Rozdział 3

21.8K 890 36
                                    


     Dwa lata wcześniej

     Viktor nie cierpiał bankietów.

Zwłaszcza tych odbywających się w pełnym kalifornijskim słońcu. Od dłuższego czasu miał ochotę zedrzeć z siebie koszulę i paradować po ogrodach Blackwooda choćby nago. Czy załatwienie interesów naprawdę musiało wiązać się z uczestnictwem w cholernych przyjęciach?

Sophia mocniej przylgnęła do jego boku. Jej emanująca ciepłem skóra była ostatnim, czego teraz potrzebował.

Podniósł się z kanapy, na której siedzieli.

- Przejdę się - mruknął.

Blondynka również zaczęła wstawać, ale powstrzymał ją jednym gestem.

- Sam – dodał, nie zaszczycając jej spojrzeniem.

Nie oponowała. Jak zawsze, była posłuszna aż do bólu. Potulna i uległa, powinna stanowić spełnienie jego marzeń. Tymczasem od ich pierwszego spotkania minął ledwie miesiąc, a on już zaczynał być nią znudzony.

Ruszył w stronę obmurowania okalającego ogromny taras, na którym odbywało się przyjęcie. Czuł na sobie spojrzenia kobiet, rozbierających go wzrokiem, jakby nagle zapomniały o towarzyszących im mężczyznach.

Powoli wyłonił się zza ściany domu i odetchnął z ulgą, czując uderzenie wilgotnej morskiej bryzy. Orzeźwiający dotyk wiatru wydał mu się w tej chwili przyjemniejszy, niż usta Sophii owinięte wokół jego fiuta.

Oparł dłonie na kamiennej barierze i popatrzył na roztaczający się poniżej ogród. W jego centrum znajdował się basen, doskonale widoczny z miejsca, w którym przystanął.

Do jego brzegu powoli zbliżała się młoda kobieta.

W chwili, gdy ją ujrzał jego świat rozpadł się na kawałki.

Była olśniewająca. Zwiewna, niemal przezroczysta suknia powiewała za nią w porywach ciepłego wiatru, podobnie jak długie ciemnobrązowe włosy, lśniące w promieniach słońca. Poruszała się z gracją, jakiej nie widział chyba nigdy wcześniej. Śliczna twarz zastygła w wyrazie lekkiej melancholii i nagle poczuł, że cholernie chciałby przywołać na nią choć odrobinę uśmiechu.

Nigdy wcześniej nie miał podobnych pragnień.

Kobieta przystanęła tuż przed błękitną taflą wody. Sięgając pleców powoli odpięła suknię, po czym zebrawszy w dłonie materiał spódnicy szarpnęła go w górę, ściągając całą kreację. Gdy uniosła ręce, by przeciągnąć ją przez głowę jej plecy wygięły się w łuk, w całej okazałości eksponując płaski brzuch i jędrne piersi, które wydawały się idealnie pasować do męskiej dłoni.

Rozchylił wargi, całkowicie pochłonięty tym widokiem. Przytłaczający ciężar wypełnił jego klatkę piersiową, na chwilę pozbawiając tchu. Ogarnęła go słabość, jakby nagle wszystkie ściany, które w sobie zbudował, runęły z potwornym trzaskiem.

Piękność pozwoliła, by kremowy szyfon spoczął porzucony na brzegu. Następnie pochyliła się i odpięła paski wysokich sandałów, wypinając się przy tym tak, że jego kutas natychmiast zrobił się twardy niczym diament. Kobieta przeciągnęła się i, składając dłonie nad głową, jednym zgrabnym susem zanurkowała w wodę.

Z dudniącym w piersi sercem czekał, aż ponownie pokaże się na powierzchni. W chwili, gdy wyłoniła się znad tafli odgarniając do tyłu mokre pasma włosów, ktoś dotknął jego ramienia.

Wzdrygnął się, jakby wyrwano go z głębokiego transu.

- Spokojnie, Viktorze – Thomas Blackwood obdarzył go jednym ze swoich sztucznych uśmiechów, które nigdy nie sięgały jego stalowo-szarych oczu. - Zastanawiałem się, co pochłonęło cię tak bardzo, że porzuciłeś swoją piękną towarzyszkę.

Dopiero teraz skierował spojrzenie w kierunku basenu. Viktor patrzył, jak jego oczy rozszerzają się w wyrazie niedowierzania.

- Kim ona jest? - spytał Viktor, także skupiając wzrok na dziewczynie, która wychodziła właśnie z wody i kierowała się w stronę stojących nieopodal leżaków. Z przyjemnością oglądał jej zgrabny tyłek, gdy kroczyła wolno, kręcąc przy tym biodrami.

Blackwood prawie się zakrztusił. Chwycił Viktora za ramię, skłaniając do obrócenia się w drugą stronę. Staruszek wpatrywał się w porośniętą bluszczem ścianę swojej willi, oddychając ciężko.

- Więc? - Viktor ponowił pytanie, chociaż jego reakcja nasunęła mu już pewne przypuszczenia. Thomas tylko je potwierdził.

- To moja najmłodsza córka. Roxanne.

- Nie jest zamężna, mam rację? - Słowa same wypłynęły z jego ust.

Blackwood odchrząknął. Pytanie Viktora najwyraźniej wprawiło go w zakłopotanie.

- Nie – odpowiedział z pewnym ociąganiem. - Ale nie zawracaj sobie nią głowy. Nie jest w twoim typie. Słyszałem, że gustujesz w bardziej uległych kobietach. Roxanne to mała diablica. – machnął ręką w kierunku ogrodu. – Sam widziałeś. Dla niej nie ma żadnych granic.

Spojrzenie Viktora mimowolnie powróciło do nagiego ciała prężącego się na leżaku.

- Istne utrapienie – zaznaczył Thomas, na tyle głośno, by odzyskać jego uwagę.

Gdy Viktor znów przeniósł wzrok na staruszka, ten łypał na niego spod krzaczastych brwi.

- Chodźmy – poklepał go po ramieniu. - Interesy czekają. A i twoja partnerka zaczyna się pewnie niecierpliwić. - mocno podkreślił frazę twoja partnerka.

Viktor nie dbał już o Sophię. Zdecydował, że zakończy tę relację zaraz po opuszczeniu przyjęcia. Teraz istniała tylko jedna kobieta, której pragnął.

Jutro z samego rana przyjdzie poprosić Thomasa o jej rękę. Jeśli odmówi, co wydawało się dość prawdopodobnie, po prostu ją wykradnie.

Nie obchodziło go, co stanie się później.

Liczyła się tylko ona.

_____________________________________

Hej, Kochani!❤️

Tym razem ciut krócej, ale nie chciałam na siłę łączyć tej retrospekcji z innym rozdziałem.

Mam nadzieję, że Wam się podobało.

Poznaliśmy dla odmiany trochę bardziej romantyczną stronę Viktora. 

Trochę, ale zawsze. 😅


Roxanne. Niebezpieczna gra (ZAKOŃCZONA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz