10.

276 17 11
                                    



    Na górze Kevin powiedział wszystkim co stało się przy klatce. Był pierwszy, wiec z pewnością zdążyli obgadać już całą sytuację. Nie zdziwiłam się gdy padło pytanie "Ale dlaczego język Polski?". Zaśmiałam się odpowiadając.

- Mieszkamy w mieście gdzie więcej niż rodzonych amerykanów jest tu Latynosów, Polaków i cała masa innych narodowości. Arogancją jest nie uczyć się ich języka tylko dlatego, że oni powinni znać angielski - usiadłam za biurkiem. - Polski, Niemiecki, Francuski i Hiszpański, podstawy każdego ułatwiają życie.

- Strata czasu - westchnęła Upton.

- Nie - wtrącił się sierżant wchodząc do biura. - Gdyby nie to, że Bonnie zna Polski, nie wiedzielibyśmy, że sypie. Brawo Simpson. - Przytaknęłam z uśmiechem. Później dowiedziałam się, że to błąd. Formułka "Praca zespołowa" była tu milej widziana. Jednak tego muszę się jeszcze nauczyć. Praca z tyloma ludźmi, mimo swojej przyjaznej atmosfery nie jest łatwa dla kogoś takiego jak ja. Często to udowadniałam w ciągu ostatniego miesiąca. Od zawsze pracowałam sam, musiałam sobie radzić. Mimo to czuję się częścią tej grupy, a oni nigdy nie dali mi odczuć inaczej. No może z wyjątkiem Upton. Ona ciągle ma do mnie jakieś pretensje. Nie wiem o co, ale na razie nie chcę pytać.

Wybiła piętnasta, zaczęłam zbierać swoje rzeczy.

- A ty dokąd? - Jay był zaskoczony. Znów wychodziłam z pracy przed wszystkimi i  z pewnością wszyscy to zauważyli. Jednak tylko Jay miał odwagę na forum o to zapytać.

- Muszę coś załatwić. Sierżant wie. Do jutra. - Wręcz wybiegłam z pracy. Miałam mało czasu. Za to już w głowie czułam spokój, bo sierżant wiedział.


Następnego dnia, zmęczona weszłam do wydziału. Od razu postanowiłam napić się kawy. W domu nie zdążyłam, a nie chciałam się spóźnić. Nie po wczorajszej uwadze partnera. Wiem, że dużo łatwiej było by, gdyby wiedział. Gdyby wszyscy znali prawdę było by o niebo łatwiej, ale nie mogli. Nie teraz... właściwie nigdy. Nie lubię się zwierzać. A już na pewno nie z tego. Z zamyślenia wyrwała mnie Hailey. Weszła do pokoju, a na mój widok jej mina znów przybrała wyraz kostuchy przed ostatnim żniwem. 

- Cześć - powiedziałam, dla rozluźnienia atmosfery. Nie podziałało. Hailey nalała sobie kawy i chciała wyjść. - Hej! - zawołałam za nią. Ta toksyczna aura nie była zdrowa, dla nikogo z wydziału. - Powiedz mi, co masz do mnie. Może to jakoś pomoże? 

- Ja? - zdziwiła się. Zamierza grać słodką idiotkę? Nie mogłam odpuścić. 

- Tak ty - westchnęłam, odkładając kubek. - Posłuchaj, pracujemy ze sobą, a to nie jest normalne, że za każdym razem gdy na mnie patrzysz, mam wrażenie jakbym ci matkę widelcem zadźgała. 

- Po prostu nie lubię, jak ktoś wykorzystuje znajomości.

- Słucham? - zatkało mnie. Wszystkiego się spodziewałam, ale nie takiego oskarżenia.

- To słuchaj - spojrzała za siebie, sprawdzając czy biuro wciąż jest puste. - To, że kiedyś spałaś z Jayem, nie znaczy, że będzie cię kryć przed Voightem. 

- O czym...? - Czy on jej powiedział? Nie zrobił tego... Cholera jasna, jak mógł?

- Nie udawaj. Możesz sobie okręcać wokoło palca kogo zechcesz. Ale Jay w końcu kiedyś przejrzy na oczy. Zobaczy...

- Zamknij się! - krzykiem przerwałam jej wywód. - Gówno wiesz o mnie i mojej przeszłości. Zajmij się robotą i przestań być taką zołzą! - przeszłam obok niej trącając ją łokciem. Chyba wylała na siebie kawę, bo zaczęła za mną krzyczeć, ale nie stanęłam. Rozrywało mnie od środka ze złości. 

Siedziałam w szatni na ławce, zastanawiając się, czy nie zrezygnować. Wystarczyło by jedno słowo i odeszłabym. Nie tylko z wydziału, ale z całej policji. To co przed chwilą usłyszałam... dawno nikt mnie tak nie zranił, a przecież to tylko słowa. 

