to my dearest friend

8 1 0
                                    

            Powietrze przepełniał ciężki jak głaz niepokój, a patetyczna atmosfera zdawała się wnikać we wszystkie zakątki dużego pomieszczenia. Jego przygniatające rozmiary sprawiały, że wszyscy czuli się nadzwyczajnie, jakby właśnie znajdowali się na ostatecznej rozprawie przed samym Bogiem, Stwórcą każdej, drobnej rzeczy, jaką tylko mogliby sobie wyobrazić. Nikt nie śmiał wziąć nawet głębszego oddechu, aby nie zakłócić tej wykreowanej podniosłej aury, tak pasującej do dziejących się właśnie wydarzeń.

Chłopak o ciemnych, gęstych włosach siedział na samym końcu siedmioosobowego szeregu i przyglądał się ludziom znajdującym się w obszernej auli. Większość z nich zajęła miejsca na fotelach wyściełanych drogim czerwonym materiałem, w wielu rzędach, pnących się stopniowo do góry, aby każdy mógł ich dobrze widzieć. Czuł na sobie spojrzenia zgromadzonych mężczyzn i kobiet, a także nastolatków i nastolatek, chłopców i dziewczynek, którzy obserwowali ich ze swojego domowego zacisza, w komputerze, telewizji czy telefonie. Pomyślał o nich wszystkich, czekających, aż na każdego z siódemki przyjdzie kolej, aby powiedzieć parę słów od siebie. Oczekiwali na swojego ulubieńca, biasa, i zrobiło mu się ciepło na sercu. Przez tyle lat tworzyli właśnie dla tych ludzi, byli dla nich przyjaciółmi, choć z większością nigdy nie udało się spotkać twarzą w twarz. Czuli jednak ich obecność, która dodawała im sił i sprawiała, że mieli ochotę sięgać gwiazd, wyciągać ręce coraz wyżej i wyżej, nie po nagrody, lecz dla swoich fanów, aby jakoś odwdzięczyć się za ich bezustanne wsparcie. A teraz to wszystko miało się ku końcowi.

Światła reflektorów padały prosto na niego, oślepiając go bladożółtym blaskiem. Chociaż przez lata zdążył się do nich przyzwyczaić, teraz jednak czuł, że jest w nich coś innego. Agresywnego. A może to tylko jego marne samopoczucie sprawiało, że coś, co niegdyś sprawiało mu przyjemność, teraz obróciło się przeciw niemu. Kiedy więc nadeszła jego kolej i podniósł się z krzesełka, poczuł, jakby już nie tylko spojrzenia ludzi przygniatały go swoją siłą, lecz także jakby te reflektory świeciły jeszcze mocniej, pozbawiając go pewności siebie. Pozbierał ją skrupulatnie z podłogi, łącząc roztrzaskaną w jedną całość, kiedy chrząkał, aby przeczyścić gardło. Spojrzał na kartkę, którą trzymał w drżących dłoniach, jednak odłożył ją na swoje siedzenie. Uśmiechnął się króciutko, zupełnie jakby chciał dodać sobie otuchy, a potem chrząknął raz jeszcze i ścisnął w dłoni mikrofon. Zerknął na niego, sprawdzając, czy jest włączony, a potem nachylił się do niego.

— Każdy z nas chciał coś powiedzieć, i większość rzeczy, które zamierzałem przekazać, została już sformułowana — zaczął spokojnie, choć serce waliło mu jak oszalałe. Przebiegł spojrzeniem po auli. Przełożył sobie mikrofon w drugą rękę. — Trochę niefortunnie.

Nie potrafił się zmusić, aby parsknąć śmiechem, nawet tym udawanym. Atmosfera była tak przytłaczająca, że czuł, jakby pożerała go w całości. Zwykle umiał roześmiać się w najmniej oczekiwanym momencie, tym samym sprawiając, że reszta rozluźniała się w trudnych chwilach, teraz jednak gardło miał ściśnięte. Z trudem przełykał ślinę, czując na swoich barkach ciężar zakończenia serii wzruszających, wyciskających łzy przemów.

Zastanowił się chwilę zanim ruszył dalej.

— To trudna dla nas chwila, zapewne najtrudniejsza w naszym krótkim jeszcze życiu, a być może jeszcze trudniejsza dla wszystkich, którzy bezustannie nas wspierali przez te wszystkie lata. Nie chcę się rozwodzić nad naszą miłością do fanów, choć mógłbym napisać na ten temat cały referat... Chociaż nie, jednak chcę — odparł, ostrożnie dobierając słowa. Przygotował sobie wcześniej mowę, oczywiście, sprawdził ją pod wszystkimi kątami. Teraz wydawała mu się jednak nieodpowiednia i postanowił zaimprowizować, więc wygnieciona przez jego niespokojne palce karta leżała właśnie za jego plecami na siedzisku krzesełka. — Choć zespół oficjalnie kończy działalność, nie oznacza to, że to koniec naszej wspólnej historii. To, co razem stworzyliśmy, zapisze się na zawsze w naszej pamięci, w świadomości ludzi na całym świecie. Jest czym się chwalić, bo wspólnymi siłami zbudowaliśmy społeczność gotową nieść pomoc innym, wspierającą się wzajemnie i przeżywającą ważne momenty razem. Moim marzeniem jest, abyście dalej pozostali tacy sami; pełni miłości i ekscytacji, fascynujący się małymi, jednak równie cennymi rzeczami. Mówię tutaj do wszystkich, którzy chociaż przez krótką chwilę nawet pomyśleli, że „hej!, ich muzyka jest okej"... Tak, wiem, skromnie.

Nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem, a razem z nim cała aula. Tak ciężko było mu zebrać wszystkie myśli w słowa i mówić do tego mikrofonu, który przez lata był jego przyjacielem. Kto wie, może trzymał go ostatni raz w swoim życiu? Może już nigdy nie będzie mu dane stanąć przed tyloma ludźmi i mówić nie tylko dla nich, ale też dla siebie, słysząc swój własny głos wydobywający się przez głośniki, aby każdy mógł go zrozumieć? Może teraz ma ostatnią szansę, aby powiedzieć to, co siedzi mu na sercu?

— Tak... To było fascynujące, obserwować, jak na początku było ledwie trzysta osób, które przychodziły na spotkania z nami, a potem, z czasem, nabraliśmy takiego rozmachu, że trzeba było organizować tysiące wolnych miejsc. Dziękujemy wam z całego serca, że byliście wtedy przy nas, i że jesteście nadal, mimo że kończymy naszą podróż.

Złożył ręce jak do modlitwy i schylił się, wyrażając tym samym głęboki szacunek dla fanów. Kiedy jego wzrok spotkał się z wypolerowaną drewnianą posadzką sceny, poczuł napływające do oczu łzy. ARMY przez wiele lat było dla niego synonimem szczęścia, jedynego powodu, dla którego wychodził przed tłumy ludzi i dawał z siebie wszystko. Dla nich schodził za kulisy i mdlał z wysiłku, podtrzymywany przez personel, dla nich codziennie odbywał męczące treningi zajmujące tyle czasu, że ledwo znajdował moment na zjedzenie lekkiego obiadu — wszystko to jednak sprawiało mu tyle radości. Uwielbiał patrzeć na fanów, dla których był całym światem. Niektórym samo jego zdjęcie poprawiało humor, wywoływało uśmiech, a pierwsze nuty piosenki dodawały sił do przeciwstawiania się trudnościom, z którymi ścierali się każdego dnia.

To, czego czuł, nie dało się w łatwy sposób sformułować. Prostując się, poczuł tę niesamowitą wdzięczność, że ci ludzie pojawili się w jego życiu i uczynili je piękniejszym, nadali mu cel do spełnienia. I teraz, kiedy stał przed niezliczonymi kamerami, oświetlony spływającym z reflektorów światłem, miał wrażenie, że wszystko to staje się już mglistym wspomnieniem w jego głowie; obrazami prawdziwej, najszczerszej radości, która zostanie już tylko w jego bijącym z emocji sercu.

— I choć naprawdę ciężko o tym mówić, to nadszedł w końcu ten moment, kiedy trzeba powiedzieć „do widzenia", a moje ostatnie słowa kieruję do ciebie, drogi przyjacielu — zaczął po paru chwilach, kiedy się opanował po małym ataku wzruszenia. Nie mógł już powstrzymywać łez, które spływały mu po policzku, i które rozmazywały mu widok na zaciemnioną aulę. — Chociaż dotarliśmy do końca naszego wspólnego rejsu i Bangtan Sonyeondan oficjalnie kończą karierę, to wcale nie koniec twojej i mojej historii. Wiele rzeczy przyjdzie nam jeszcze zakończyć, osobno lub ramię w ramię. Nadejdzie też chwila, kiedy nasze drogi bezpowrotnie się rozdzielą, a nam pozostanie tylko wspomnienie o wspólnie przeżytych momentach, to wiesz, naprawdę cieszę się, że miałem cię przy sobie przez cały ten czas.

Kiedy to mówił, nie myślał o konkretnej osobie. W jego umyśle był to jeden jedyny chłopak i każdy z członków rozpadającego się zespołu jednocześnie, wszyscy fani — i ten wyjątkowy, który właśnie słuchał jego słów, być może tak samo jak on powstrzymując się od płaczu. Ta chwila, te przedłużające się sekundy były ostatnimi, kiedy może powiedzieć coś do najdroższego mu przyjaciela.

— Idź dalej, nie oglądając się na mnie. Zostaję w tyle i nie dam rady już cię dogonić. Musisz mnie zostawić i zacząć tworzyć własną historię. Wiedz jednak, że zawsze będę przy tobie. Kiedykolwiek mnie o to poprosisz, gdziekolwiek się znajdziesz, z jakąkolwiek sytuacją się spotkasz, ja zawsze, ale to zawsze przybędę i wezmę cię w swoje ramiona, zapewniając, że wszystko będzie w porządku. Musisz w to tylko uwierzyć. Jesteś najpiękniejszą osobą, jaką tylko dane mi było spotkać. Kochaj siebie i nigdy nie wątp w swoje umiejętności, bo jesteś silniejszy niż ci się wydaje, i ja to wiem.

Zatrzymał się na moment, już chcąc zakończyć swoje słowa, jednak na myśl przyszło mu coś jeszcze:

— Spędziliśmy razem wiele wspaniałych chwil i choć teraz się rozstajemy, zostaniesz w mojej pamięci po wieki jako źródło mojej siły, mojego szczęścia. Dziękuję za to, co razem osiągnęliśmy i dziękuję, że byłeś ze mną, najdroższy przyjacielu. — Skłonił się raz jeszcze, odsuwając mikrofon od ust, aby nie było słychać już jego płaczu. Potem po prostu usiadł na krzesełku i spojrzał na wszystkich tych, którzy go otaczali i poczuł tylko ulgę. Nareszcie mógł odpocząć. 

a sip of tea |one-shots|Where stories live. Discover now