Gdzie jest Isaac, Scott?

236 7 4
                                    

Infirmeria Instytutu Nowojorskiego była przestronna, tak że mieściło się w niej pięć łóżek szpitalnych. Z sufitu podwieszane były najróżniejsze zioła o przyjemnym zapachu, a przy każdym posłaniu można było zauważyć nitkę prowadzącą do dzwoneczków, które wiatr podrygiwał nieustanie, wchodząc nieproszony przez wysokie okna, rozciągające się na widok szklanej palmiarni, będącej niedawno miejscem schadzki wybitnego Nocnego Łowcy oraz córki wroga Nefilim, a także ostatnim miejscem, gdzie pewien niby-demon, niezaprzeczalnie istota krwiożercza przybrała twarz syna dyrektora placówki będącej policją świata nadnaturalnego, jednak o tym posiadacz miodowo-brązowych oczu o niezdrowej bladej cerze, która wpadała w odcień sztywnej pościeli, nie mógł wiedzieć. Właściwie rzecz tak się miała, że nikt nie mógł, jednakże bezsprzecznie czuć coś mogło się w powietrzu, uczucie szczerego niepokoju przylepiło się do skóry, co pobudziło wszystkich do pełnej gotowości. Może dlatego Stiles się obudził, ponieważ odczuwał ten niepokój, a może dlatego, że czarny ogromnego rozmiaru pies siedział przy nim w dzień i noc, w każdej sekundzie trwając obok niego oraz wylewając łzy rozmiaru grochu. Cichy zniekształcony dźwięk wydobył się z warg chłopca, próbujący prosić o wodę. Scott McCall, który zasnął w półśnie opiekując się swoim niefrasobliwym bratem zerwał się z krzesła, które upadło z łoskotem. Dopadł budzącego się mężczyznę szybciej niż kobra, dusząc w objęciach pacjenta, jak i swojego najdroższego przyjaciela. Czarny pies zapiszczał szczęśliwie z niesłychaną energią kręcąc się w kółko, aby zaatakować swym cielskiem, jako drugi oprawca dochodzącego do zdrowia Stiles'a. W jego oczach zabłysły radosne iskierki. Miodowo-brązowooki zamachnął się ręką uderzając mocno w plecy, próbując wydostać się z uścisku godnego zazdrości imadła.  Alpha szybko wziął swoje ręce daleko, ale nie minęła minuta, a zaczęły przetrzymywać prosto głowę. Po pomieszczeniu rozległo się dźwięk uderzenia czoła o czoła. 

- Wiesz za co to było? - Zapytał się wysoki mężczyzna o oliwkowej cerze. Czarny pies wlazł na łóżku i usiadł na torsie młodszego chłopaka, powstrzymując go przed wstaniem. Stiles znajdował się pod dwoma ostrymi spojrzeniami dwóch najważniejszych mężczyzn w jego życiu, troszczących się o niego, ale obecnie próbujących nie zabić chłopaka, za to ile najedli się przez niego strachu.

- Au! To bolało. - Zaskarżył blady chłopiec. Trzeba było jednak przyznać mu rację, głowę Scotta zrobiono prawdopodobnie z metalu. To by wyjaśniało jego zardzewiały mózg. - Daj cię mi przynajmniej wody. - Pomarudził, próbując zmienić temat. Sroga mina jego przyjaciela ulotniła się zmieniająca się na troskliwą, wypuszczając głośno powietrze zleżałe w płucach, podszedł do nocnego stolika rzeźbionego w drewnie i poddał do bladej dłoni szklankę w połowie pełną (niepełną? xD) wody. Scotta miał już przerobionego, ale ciężka umięśniona kula sierści siedząca na jego piersi nie zdała się na grę wielce poszkodowanego, wręcz czuł, jak czarny pies przewrócił swoje oczy na grę młodszego mężczyzny. Pociągnął długi łyk napoju, przełykając czuł, że obecna w jego gardle Sahara pomyślała, że równie dobrze może okazać się burzliwym sztormem na morzu. Prościej mówiąc zakrztusił się, jak dziecko. A że Stiles nie był by sobą, gdyby tego nie wykorzystał.- Prze-pra-sza-m. - Wykasłał cicho i szybko, tak że tylko ponadprzeciętny słuch wilkołaków mógł to zrozumieć. - Nie wiem za co było to uderzenie, ale może dlatego że jestem inteligenty na tyle, że nadal żyję. - Sarkastyczny uśmiech wypełzał na jego usta. - A tak szczerze dzięki Scott. 

- Masz za co. - Wyszczerzył się, ukazując szereg białych zębów. -Mogę zadać ci pytanie? 

- Już zadałeś, Scotti. - Zaśmiał się.

