16.

260 19 17
                                    


     Obudziłam się w łóżku, z wielkim kacem i okropnym zapachem z ust. Czułam i słyszałam każdą kość w moim ciele, oraz to jak trzeszczą moje mięśnie gdy chciałam się poruszyć. Jęknęłam podciągając kolana do klatki piersiowej. Otwarłam oczy i zrozumiałam, że nie jestem u siebie. Zbyt gwałtownie podniosłam głowę i zapłaciłam za to bólem w potylicy. Zamknęłam oczy starając się sobie przypomnieć, co ja tu robię, a przede wszystkim gdzie ja jestem do cholery. Odpowiedz przyszła szybko.

W drzwiach stanął on! Jay, mój partner i od razu wiedziałam, że stało się coś złego. Moja obecność w jego domu była sama w sobie zła, a przebywanie w jego łóżku było jak Armagedon. Zakryłam twarz dłońmi, myśląc, że jak je otworzę to ten koszmar zniknie. Niestety, to nie jest sen, a jawa. Powoli podniosłam się na łokciach i przysunęłam bliżej zagłówka. Siedząc z podkulonymi nogami, oplotłam je ramionami i patrzyłam na Halsteada. Miał w ręku kubek, ale ani razu nie napił się z niego. Nie patrzył już na mnie jak na zbitego psa, a jak na kogoś kto jest po prostu debilem.

- Co ja tu robię? - zapytałam w końcu.

- Przyszłaś wczoraj, zarzygałaś mi łazienkę, nawrzeszczałaś na mnie i odpłynęłaś. Miałem cię wystawić za drzwi? - zadrwił.

- Ja bym tak zrobiła - odparłam pewnie.

- A widzisz, ja mam odrobinę większe serce - rzucił podchodząc. - Wypij puki gorące.

- Co to?

- Herbata.

- Nie chcę herbaty - marudziłam, jak mój syn. Przypomniało mi się po co tu przyszłam.

- A mnie to mało interesuje. Pij. - wcisnął mi kubek w ręce i wrócił na swoje miejsce przy drzwiach.

- Która godzina?

- Ósma pięćdziesiąt - wyznał, a mnie serce zaczęło wybijać marsz żałobny.

- Cholera jasna, Voight mnie zabije! - odrzuciłam kołdrę i znów zbyt szybko chciałam wstać. Jay w ostatniej chwili podbiegł łapiąc kubek i mnie.

- Co ty robisz? Chcesz jeszcze odwiedzić dziś oparzeniówkę? - zły odstawił kubek i usiadł obok. Przyglądałam mu się chwilę, starając wyłapać coś, co przypomniało by mi wczorajszy wieczór.

*******

Walenie do drzwi oderwało detektywa od oglądania wiadomości. Zastanawiał się, kto jest tak niecierpliwy? Może Will? Jak wielkie zaskoczenie dopadło go gdy zobaczył przed drzwiami, a zaraz potem biegnąca do łazienki Bonnie. Stanął w progu, patrząc jak dziewczyna zwraca zawartość żołądka. Jemu też zrobiło się niedobrze, ale powstrzymał odruch patrząc jak męczy się jego partnerka.

- Bon wszystko w porządku? - zapytał, nie wyglądała najlepiej. Wcisnęła przycisk spuszczający wodę i odwróciła swoją bladą teraz twarz do niego.

- Nie, nie jest w porządku. Czego ty chcesz ode mnie i mojego syna? - warknęła czekając na jego odpowiedz. Zaskoczony Halstead znów zaczął myśleć o tym jak zobaczył Bonnie z dzieckiem w wieku może sześciu lat. Analizował to już ze tysiąc razy, ale każda analiza kończyła się jednym wynikiem.

- Chciałbym znać prawdę o mojej partnerce - westchnął wchodząc do środka. Dziewczyna znów zaczynała wymiotować. Stanął za nią i odgarnął jej włosy z twarzy. Widok i zapachy nie były przyjemne, ale nie mógł patrzeć jak sama stara się ogarnąć sytuację. - Może powinnaś pojechać do szpitala?

- Nic mi nie jest... - wysapała. - Jest.... - znów oddała część wieczornej imprezy. Po kilkunastu minutach zakończyła swój seans i oparła się plecami o wannę. Jay zmoczył ręcznik i powoli otarł jej usta z resztek. Spojrzeli na siebie utrzymując ten kontakt dobrą chwilę. - Halstead czego ty ode mnie chcesz? - zapytała ponownie, tym razem ze łzami w oczach. Jednak to nie ona, a alkohol starał się znaleźć inną drogę ucieczki z jej organizmu.

- Niczego prócz prawdy, jak mówiłem - powtórzył. - Widziałem cię dziś z małym chłopcem na komendzie. Kim on jest?

- Dlaczego o to pytasz? - dziewczyna gubiła prawie kontakt z rzeczywistością.

- Bo muszę wiedzieć. Wygląda na sześć lat. Platt mówiła, że ma na imię J.J..

- I co z tego!? - warknęła. - Nie masz prawa wtrącać się w moje życie prywatne! - dodała, a potem odpłynęła. Halstead bez odpowiedzi na jakie czekał, wziął partnerkę na ręce i ułożył w swoim łóżku. Czekał tak długo, jest w stanie poczekać jeszcze trochę, aby znać prawdę.

*****


Nie byłam w stanie sobie przypomnieć nic, co stało się po moim przyjściu tutaj. Wiem jedynie, że zrobiłam z siebie wariatkę, ale to było chyba najmniej przygnębiające. Przyszłam tu zrobić porządek z Halsteadem. Chciałam, aby raz na zawsze nasze relacje opierały się tylko na pracy. Jego nachalność mnie drażniła. Nie chciałam go dopuszczać bardziej do siebie. Nie tylko ze względu na syna, ale od wczoraj także ze względu na to co powiedziała Hailey.

Cholera! Odwróciłam szybko wzrok, zbyt długo gapiłam się na niego. Przypomniałam sobie o prawdziwym życiu.

- Musimy iść, bo Voight mnie zabije - wyznałam.

- Spokojnie. Zadzwoniłem, że jesteśmy w drodze do informatora. Mamy jeszcze jakąś godzinę - wyjaśnił wstając. - Tam jest łazienka, masz tam ręcznik i nową szczoteczkę. Możesz się ogarnąć.

- Dlaczego to robisz?. - Czułam się jeszcze gorzej widząc jak miły jest dla mnie, mimo mojego zachowania. Zachowywałam się jak..... Trudy Platt.

- Jak mówiłem mam większe serce od Ciebie - odparł i zniknął za drzwiami.

Siedziałam już w GMC. Za kierownicą Halstead, bardzo uważnie prowadził nie zamieniając ze mną ani jednego słowa. Jakbym przeżyła deja vu wczorajszego dnia. Najpierw podrzucił mnie do domu. Na drzwiach wisiała kartka od mamy. "KLUCZ POD WYCIERACZKĄ. MASZ SZCZĘŚCIE ŻE MIESZKASZ Z NORMALNYMI LUDŹMI. J.J. JEST JUŻ WE SZKOLE. CANDI GO ODBIERZE. MAMA". To wszystko brzmiało w mojej głowie gorzej niż jakby sama mi to powiedziała. Weszłam do środka, szybko się przebrałam i wróciłam do auta. Byliśmy już w drodze na posterunek. Cisza stawała się coraz bardziej nieznośna. Nie wytrzymałam.

- Co chcesz wiedzieć? - zapytałam. Halstead przystanął na światłach. Mieliśmy szczęście dziś na czerwone.

- Może najpierw powiedz ile lat ma twój syn?

- W przyszłym tygodniu skończy sześć. Dlaczego Cię to tak ciekawi?

- Ty się jeszcze pytasz? - wybuchnął, mrużąc oczy zaczął wyliczać. - Mówisz mi, że sześć lat temu spaliśmy ze sobą, potem nie mówisz mi, że masz syna. Właściwie ukrywasz to przed wszystkimi i w dodatku ma na imię J.J.! - dodał.

- Czekaj... czy ty... Czy Ty myślisz, że on jest twój? - zaskoczenie miałam opracowane do perfekcji.

- A co mam myśleć?

- J.J. ma sześć lat prawda, dokładnie tyle ile minęło od naszej nocy, ale przypominam, że tej samej nocy napadł mnie i zgwałcił jakiś psychopata - wyjaśniłam.

- Więc to dziecko z...

- Wolę myśleć, że to syn Stan'a. Mojego partnera. - oznajmiłam mówiąc w końcu prawdę. Cały ten czas właśnie tak o tym myślę. Stan był dla mnie wsparciem i pomógł mi po narodzinach syna.

- Wolisz myśleć? Czyli nie jesteś pewna...

- Jay! - posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie aby nie drązył.

- A to imię?

- J.J. to od Joseph'a. Mój ojciec miał tak na imię - wyjaśniłam wzruszając ramionami. Jay był zmieszany. Widać było jak bije się z myślami. Musiałam trzymać się tej pozy niewzruszonej aby utwierdzić go w przekonaniu, że mówię prawdę. - I co już wiesz wszystko?

- Jeszcze nie, ale na razie tyle mi wystarczy - odparł ruszając.


To be continued....

Shock memories - CHICAGO P.D. FFWhere stories live. Discover now