Rozdział II

29 1 0
                                    

~Nicolas~ 

Scarlett mnie wkurwiła. Wszystko, co robię, robię dla niej. Ciężko pracuję, sprzedaję to jebane gówno. Jesteśmy dystrybutorami na całą Australię. Mamy tyle pieniędzy, że mogłaby w nich pływać, a ona tak mi się odwdzięcza? Gdyby nie ja, już dawno wylądowałaby na ulicy. Z pieniędzy z tego marnego warsztaciku nie utrzymałaby się nigdy. Uratowałem ją od bycia dziwką, a ona myśli, że jakieś kanapki na śniadanie wynagrodzą mi to, co dla niej robię? Pierwszy rok z nią był zajebisty. Zachowywała się, tak, jak chciałem. Nie mieszkaliśmy razem, więc jak była u siebie zapraszałem dziwki. Teraz muszę uważać i robię to, jak jest w tym swoim warsztacie. Po roku zaczęło przeszkadzać mi to, że nie wiem co robi i z kim, więc stwierdziłem, że musi się do mnie przeprowadzić. Jak zwykle była na nie. Mieszkała z rodzicami, skończyła wtedy dopiero osiemnaście lat. Nie miałem nad nią kontroli. Może to, co zrobiłem, nie było do końca fair. Ale nie miałem wyboru. To były wakacje, jej starzy mieli gdzieś jechać, więc zaproponowałem, że przyjdę do niej. Wcześniejszej nocy przeciąłem przewody hamulcowe w samochodzie ojca. Zginęli na miejscu, a ona w końcu ze mną zamieszkała. Nie chciała być sama. Do dzisiaj policji nie udało się wyjaśnić dlaczego przewody były przecięte, kto mógł to zrobić. Wtedy byłem przy niej i udawałem, że jest mi smutno. Myślała, że pomogłem jej z tego wyjść . Pewnie dlatego jeszcze mnie nie zostawiła. No, może też wie, że jakby to zrobiła, znalazłbym ją i zabił. Ona jest i zawsze będzie moja. Jeśli ktoś zechce mi ją zabrać, zabiję go. Cieszę się, że zdaje sobie sprawę z mojej nieobliczalności. Przynajmniej się boi. Ale ta szmata coraz częściej buntuje się. Codziennie wychodzi do tego warsztatu, wieczorem idzie biegać. Nie mam czasu, żeby pilnować co robi. Czuję, że mnie zdradza. Jak przychodzi to nie chce uprawiać seksu, muszę brać ją siłą. Wtedy nic nie robi, leży tylko, patrzy w sufit i płacze. Może jestem chory, ale sprawia mi to kurewską satysfakcję. 

Podjeżdżam z jednym z moich pracowników pod główną siedzibę naszego kartelu. W mieście mamy pięć mniejszych "sklepów", gliny nie są w stanie ich zlokalizować. W całej Australii może ze sto. Nie wiem, nie łapię się już w tym. Wchodzimy do budynku. To jakaś stara fabryka, jest trudna do znalezienia. W środku śmierdzi dymem papierosowym. Przez wybitą szybę wpada strumień słońca. Rozglądam się po moim "gniazdku". Na stołach leżą różnego rodzaju narkotyki od strzykawek do skrętów. Dzisiaj przyjeżdża jakiś ważniak z Melbourne. Moi pracownicy podzieleni są na kilka grup: pilnujący porządku, czy w okolicy nie kręcą się psy, ci od grupowania narkotyków i dilerzy. Zapomniałbym, najważniejsi: emerytowani chemicy, to oni robią te wspaniałe mieszanki. Niektórych skusiły pieniądze jakie im płacimy, niektórzy boją się o siebie i swoje rodziny. Po kolei sprawdzam stoły, czy wszystko się zgadza. Pytam  chemików, kiedy coś nowego, bo na rynku musi powiać świeżością. Patrzę, jak jeden z nich dodaje do mieszanki jakiś mocny środek powodujący duszności. 

-Masz dla mnie coś lepszego, od tego gówna?- pytam go, wskazując, na proszki.- Wiesz, coś najlepszego- naciskam na ostatnie słowo.

Puszczam do niego oko, on podaje mi jakąś małą paczuszkę i chowam ją do kieszeni. To będzie dopełnienie dzisiejszego wieczoru, Scarlett pójdzie biegać, przyjdą moje dziewczyny. Nie mogąc znaleźć nigdzie pracownika, który ze mną przyjechał, przechodzę przez halę aż do pokoju, w którym hodujemy konopie. Przechodzę pośród zielonych sadzonek. 

-Kiedy ma być ten klient z Melbourne?- pytam, patrząc na Josha, który z zamiłowaniem przygląda się marihuanie. Przeczesuję palcami nerwowo moje ciemne włosy. Zawsze stresuję się tak dużymi klientami. 

Obraca się w moją stronę i uśmiecha szyderczo. 

-Jakoś za chwile. To jest naprawdę porządny klient i zapłaci porządne pieniądze. 

Under the SurfaceWhere stories live. Discover now