- No to kolejne? - Wilkołak przewrócił oczami, widząc że nadpobudliwy chłopak już otwiera usta, aby wtrącić uwagę. - Nieważne. Dziwię się tylko, jak robisz Derekowi loda, kiedy zachłysnąłeś się wodą rasowo. - Miodowo-brązowe oczy tępo wpatrywały się w swego kumpla, nigdy nie myślał, że Scott jest w stanie do złośliwych uwag. Zamrugał, jakby nadal śnił. - Co tam się stało? Wiesz wtedy, gdy Derek, czarny pies itd. - Stiles zbladł tak, że wykrochmalona biała pościel w porównaniu do niego była szara. Oczy w których tańczyły złośliwie iskierki skore do zabawy zgasły, a sam ich posiadacz wyglądał jakby zobaczył ducha. Atmosfera w pokoju naraz się stopiła do pełnej napięcia przestrzeni, przed którą nawet czas nie mógł się przedrzeć. 

- Gdzie jest Isaac, Scott? - Pytanie zawisło w powietrzu tak ciężko, że każdy w pokoju poczuł to jak smagnięcie batem. 

- Isaac wtedy, był z wami? - Wysapała alpha, trudno dobierając słowa, które jakoś się skryły, jakby bały się być wypowiedziane. Stiles potaknął głową, już wiedział po reakcji swego brata, że nie widzieli o tym. Czarne myśli zalały jego głowę.

- On żyję, prawda? - Myśli się przeobraziły się we słowa, wyfrunęły z warg, plugawe, nieczyste i nieszczere, towarzysząca cisza po nich była nie do zniesienia. Tak samo, jak łzy kapiące na policzkach obu już dorosłych mężczyzn i czarnego psa.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Smród śmieci drażnił jego wrażliwy nos. Był cały goły, chociaż można było powiedzieć, że miał na sobie kubrak z swojej własnej krwi. Niestety nie wyglądało to tak stylowo, jak jego szaliki, ale nie mógł się przyczepić, czerwona ciecz była darmowa i już z nią się zaznajomił, kiedy żył jeszcze u swojego ojca. Jego ciemne blond włosy można były sklejone od mazi i wyglądały, jak z rynsztoka. Brudny i ranny - idealnie aby wdało się zakażenie i umrzeć od sepsy lub umrzeć z powodu wykrwawienia i wychłodzenia.  Kły wbijały mu się mocno w wargi, kalecząc je nielitościwie. Połknął cisnące się przekleństwo, próbując wstać, aby "normalni ludzie" nie wezwali pogotowia albo karawanu na widok "prawie trupa" Isaaca.  Mężczyzna zaśmiał się ironicznie. "No tak, to on jest potworem, a oni są normalni. Nigdy taki nie będę, nawet jakbym nie był wilkołakiem. Zawsze będę niewystarczająco normalny dla nich." - Pomyślał gorzko. "Nawet nie sprawdzili, czy żyję. Alison i Scott. Czego się jednak spodziewać od łowcy i jego pieska." Stanął niepewnie na swoich nogach, opierając się bezwładnie o mur. Chwycił wystającą strzałę z boku, wysunął ją ze swojego boku z cichym jękiem. "Nie myśl o tym. Poboli i przestanie." Zaklinał swoje ciało.  Jeden krok, drugi a ściana, na której się opierał, oddaliła się. Miał już zaraz posiadać zaszczyt spotkania się z chodnikiem, ale jakieś ręce zdecydowały go objąć. Dokładnie jedna ręka, cholernie zimna. 

- Dios, czemu tu pałęta się wilkołak? - Ochrypły głos meksykanina dudni mu w uchu.

- Ej, co wy tu robicie?!- Głośny głos przebija się przez dźwięki ulicy. - Raphael naruszasz Zimny Pokój? - Ożywczym szeptem atakuję rozmówcę. Raphaela. 

- Nic ci do tego, przeklęty. - Coś w wymawianych słowach wiało groźbą i pogardą. Tak jakby wystarczyła jeszcze jedno słowo, a zapałka zapaliła by się od atmosfery wobec tych dwóch mężczyzn. Niezredukowane napięcie seksualne, czy jaki diabeł? Z zaułka wychodzi chłopak o rozczochranych we wszystkie strony włosach, nakładając na mnie swoją kurtkę, uśmiecha się. Odwraca się z zakwaszoną miną do Raphaela i odgarnia włosy ze czoła.  Postawa meksykanina się zmienia, wygląda na zaskoczonego. Miał mieć jakiś róg jednorożca na tym czole, czy co? Próbuję skupić wzrok na dziwnych czarnych tatuażach, zwisającym krucyfiksie i na tym, że Raphael pomimo skwaszonej miny wydaję się łagodny przed tym roztrzepańcem. Nie daję rady, powoli zapadam się w mrok, a tuż po tym wyczuwam na sobie tylko zimny dotyk z lewej strony i ciepły z prawej. Co za kontrast, ale to dobrze. Jestem bezpieczny.

Okradłeś Mnie Z DuszyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz