W tym czasie Ford odhaczył dwa kwadraciki na długiej liście zapisanej różowym, brokatowym pisakiem. Na górze strony błyszczał napis "SMAKI LODÓW, KTÓRE WUJASZEK FORD MUSI SPRÓBOWAĆ", okraszony krzywymi, kolorowymi rysunkami. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Nie miał pojęcia, kiedy siostrzenica podkradła mu ten notes, ale był dumny z jej dziwacznych gustów smakowych.

Ponieważ Ford nie wyglądał, jakby miał szybko wyciągnąć nos ze swojego tajemniczego zeszyciku, Stan odebrał lody za niego. Bracia, nie mówiąc ani słowa, zgodnie ruszyli wzdłuż nabrzeża.

- Ciekawe, czy faktycznie robią te lody ze smerfów - zastanowił się na głos naukowiec. Schował kajecik do kieszeni płaszcza i wyciągnął inny notes. Jego pierwszą stronę wypełniła lista zakupów.

- Jeśli tak, to smerfy smakują jak guma balonowa - odparł Stan, a widząc poirytowane spojrzenie brata, warknął: - No co?! Ciekną ci!

Ford wywrócił oczami i wykreślił lody z listy. Uważnie przeczytał ją od góry do dołu i upewnił się, że na innych stronach nie zapisał dodatkowych punktów.

- No, to został nam już tylko aparat - oznajmił z zadowoleniem. Z cichym "bam" zamknął notes i schował go razem z długopisem do kieszeni płaszcza.

- Nie widziałem po drodze żadnego sklepu z aparatami - stwierdził Stan między kolejnymi liźnięciami.

- Ja też... - przyznał Ford. Zauważył, jak wzrok brata ucieka na mężczyznę w średnim wieku, który akurat robił zdjęcie dwóm dziewczynkom pozującym na tle morza. - Stanley. Nie.

- Uspokój się, Szóstak. Nawet ja nic nie zgarnę, jak obie ręce mam zajęte - odparł młodszy z Pinesów, wywracając oczami. - Poza tym wygodniej kupić nowy niż usuwać zdjęcia ze starego lub tłumaczyć się Mabel z fotek obcych ludzi.

Ford przez chwilę mierzył brata nieufnym spojrzeniem. Dwie porcje lodów znikały w oczach: jedna za sprawą Stanowego języka, druga z powodu temperatury. W końcu naukowiec jedynie westchnął i odebrał swój wafelek.

***

Znalezienie sklepu z elektroniką zajęło im więcej czasu, niż się spodziewali. Okazało się, że najbliższy takowy znajduje się w galerii handlowej. Dotarcie do niej kosztowało kilkanaście minut gotowania się w komunikacji miejskiej.

Wysoki na siedem pięter budynek na pierwszy rzut oka bardziej przypominał wykwintny hotel niż galerię handlową. Beżowe gzymsy dzieliły jasnoszarą fasadę na cztery poziomy, najwyższy ledwo widoczny z chodnika. Pomiędzy wysokimi, łukowatymi oknami kolejnej kondygnacji wyrzeźbiono białe kolumny. Niżej rozciągał się rząd szyb w prostych, brązowych obramowaniach. Dopiero witryny wychodzących na ulicę sklepów sugerowały właściwe przeznaczenie budowli. Oszklone drzwi w drewnianych ramach, umieszczone w dziesięciometrowym portalu, zdawały się być przeznaczone dla gnomów. W połowie wysokości ozdobnego łuku zawieszono jasną belkę o pozłacanych krawędziach, do której przymocowano czerwony napis "Westfield".

- Przy tym potworze centrum handlowe w Wodogrzmotach to osiedlowy warzywniak - stęknął Stan, usiłując wyobrazić sobie rozmiary budynku ukrytego za zdobioną fasadą. Ford pokiwał głową, w zamyśleniu gładząc palcami podbródek.

- Istnieje niezerowe prawdopodobieństwo, że rozdzielimy się w tłumie. Na szczęście jestem doskonale przygotowany na taką sytuację! - wykrzyknął Stanford, uśmiechając się szeroko. Z jednej z niezliczonych kieszeni swojego płaszcza wyciągnął błękitnoszare, prostokątne urządzenie wielkości dłoni. Z jednej krawędzi ustrojstwa wystawało kilka cienkich drucików, kolejną pokrywały okrągłe przyciski, natomiast powierzchnię największej ściany stanowiła idealnie biała, gładka warstwa grubości kilku milimetrów. Naukowiec wcisnął kilka guzików, a biel pociemniała w jasną szarość poprzecinaną żółtymi liniami. W ich centrum świeciły się dwie kropki, jedna czerwona, druga zielona. Ford podał bratu przedmiot, wyciągając jeszcze jeden. - Namierzacz! Zielony punkt to ty, a czerwony to ja. Postaraj się go nie uszkodzić, mam tylko dwa, a w tym wymiarze nie ma większości potrzebnych części. Jeśli się rozdzielimy, bez najmniejszego problemu odnajdziemy się z powrotem!

Stan O'War IIWhere stories live. Discover now