4.

315 21 41
                                    


  To było dokładnie jak wtedy, gdy stanęłam przed rodzicami i powiedziałam, że moim powołaniem jest służyć ludziom. Najpierw myśleli, że mówię o wolontariacie. Że ich malutka osiemnastoletnia córeczka chce wyjechać do dzikiego kraju na drugim końcu świata i ratować biedne Etiopskie dzieci. Jak bardzo się zdziwili gdy wspomniałam o akademii policyjnej wiem tylko ja. Ten widok właśnie miałam przed sobą tyle, że razy sześć. Sześć par oczu gapiło się na mnie. Tylko jedne się wyróżniały i w nie niestety wbiłam swój wzrok. Brunet siedział przy najdalszym biurku zwrócony do mnie i uśmiechał się jakby zobaczył rozkładówkę Playboya. To przez moment wydawało mi się nie tyle krępujące co niestosowne. Szybko przeniosłam wzrok na drzwi za nim. Tam w gabinecie siedział sierżant. Bez słowa podeszłam pod jego drzwi mijając te wszystkie wpatrzone we mnie osoby. Nie wiedziałam czy powinnam się sama przedstawić, czy sierżant chce to zrobić za mnie. W końcu to jego ludzie, jego wydział. Zapukałam dwa razy i weszłam. 

- Dzień dobry - przywitałam się stając w progu. - Można?

- A tak, siadaj - wskazał krzesło. Zamknęłam za sobą drzwi i spełniłam jego polecenie. - Dziś twój pierwszy dzień. Myślę, że najlepiej będzie jeśli zostaniesz na komendzie i...

- Z całym szacunkiem, ale jeśli chodzi o pracę, to bardziej w terenie jestem oswojona - wtrąciłam. Nie chciałam utkwić tu jako sekretarka. Sierżant był ewidentnie zdumiony moją śmiałością. Ona jednak wynikała z tego, że nic gorszego od tej pracy dziś mnie nie czeka.

- Dobrze więc, przedstawię cię, a później zapoznasz się z obecną sprawą - wyznał wstając. Pomyślałam, że tę rundę mam wygraną. Wyszedł pierwszy. Ja zaraz za nim. - Słuchajcie. To jest oficer Bonnie Simpson. Nasz nowy człowiek. Co wiąże się ze zmianami. - spojrzał na Halsteada i  już wiedziałam, że to co działo się wcześniej to był tylko przedsionek piekła. - Jay, Bonnie będzie twoją nową partnerką - oznajmił. Ewidentnie oboje mieliśmy co do wspólnej współpracy takie samo podejście. - Hailey od dziś jeździsz z Kim, a Adam ze mną. - Blondyn z zarostem także się nie ucieszył. Widać moje pojawienie się w tym wydziale, postawiło wszystko do góry nogami. Cóż, nie moja wina. - Zapoznajcie ją ze sprawą i do roboty. - Bez słowa wyjaśnienia dla mnie wszedł do gabinetu i zostawił na pożarcie rekinom. 

- Bonnie - Brunetka z szczerym uśmiechem szła w moim kierunku. - Kim Burgess - przedstawiła się. 

- Miło mi - odpowiedziałam. - Słuchajcie. Widzę, że namieszałam tutaj, ale to jakby nie wyszło ode mnie. Mam nadzieję, że szybko się znudzę waszemu szefowi i odeśle mnie skąd przyszłam - wyjaśniłam. 

- Nie chcesz tu być? - Jay wstał patrząc badawczo w moim kierunku. Oj, jak bardzo musiałam się starać aby unikać kontaktu wzrokowego. 

- Jestem oficerem patrolu, lubię swoją okolicę i tak, to przeniesienie nie jest mi na rękę. Ale skoro już tu jestem, to może zabierzmy się za pracę. Ktoś mi powie co się dzieje? - westchnęłam jakby jego pytanie mnie znudziło. Chciałam przejść to na chłodno, skoro ma być moim partnerem. Moją nadzieją była Kim. Jedyna, która się przedstawiła. Ona trzymała już akta i chciała mi je przekazać, gdy do akcji wkroczył przystojny, postawny, czarnoskóry glina. 

- Atwater, Kevin - podał mi dłoń, którą chętnie uścisnęłam. On za to był jedynym mężczyzną, z którym złapałam kontakt wzrokowy bez większej krępacji. Myślę, że mam szansę z nim się dogadać. 

