Burza (loków)

268 8 28
                                    

Londyn, St. Paul's
16.12.1975, wtorek

Tak... przyznaję, tamten dzień był dosyć dziwny. Ale i ekscytujący. Szczerze mówiąc, nie spodziewałam chemii między mną a Brianem, ale wydaje mi się, że jakaś powstała. No i noc z Rogerem... Znaczy, nie! Rozmowa z gitarzystą. Tak. Tylko gitarzystę miałam teraz w głowie. A przynajmniej chciałam, żeby tak było.

Był wieczór. Wróciłam z uczelni dość późno - miałam naprawdę sporo roboty. Powiedziałam dziekanowi, że chciałabym wziąć urlop dziekański na czas trasy po Stanach. Wahałam się co do podania przyczyny. I choć byłam niesamowitym kłamcą, w tym wypadku emocje i ogólna ekscytacja wzięły górę. Reakcja mężczyzny nie była jednoznaczna - z jednej strony powiedziałabym, że próbował okazać mi w jakiś sposób swoje wparcie i to, że jest ze mnie dumny. Znałam go dosyć długo, mój ojciec się z nim przyjaźnił. Zawsze powtarzał mi, że mam ogromny talent i muszę coś z nim zrobić, jakoś wykorzystać. Z drugiej strony, byłam naprawdę dobrze zapowiadającą się studentką. Oczywiście, psychologia była czymś, co interesowało mnie od dawna, ale to o karierze muzycznej marzyłam praktycznie od zawsze. Nie mogłam zaprzepaścić takiej okazji...

Miałam jeszcze dzisiaj sporo do zrobienia, jednak byłam niesamowicie zmęczona. Postanowiłam olać wszystko i trochę się zabawić. Tak, w środku tygodnia. A do kogo dzwonić, gdy chce się poszaleć? Proste - do Lily i pozornie nieśmiałej Mary.

Dziewczyny chciały się ze mną spotkać w Patch Bar. Lily powiedziała, że razem z nią przyjdzie Milo. Jedynie Charlie nie mogła do nas dołączyć. Rozchorowała się, a jej „super naturalny tryb życia" zabraniał jej brania jakichkolwiek prochów. A wiadomo przecież, że te świństwa działają szybciej niż te naturalne.

Dochodziła 21:00, gdy dotarłam do klubu. Zastałam przed drzwiami Mary. Dogaszała papierosa.

- Hej, M - rzuciłam w jej stronę.
Dziewczyna przeczesała ręką włosy. Może i były krótkie, ale za to bardzo gęste. Często musiała to robić, żeby cokolwiek widzieć.
- Proszę proszę... Maeve, znana nam wszystkim nudziara, postanowiła się w końcu zabawić! - zaśmiała się. - Roger wystarczająco cię nie zaspokaja, huh? - spojrzała na mnie, przygryzając lekko wargę.
Przewróciłam oczami.
- Zamknij się. Między nami do niczego nie doszło.
- Jak to? - zapytała, jakby zawiedziona. - A był taki napalony! Co się stało, że jednak nie chciał?
- Słucham? Mary, nie wiem, co i kto ci naopowiadał, ale do niczego nie miało dojść i nie doszło. Poszliśmy do hotelu, bo wy...
- Tak, wiem - przerwała. - Uczestniczyłam w tym planie.
- Że co?! - zapytałam zirytowana. - Czy was wszystkich pojebało?
- Że to. I to nie nas pojebało, tylko ciebie. Maeve, on na ciebie leci, a ty masz to w dupie.
- No i co, że na mnie leci?! - wtedy byłam już wkurzona. - To mam mu się tak po prostu dać zaliczyć?!
- Ty to jednak tępa jesteś - westchnęła. - Serio myślisz, że tylko o to mu chodzi?
- Dobra, daj mi już spokój. Chciałam się trochę rozluźnić, ale chyba nie ma szans.
Mary spojrzała na mnie stanowczo.
- Oo nie, skarbie. Idziemy cię upić. Porządnie.
„Jakbym słyszała Freddiego", pomyślałam.

Weszłyśmy do środka. Zobaczyłam tańczących Milo i Lily. Byli dosyć szablonową, choć na swój sposób uroczą parą.

Mary zamówiła mi piwo. Usiedliśmy całą czwórką i zaczęliśmy omawiać zdarzenia ostatniego czasu. A szczególnie - mój nadchodzący wyjazd do USA. Żadne z nas nie wiedziało, czy przeżyjemy bez siebie tak długi czas. Dwa miesiące to dla nas sporo...
Z początku Lily rzuciła, że leci ze mną. Wszyscy myśleliśmy, że żartuje. Dopóki nie zaczęła obliczać ile potrzebujemy kasy, załatwiać hotelu i tak dalej...
W końcu Milo wziął sprawy w swoje ręce i udało mu się przekonać dziewczynę, że to nienajlepszy pomysł.
Powiedziałam im, że conajmniej dwa razy ich odwiedzę, choć oczywiste było, że nie mam na to środków. Mogę się założyć, że członkowie Queen z chęcią zaoferowaliby mi pomoc, ale głupio byłoby mi ich o cokolwiek prosić. I tak dużo już dla mnie zrobili - przecież teraz lotu też sama sobie nie opłacam. Freddie powiedział, że nie będzie mi kupował biletu powrotnego, bo jak zacznę karierę, to zapewne momentalnie wybiję się i będzie mnie stać na mnóstwo takich. Ja nie miałam aż tak optymistycznego podejścia, ale cóż - i tak zgodziłam się lecieć. Pomyślałam, że co ma być to będzie. Przecież i tak nie miałam nic do stracenia.

You And I {Roger Taylor}Where stories live. Discover now