Rozdział 2 - Plan

Start from the beginning
                                    

—I jak było?- zapytał Draco nadal szukając oczu Pottera, które jak mógł stwierdzić, mrugały szaleńczo zakłopotane, uciekając przed jego spojrzeniem.

—Wspaniale.- parsknęła, bo było to oczywiste od początku.

—Możesz mi wyjaśnić co się właściwie dzieje?- Draco uderzył, opuszczając w końcu wzrok.— Kiedy w ogóle to zaplanowaliśmy?

—Nie uważasz zbytnio na zaklęciach, huh?- przytakiwał ironicznie głową Blaise.

—Zwracam na Flitwicka!

—Cóż, nie powinieneś. Powinieneś za to poświęcać uwagę nam, zaplanowaliśmy praktycznie wszystko! Teraz jesteśmy w fazie pierwszej, co oznacza etap zadłużenia. Powiedzmy, że przyuważyłeś go w szatni do Quidditcha i że był tak atrakcyjny, że nie mogłeś wytrzymać, a teraz marzysz o byciu z nim...

—Ble! Nie marzę, a prawda jest taka, że wilkołak byłby bardziej atrakcyjny niż Potter.

—Ale tak jest w scenariuszu. Cokolwiek ma się wydarzyć to tylko gra! Tak czy inaczej 'tak bardzo starasz się' wyrzucić go z głowy, ale nie potrafisz i musisz wygadać się swojej najlepszej przyjaciółce w nadziei, że będzie potrafiła pomóc ci z tym skończyć, a w tym czasie wysyłasz mu spojrzenia z drugiego końca Wielkiej Sali by pokazać mu, że należy do ciebie, co doprowadzi do tej części planu, która będzie mieć miejsce wieczorem.

—To jest zbyt przemyślane.- stwierdził Draco, chowając twarz w dłoniach.

—Planujemy największy żart w dziejach! Oczywiście, że jest dobrze przemyślany. Zapiszemy się tym do księgi rekordów.

Na to Draco uśmiechnął się złośliwie.— I co dokładnie będzie się działo wieczorem?

Jedyne co otrzymał w odpowiedzi to chichot Blaise'a, szelmowski uśmiech od Pansy i zmartwione reakcje Crabbe'a i Goyle'a na ich wyjaśnienia. Oboje wiedzieli, że coś mogło pójść źle w całym tym planie, byli tego przekonani.

------------------------------------------------

  Różowe chmury kłębiące się na pomarańczowym niebie wyglądały pięknie tego wieczoru. Na horyzoncie pojawiały się pierwsze gwiazdy wraz z nadchodzącą nocą. Było około 19 gdy trawa tańczyła na wietrze, który krążył między zamkiem, a boiskiem do Quidditcha.

Harry zawsze przechodził pomiędzy paroma starymi dębami oddalonymi jakieś 3 mile od Zakazanego Lasu. Znajdowało się tam jego własne sekretne miejsce, a do tego miało ładny widok. Można było dostrzec nieskazitelnie czyste jezioro i wspaniale zbudowany zamek - jego jedyny dom.

Biedny dzieciak był tak sfrustrowany nadchodzącym Turniejem Trójmagicznym, że myślał, że zaraz eksploduje.

Harry nie wrzucił swojego nazwiska do czary. Koniec kropka.

Nie miał pojęcia kto i po co miałby to zrobić. Najgorsze w tej całej sytuacji było to, że jego najlepszy przyjaciel przestał z nim rozmawiać i rozczarował go fakt że Ron rzeczywiście uwierzył, że to całkiem zabawne, że zgłosił się do gry w której mógł umrzeć. Bardzo niebezpiecznej gry.

Harry zaczął się zbierać w drogę powrotną do zamku, przybity bardziej niż wcześniej, myśląc o tym, że nigdy nie chciał żadnej z tych rzeczy, która mu się przytrafiła, żadnej. Chciał być po prostu zwyczajnym 14-latkiem, którego jego jedyne zmartwienia to nadchodząca klasówka, pryszcz na twarzy, czy związki i relacje z przyjaciółmi.

Patrzenie na te wszystkie pary dookoła doprowadzały go do szaleństwa. Żadna dziewczyna nie chciała mieć prawdziwego jego, tylko Chłopca-Który-Przeżył, tego który pokonał bazyliszka, tego który przeżył atak dementorów, tego który pokonał Czarnego Pana gdy był niemowlęciem. To było niesprawiedliwe.

It was all just a game (Drarry tłum.)Where stories live. Discover now