- Miło mi cię poznać, Kevin. - uśmiechnęłam się, pierwszy raz szczerze.

- Vanessa. - Latynoska kiwnęła do mnie z drugiego końca biura. Machnęłam do niej ręką. 

- Adam. - Blond bezdomny zrobił kilka kroków w moją stronę, ale zatrzymał się tuż za Kim. 

- Okay. To już chyba wszystkich znam - rzuciłam. - Kevin, Adam, Kim i Vanessa. 

- Hailey - odezwała się nagle blondynka z kwaśną miną. - Hailey Upton. 

- To teraz już wszyscy.

- A ja? - upomniał się o atencję Halstead. Wiedziałam, że tak zrobi mimo cichej nadziei, że zamknie się i nie będzie odzywał najlepiej do końca zmiany. 

- Jay Halstead - powiedziałam prosto z pełnym pogardy spojrzeniem. - Nie musisz się przedstawiać. 

- Miło mi - odpowiedział.

- Wątpię. - westchnęłam - Kim, wprowadzisz mnie? - Wszystkich zaskoczyło moje podejście do detektywa, jednak mało mnie to obchodziło. Bardziej zainteresowała mnie sprawa. Narkotyki, stare grono bossów i nowe grono broniące swój teren. Uśmiechnęłam się na samą myśl o akcji. 

Tak, moje podejście jest chore. Niby nie chcę niebezpiecznej, długiej pracy bez ograniczeń czasowych, ale z drugiej ciągnie mnie do odrobiny adrenaliny. Tak jak wczoraj. Pomimo złych wieści na koniec dnia, wciąż czułam jak dobrze było gonić przez pół miasta najpierw jednego, a później drugiego zbira. To było coś nowego i przyjemnego. Przeczytałam akta od deski do deski, zerkałam na tablice stojącą przy schodach, na której były zdjęcia i rozpisane przy nich notatki. Skupiłam się na jednym z nich. Jose Rodriguez. Skąd znam to nazwisko? Pomijając fakt, ze co czwarty Latynos w Ameryce ma tak na nazwisko to gdzieś obiło mi się ono o uszy. Muszę tylko pomyśleć gdzie. 

- Zbierać się! - Voight wyszedł dynamicznie z gabinetu - Mamy cynk o kolejnym dilerze z niezłą paczką. - Wszyscy ruszyli, a ja za nimi. Zabrałam ze sobą telefon w ostatniej chwili wyjmując go z plecaka. Wybiegłam na parking gdzie stał GMC z Halsteadem w środku. Nie cieszyło mnie to ani przez moment. Ale cóż, show must go on. 

Przejechaliśmy na drugi koniec miasta, pod opuszczone domy mieszkalne. Jay zaparkował przy krawężniku i wyjął lornetkę. Przyglądał się komuś po drugiej stronie ulicy, po czym włączył radio. 

- 5021 George, podejrzany czeka w punkcie. - Przysłuchiwałam się jego słowom, zastanawiając się czy i ja dostanę swój własny kod. W końcu to była domena jednostek specjalnych. Przywilej komunikowania się kodem unikalnym dla każdego członka. 

- Trzymać dystans, zachować swoje pozycje, czekamy na kupca. - usłyszałam zachrypnięty głos w radiu. 

- No to teraz sobie posiedzimy - oznajmił. Zerkałam na podejrzanego, chciałam być uważna, aby nic mi nie umknęło. Jednak ciężko jest się skupić, gdy wlepia w ciebie swoje oczy detektyw, a zarazem twój nowy partner. Odzwyczaiłam się od pracy z partnerem. Cztery lata pracuję sama. Z małymi przerwami na dwóch niedorozwiniętych gliniarzy, którzy naoglądali się za dużo seriali i chcieli zgrywać Chucka Norrisa. Cały czas jednak pracowałam sama i to, że przy mnie siedzi mój partner jest lekko peszące i denerwujące. A na dodatek jest to sam Detektyw Jay Halstead, wlepiający gały we mnie jak sroka w gnat.

- Potrzebujesz czegoś?  - spytałam w końcu. To mój pierwszy dzień nie dam go sobie zepsuć. Nawiązałam kontakt wzrokowy i dodałam - Na co się tak patrzysz?

- Czy myśmy się już kiedyś nie spotkali? - wypalił. O cholera!!!!!!!!!!



to be continued...

Shock memories - CHICAGO P.D. FFWhere stories live. Discover now