▪︎19▪︎

2.4K 200 469
                                    

Wiatr szarpał koronami drzew, a ulewa nasilała się z każdą minutą. Co chwila rozlegały się okropne grzmoty, a niebo przecinały błyskawice. Było dopiero po siedemnastej, ale przez nawałnicę na dworze zrobiło się ciemno.

Louis pędził londyńskimi ulicami i klął pod nosem, kiedy deszcz zalewał mu szybę do tego stopnia, że wycieraczki nie nadążały, a on tracił widoczność.

Zastanawiał się co w niego wstąpiło, że akurat dziś postanowił zdobyć się na to, od czego szykował się od paru dni. Wiedział, że to nieuniknione, przynajmniej jeśli chce się pozbyć z głowy tego spojrzenia, ale bał się. Musiał przed sobą przyznać, że po prostu czuł strach, że może coś źle zrozumiał i zostanie odrzucony.

Niewiele brakowało by zawrócił. Był tchórzem. Patrzenie na zmasakrowane zwłoki? Żaden problem, idzie się przyzwyczaić. Łapanie seryjnych morderców-psychopatów? Takie rzeczy robił na śniadanie. Mówienie o swoich uczuciach? Nigdy.

Jego żołądek zacisnął się w jeszcze mocniejszy supeł, gdy dotarł pod znany mu już blok. Chwilę siedział w samochodzie niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Wziął głęboki wdech żeby się uspokoić. Nie pomogło. Jeśli zaraz czegoś nie zrobi to się porzyga.

Otworzył gwałtownie drzwi i wysiadł z auta, praktycznie wyskakują na deszcz. Wiatr od razu przeniknął go do aż do kości, przez co po kręgosłupie przebiegły mu nieprzyjemne ciarki. Mimo ciepłego płaszczu czuł jak marznie.

Wystawił twarz do góry, pozwalając, by deszcz obmył jego twarz otrzeźwiajac go. Zrobiło mu się lepiej. Wreszcie wziął się w garść i ruszył w stronę klatki.

Od zakończenia śledztwa w sprawie śmierci Eleanor nie miał kontaktu ze Stylesem. Rozstali się w całkiem pokojowej jak na nich atmosferze. Każdy poszedł w swoją stronę, nie widzieli się, nie rozmawiali, bo i po co? Tak robili za każdym poprzednim razem. Teraz jednak było inaczej. Kilka dni temu może Louis by się do tego nie przyznał, ale teraz widział, że bez sensu to wypierać. Zakochał się. Zupełnie wpadł w uczucia do tego chłopaka i nie potrafił nic na to poradzić. Cały spokój i harmonię w jego życiu szlag trafił przez Stylesa właśnie. A teraz szatyn szedł do niego, by skonfrontować się z rzeczywistością.

Po schodach wchodził powoli, nogi miał jak z waty, a jego ręce okropnie się trzęsły. Znów zaklął cicho. Dałby wiele żeby brunet przestał tak na niego działać. W końcu znalazł się na właściwym piętrze. Wyciągnął dłoń, ale zatrzymał ją w pół drogi. Przygryzł wargę zastanawiając się czy na pewno chce to zrobić.

— Kurwa — mruknął, a potem zapukał.

Przez chwilę nie słyszał nic. Przez głowę przemknęło mu, że może chłopaka nie ma w domu. To było możliwe, przecież był sobotni wieczór. Chociaż po co miałby ruszać się z mieszkania w taką burzę?

Kiedy już miał się poddać i wrócić do siebie, drzwi nagle otworzyły się. Stanął w nich Harry. Miał na sobie tylko spodnie od dresu, a loki roztrzepane jakby przed chwilą obudził się z drzemki.

Louisowi na moment odebrało mowę, a oddech przyspieszył. Brunet chrząknął, przywracając go do rzeczywistości.

— Louis.

— Harry.

Stali tak patrząc sobie w oczy. Napięcie stawało się coraz bardziej niezręczne.

— Może wejdziesz? — Pierwszy ciszę przerwał Styles. Chłopak skinął głową i przekroczył próg mieszkania.

— Więc co cię tu sprowadza? — zapytał Harry zamykając drzwi.

Szatyn patrzył na niego, jakby nie mogąc się zdecydować czy chce to powiedzieć. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym większe miał wątpliwości.

Nie, dosyć, pomyślał. Raz się żyje.

— Chodzi o naszą ostatnią rozmowę. Jedną z ostatnich — nerwowo podrapał się w ramię. — Po prostu... Chodzi o to... Ja... Nie odrzucę cię, ani nie wyśmieję — wypalił i miał ochotę zapaść się pod ziemię, bo zabrzmiało to bardzo dziwnie. — Tak naprawdę to ja miałem większe powody by bać się tego z twojej strony. To ja byłem tym gorszym.

Oddychał ciężko. Wiedział, że to co przed chwilą powiedział nie miało żadnego sensu, ale jednak gdzieś w środku zrobiło mu się lżej.

Styles uśmiechnął się szeroko.

— No proszę — mruknął podchodząc do niego. — A jednak zrozumiałeś aluzję.

— Tak trudno w to uwierzyć? — Teraz  i na twarzy szatyna błąkał się zadziorny uśmiech.

Harry przygryzł wargę, a wtedy Louis nie wytrzymał. Popchnął chłopaka na ścianę i złączył ich usta. Na początku zaskoczony brunet nie odwzajemnił gestu, ale już po chwili znaleźli wspólny rytm.

Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny i gorący. Języki walczyły o dominację. Chłopak starał się przekazać tym wszystkie uczucia, które gromadziły się w nim od początku. Ręce Harry'ego wślizgnęły się pod jego koszulkę.

— Cholera, ale jesteś gorący — sapną Louis. Mógł poczuć że powoli twardnieje.

— Nie dorównuję tobie. — Na dźwięk niskiego głosu bruneta, Tomlinson miałał, że oszaleje.

Zresztą Styles nie czuł się lepiej. Nie doszło jescze między nimi do niczego, A on już czuł się zruinowany. Zjechał ustami na jego szyję, delektując się każdym jękiem i sapnięciem wydawanym przez chłopaka.

W jego bokserkach zaczynało brakować miejsca. Wypchnął biodra do przodu poszukując tarcia. Louis zrozumiał natychmiast.

— P-prowadz do... sypialni. — Praktycznie wyjęczał.

                                *

W pokoju słychać było tylko sapanie, jęki i odgłos uderzających o siebie ciał. Atmosfera była strasznie gorąca.

Harry jęknął ostatni raz i jednocześnie krzycząc imię Louisa doszedł. Szatyn szczytował chwilę później. Opadł na klatkę piersiową chłopaka i starał się unormować oddech.

Z przymkniętymi oczami przekręcił się na placy i zaczął gładzić ciemne loki Harry'ego. Tamten wciąż go obejmował. Uniósł wzrok i przekręcił lekko głowę, by spojrzeć Louisowi w oczy, a potem delikatnie musnął jego usta. Szatyn odwzajemnił ten gest uśmiechając się z aprobatą.

— Może nie jesteś taki zły — mruknął Louis prawie już śpiąc.

Harry zmarszczył brwi, ale widząc, że chłopak raczej nie myśli zbyt trzeźwo uśmiechnął się tylko ciepło, wtulając się w niego jeszcze bardziej, a potem sam przymknął oczy, myśląc, że może sprawa tego całego gangu miała jakieś swoje pozytywy.

 Partners in crime || Larry ✔Where stories live. Discover now