▪︎7▪︎

1.9K 183 136
                                    

Harry dotarł na miejsce niecałe piętnaście minut po telefonie Louisa. Wysiadł z samochodu i podszedł do grupy policjantów patrzących w jakieś dokumenty. Nie zdążył się jednak nawet do nich odezwać, gdy ktoś go zawołał.

— Harry, tutaj.

Odwrócił się i zobaczył Liama machającego w jego kierunku. Chwilę potem mężczyzna zniknął za policyjną taśmą. Styles ruszył w tamtą stronę.

— Co tu mamy? — zapytał, gdy stał już po drugiej stronie taśmy.

— To chyba widać. — Louis pojawił się znikąd. — Kolejna ofiara naszego kochanego dusiciela.

Payne wywrócił oczami.

— Jeszcze nie wiadomo czy to jego sprawka, poczekajmy na...

Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Tomlisnon rzucił mu takie spojrzenie, że natychmiast umilkł.

Wyraźnie widać było, że szatyn jest nie w humorze. Zły był już gdy opuszczał komisariat. Teraz gdy po pracy zamiast spokojnie oglądać jakiś film musiał znów jechać na miejsce zbrodni wcale nie był wesleszy. Do tego równało się to z interakcją ze Stylesem, a właśnie tego próbował uniknąć przez całe popołudnie.

— Dwie ofiary jednego dnia. Nie wróży to dobrze — zauważył Harry.

— Cóż, przeważnie nawet jedno morderstwo nie wróży nic dobrego, ale dostajesz plusa za starania — burknął Louis.

Brunet uniósł brwi, ale nie skomentował tonu drugiego. Wtem na miejsce podjechał jeszcze jeden samochód. Wysiadł z niego niewysoki blondyn.

— I jak? — zapytał zamiast przywitnia, zwracając się od razu do Harry'ego. — Mówiłem, że z tobą pojedzie.

Liam i Louis przez chwilę wpatrywali się w Nialla z kompletnym osłupieniem nie mając pojęcia o co mu chodzi. Twarz Stylesa natomiast od razu pokryła się rumieńcem.

— O czym wy mówicie? — spytał Tomlinson, mając dziwne przeczucie, że może chodzić o jego osobę.

— Harry rozszyfrował numery znalezione na ciele jednej z dziewczyn — odparł Horan jak gdyby nigdy nic. — Okazało się, że to jakiś adres.

Usta Louisa ułożyły się w "o", a na jego twarzy pojawiło się niedowierzanie.

— No proszę — mruknął. — Okej ale co to ma wspólnego ze mną? Bo ma, jak mniemam.

Niall wywrócił oczami.

— Oh, Tomlinson, jakiś ty niedomyślny — prychnął. — Pojedziesz w to miejsce z Harrym.

Do szatyna dopiero po chwili dotarł sens tych słów. Uniósł brwi i w milczeniu wpatrywał się to w Stylesa, to w Horana, przygryzając wnętrze policzka i czekając, aż któryś powie, że to żart.

Tak się jednak nie stało.

— Dlaczego niby ja mam to robić? — zapytał, siląc się na spokój.

— A kto niby inny? — Chłopak wzruszył ramionami. — Liam będzie zajęty, ja nie odpowiadam za takie rzeczy...

— A nie przyszło ci do głowy, że może ja też będę zajęty? — Podniósł głos.

W czasie kiedy Tomlinson i Horan kłocili się, Harry przyjrzał się szatynowi. To jak w jego oczach tańczyły iskierki gniewu, jak szarpał za karmelowe kosmyki, jak zaciskał szczękę - to wszystko było w nim idealne.

Pokręcił głową. Nie może tak przecież o nim myśleć. To sprawa jak każda inna z nim. Trochę się powyzywają, posprzeczają, ale w końcu odnajdą mordercę, a potem ich drogi znów nie skrzyżują się przez długi czas.

Z rozmyślań wyrwał go Louis, podnoszący głos coraz bardziej.

— Nigdzie z nim nie jadę! — zawołał.

— Jejku, daj w końcu spokój. — Harry nawet nie zauważył, kiedy do rozmowy wtrącił się Liam.

— Nie i koniec. To moje ostatnie słowo.

*

Kiedy niecałe parę godzin potem, Louis wylądował w aucie Stylesa, by pojechać z nim pod adres znaleziony na ciele ofiary, w głowie miał tylko jedno: co poszło nie tak?

Czy była to wina, tych roztrzepanych pięknych loków, czy elektryzujących zielonych oczu? Lub po prostu to Niall namówił go do tego na tyle skutecznie, że kiedy wreszcie przyszło co do czego, szatyn wsiadł do samochodu praktycznie bez protestów.

Zdecydowanie to wina Horana. Nie ma przecież innej opcji, prawda?

— Jesteśmy.

Zaskoczony zamrugał. Tak się zamyślił, że nie zauważył, gdy dojechali na miejsce.

— To znaczy, wydaje mi się, że to tu. — Harry był niepewny. Zresztą, czemu się dziwić? Stary opuszczony magazyn nie zachęcał nawet w dzień, a co dopiero, gdy na dworze było już ciemno.

Wysiedli. Przez chwilę patrzyli na budynek, a potem jak na komendę oboje westchnęli i ruszyli w jego stronę.

Drzwi szkrzypnęły cichutko, gdy Louis pchnął je wchodząc do środka. Pomieszczenie, choć mało co było widać, wyglądało na obszerne. Wzdłóż ścian, pod narzutami rysowały się jakieś nieokreślone kształty. Wszystko było zniszczone, połamane, lub pomalowane sprejami.

Spojrzeli po sobie i skinęli głowami, a potem każdy z nich ruszył w przeciwną stronę.

Przeczesywali każdy kawałek magazynu, latarkami świecąc w każdy kąt, aby nie nie przegapić. Było im tym trudniej, że tak naprawdę nie wiedzieli czego szukają. Louisa przez chwilę korciło by zawołać Harry'ego i zapytać czy przypadkiem nie wpadł na coś więcej, ale powstrzymał się, wiedząc, że to głupie. Żałował trochę, że nie pomyślał wcześniej.

Styles natomiast miał więcej szczęścia. Choć może on by tak tego nie nazwał. W pewnym momencie, gdy snop światła padł na jedną ze ścian, chłopak myślał, że się przewróci. Modlił się, by nie było to to o czym myślał, ale gdy podszedł bliżej nie miał już wątpliwości.

— Cholera — spanął. — Louis!

 Partners in crime || Larry ✔Where stories live. Discover now