21.

286 19 41
                                    


    Wytrzymałam trzy dni. Tylko tyle. Cały czas spędziłam z synem bawiąc się i wygłupiając, ale myślami byłam z jednostka. Chciałam wiedzieć co się dzieje. Chciałam sama złapać tego kto chciał skrzywdzić mi dziecko. Jednak nie mogłam.

Jedynym moim kontaktem z jednostką była Kim. Tylko ona zadzwoniła rano przed pracą, a potem spotkała się ze mną w moim domu. Obiecała, że da mi znać o postępach w śledztwie tylko jeśli nie będę planować samowolnych akcji w stylu vendetta. Powiedziałam tylko, że postaram się, ale nie obiecam jej tego. Na to ona, że jednak nie obiecuje mi mówić o wszystkim. Skończyło się na wypiciu wina i plotkach do wieczora.

W zasadzie mimo jej zapewnień, że Voight jej nie przysłał to miałam inne wrażenie. Była ze mną aby mnie pilnować. Jednak nie miałam jej tego za złe. Każdy powód był dobry aby usiąść i pogadać. Atmosfera tak się nam rozluźniła, że w końcu powiedziałam jej o mnie i mojej historii z Jayem. Była w szoku i jej pierwszym pytaniem było oczywiście czy J.J jest Halsteada, usłyszała na to odpowiedź taką jak każdy. Nie wiem. I nawet ona uznała to za nonsens. Już dawno powinnam to sprawdzić.

Opowiedziała mi również o tym jak straciła dziecko, o kolejnych próbach i o tym jak zwątpiła w to, że kiedyś będzie matka. Pocieszyłam ją. Kim będzie naprawdę świetną mamą, ale musi wyluzować. Za bardzo spina się na to, aby być nią teraz.

Dni mijały w żółwim tempie i powiem szczerze wytrzymała bym tak jeszcze trochę, ale szale przelał dzień urodziny mojego dziecka. Chciałam mu je wyprawić w klubie niedaleko, gdzie było mnóstwo torów, gier i basen z kulkami. Chciałam zaprosić jego kolegów i sprawić, aby ten dzień był najwspanialszym w jego życiu. Jednak wszystko uległo zmianie przez nasz areszt domowy.

Mogłam się jakoś pogodzić z tym, że nie możemy wyjść. Jednak kiedy zawrócili mnie w drodze po tort dla J.J.'a wkurzyłem się. Zadzwoniłam do sierżanta, a on nie odebrał. Powiedziałam sobie dość i mimo, iż nie mogłam wykonać planu postanowiłam, że wracam jutro do pracy.

Nim obudziłam syna usłyszałam dzwonek do drzwi. Myślałam, że to kurier, który miał dostarczyć mój tort do domu. Miałam cichą nadzieję, że nie zatrzymał go patrol na dole. A jeśli nawet to, że odebrali od niego tort i właśnie go niosą.

Miałam rację, ale tylko w jednej trzeciej. Tort dotarł do mojego mieszkania, jednak ani nie przyniósł go kurier, ani patrol. Halstead stanął w progu z pudełkiem, w którym było tort w jednej ręce, w drugiej miał zaś balony i torbę z prezentem. Stojąc w szoku nie mogłam nic zrobić ani powiedzieć. Wyglądałam jak ryba bez wody. 

- Dzień dobry, mogłabyś trochę pomóc? - westchnął wciskając się do wnętrza. - Weź ten tort, ja mam jeszcze jedną torbę - oznajmił. Wchodząc do kuchni odstawił rzeczy i wrócił po pudełko, gdy dalej jak wmurowana stałam przy drzwiach.

- Co ty tu robisz? - otrząsnęłam się dopiero po tym jak Jay zdążył już rozpakować tort i włożyć to co przyniósł do lodówki. 

- J.J. ma urodziny - powiedział wbijając kolejno świeczki w wypiek. 

- Wiem, ale wciąż nie wiem co ty tu robisz? - obrócił się do mnie oblizując palec. Serce dziwnie mi drgnęło. 

- Może i wciąż kłamiesz, ale to nie wina J.J.'a. Więc jestem tu bo lubię tego malucha - dokończył wracając do świeczek. 

- Jay...

- Nie Bonnie, dziś się mnie stąd nie pozbędziesz - powiedział twardo. - Ja swoje wiem, nie możesz mi zabronić tu być. - Jego słowa mnie zaskoczyły. Czy on właśnie się poczuł do odpowiedzialności, nie znając prawdy? Przytaknęłam skinieniem głowy mimo iż tego nie widział. Uśmiech sam wskoczył mi na twarz, ale szybko się zdyscyplinowałam. Gdy odwrócił się już byłam poważna. - To co idziemy obudzić solenizanta? - przytaknęłam. 

Shock memories - CHICAGO P.D. FFWhere stories live. Discover now