrali się do pracy.

❝ No chance ❞ [Chicago Fire]Where stories live. Discover now