Ogrom wszystkiego

207 5 31
                                    

Nowy Jork, Manhattan
26.01.1976, poniedziałek

Siedziałam w swoim pokoju hotelowym razem z Johnem. Wszyscy zdecydowaliśmy się na nieduże pokoje. Nieduże, choć bardzo luksusowe. No, oczywiście wszyscy z wyjątkiem Freddiego - królowa musiała dostać apartament...
Szczerze? Nie byłam przyzwyczajona do takich warunków. Mój dom w Londynie był dosyć skromny, z resztą jak wszystko. Nie należeliśmy do szczególnie bogatych. W zasadzie, za pokój też sama nie zapłaciłam - nie byłoby mnie stać. Wszelkie noclegi i właściwie... wszystko zafundował mi Freddie.

Nie miałam zbyt wiele czasu na zwiedzenie okolicy. Zdążyłam pójść tylko na krótki spacer z Peterem i Fredem. Trochę bałam się tego wszystkiego, przerażała mnie wielkość budynków, ilość samochodów, ludzie... nie wiem czy były to duże różnice, w końcu Londyn też nie był mały...
Ale choć miasto było piękne - nie czułam się w nim dobrze.

- I jak wrażenia? - rzucił Deaky, włączając Let it be Beatlesów.
- Mieszane.
- To znaczy?
- Nie wiem, Deaky. Trochę przytłacza mnie to wszystko. Chyba dawno nie byłam w obcym miejscu, no i wiesz... po prostu trochę się boję. Mamy spędzić tu sporo czasu, a co, jeśli się nie zaklimatyzuję?
Spojrzał na mnie czule.
- Nie martw się, wszystko się ułoży. Jakby co, ja zawsze jestem obok.
Uśmiechnął się, na co odpowiedziałam mu tym samym.
- Dzięki, John.

* * *

Reszta dnia upłynęła mi spokojnie. Choć w mojej głowie było jedno - brunet w kapeluszu. Dogadywaliśmy się świetnie, choć praktycznie się nie znaliśmy. A najlepiej to było we trójkę - ja + Peter + Freddie. Tworzyliśmy naprawdę zgraną paczkę. Jak tylko zostawałam z nim sam na sam, dopadał mnie stres i było dość niezręcznie, jednak gdy wkraczał Mercury - atmosfera momentalnie się rozluźniała.
Peter mówił, że ma wykupione bilety na całą trasę, a dla mnie to świetna informacja.
Chłopcy zadecydowali, że pójdziemy jeszcze razem do klubu, oczywiscie po koncercie.

Tego dnia położyłam się wyjątkowo wcześnie. Reszta gdzieś poszła, ale nawet nie wiem gdzie. Prawdopodobnie do jakiegoś pubu.
Dochodziła 00:00, gdy dotarło do mnie pukanie do drzwi:

- Maeve, mogę wejść? - usłyszałam chrapliwy, choć wysoki, męski głos.
„Roger", pomyślałam.
Usiadłam na łóżku.
- Rog? Ja... chyba tak. Powinno być otwarte.

Blondyn wszedł do środka pewnym krokiem.

- Wstawaj, wychodzimy.
Przetarłam zaspane oczy. Nie zupełnie kontaktowałam, nienawidziłam, gdy ktoś mnie budził.
- Słucham? - zapytałam. Przez chwile myślałam, że to sen. A raczej koszmar. N a p r a w d ę nie lubiłam być budzona...
- To nie słuchaj, tylko zarzuć coś na siebie i wychodzimy.
- Ale gdzie? Coś się stało? Pali się?
- Nic się nie stało, opowiem ci, jak w końcu ruszysz dupę.
Zmarszczyłam brwi.
- Pierdol się - rzuciłam w jego stronę i z powrotem położyłam, przewracając się na drugi bok.

Usłyszałam, jak ten westchnął, po czym poczułam, że bierze mnie na ręce. Zaczęłam się wiercić i chciałam krzyknąć, ale zamiast tego zaczęłam się śmiać. Postawił mnie na nogi, po czym podał mi płaszcz i podstawił buty.

- Zakładaj.
Wpatrywałam się w niego przez chwilę. Wiedziałam, co zrobić, by go przekonać do zostania.
- Roggie... - zaczęłam, oplatając mu szyję. - Roggie, skarbie, to nie może poczekać? Jest tak późna godzina, a ja tak bardzo muszę spać...
Spojrzał na mnie niewzruszony.
- Ubieraj się.

You And I {Roger Taylor}Where stories live. Discover now