- Hej! Co ty tu robisz? - usłyszałam nad sobą. Podniosłam głowę i spojrzałam na zielone radosne oczy Halsteada, które gapiły się na mnie i mówiły  "Hello sunshine". Miałam ochotę przywalić mu w te jego śliczne gały i zrobić z niego Pandę, ale nie mogłam. Nie wiem sama dlaczego? Wstałam tylko bez słowa, rzucając mu pełne pogardy spojrzenie. - Hej co jest? - złapał mnie za łokieć. - Coś się stało? 

- Nie, nic! - odparłam. - Kompletnie nic! 

- Bon...

- Nie mów tak do mnie - warknęłam.

- Co ci się dzisiaj stało? 

- Nic, po prostu uprzedź mnie jeśli zamierzasz się jeszcze komuś zwierzać ze swoich dawnych seksualnych podboi. Przygotuje się chociaż na traktowanie mnie jak dziwki. - wysyczałam. 

- Kto...? - zawahał się, chyba przypomniał sobie komu powiedział. - Hailey. Przepraszam, to było wczoraj. Molly's, za dużo alkoholu, samo jakoś wyszło. 

- To może nie pij skoro taka papla z ciebie. Najpierw twój brat, teraz ona? Kto następny, Hank! 

- Ale z czym masz problem, to było dawno...

- Dawno, czy nie. To moje życie, nie dam nim szastać na prawo i lewo! - warknęłam i wyszłam zostawiając Jaya samego.


Sierżant znów z kimś dyskutował dobrą godzinę przez telefon. Miał nietęgą minę, ale na koniec lekko się uśmiechną. Lubię go obserwować. Wiem na co się szykować, gdy opuszcza gabinet. Tym razem jednak mnie zaskoczył. 

- Mamy cynk, że ten cały deal ma się odbyć na jakimś przyjęciu - powiedział swoim zachrypniętym głosem. - Cat, mimo iż to płotka, zaproszony jest na to przyjęcie. Ma się odbyć na najwyższym piętrze 21c Museum Hotel. Ma być tam człowiek, który odpowiada za te wszystkie transakcje jakie odbyły się w mieście przez ostatnie miesiące. Cat twierdzi, że nazywa się Ernesto Mendoza. Argentyńczyk, ale nie brata się z Latynosami. Jest wolnym strzelcem i właśnie ustrzelił kolejny deal życia. - ciągnął. Gdy oczy sierżanta spoczęły na mnie, wiedziałam, że czeka mnie zadanie. - Ernesto ma jedną słabość. Kobiety - Voight uśmiechnął się mówiąc to. Jakby już wiedział. 

- Możemy posłać z Cat'em kogoś? - Hailey wzrok wędrował to na sierżanta to na mnie. Ona też czuła co się święci. 

- Tak - odpowiedział - Simpson pójdziesz razem z Cat'em na przyjęcie. - oznajmił. Nie zaskoczył tym tylko Upton i mnie. 

- Jasne - przytaknęłam - Kiedy to przyjęcie?

- Dziś wieczorem - wyjaśnił, a mnie od razu stanęła gula w gardle. Dlaczego wieczorem? Cholera! Co ja teraz zrobię? Sierżant dostrzegł moją niewyraźną minę. - Teraz zabierz swoje rzeczy, idź do domu. Przebierz się w coś wystawnego i wróć o szóstej. 

- Tak jest. - Uf, mam czas na wymyślenie jak załatwić swoje sprawy. Mam nadzieję, że moja matka nie będzie miała w planach pokera z przyjaciółkami. Inaczej już po mnie.


*********

Jay przysłuchiwał się dyskusji w milczeniu, a z każdym słowem sierżanta robiło się mu bardziej słabo. W końcu jego partnerka miała robić za przynętę. W dodatku dziewczyna nie miała doświadczenia, a już wyznacza się ją na kluczową rolę w tym całym show? Nie był w stanie siedzieć cicho. Gdy tylko Bonnie wyszła, skierował swoje kroki do sierżanta. Hank nie był zaskoczony jego obecnością.

- Jesteś pewny, że oficer - podkreślił to słowo - da radę? To coś większego, niż udawanie, że się zgubiło w Chicago? 

- Wiem, ale tylko ona jest tu nowa. A jak wiesz, 21c jest pełne ludzi, którzy nas znają. Nie chcę aby ktoś spalił akcję. 

- Ale ona....

- Jay, martwisz się o nią jak o partnera, czy jak dziewczynę z którą spałeś? - Halsteadowi opadła szczęka. Hank wiedział? Ale jak? Bonnie... musiała mu powiedzieć. Więc to tak! Na niego nawrzeszczała, bo powiedział Hailey, ale ona mówiąc Voightowi nie zająknęła się ani słowem... Chyba musi odbyć poważną rozmowę ze swoją partnerką.



to be continued....

Shock memories - CHICAGO P.D. FFحيث تعيش القصص. اكتشف الآن