Pożenanie z Lórien

Start from the beginning
                                    

Rankiem, gdy byli zajęci pakowaniem swego skąpego dobytku, elfowie znający Wspólną Mowę pojawili się z zapasami ubrania i jedzenia na podróż. Prowiant stanowiły przede wszystkim cieniutkie wypieczone kromki, z zewnątrz brązowe, w środku jasne niczym śmietana. Gimli wziął jeden i przyjrzał mu się podejrzliwie.

- Kram!-bąknął pod nosem i nadgryzł róg, potem jednak z wyraźnym smakiem dojadł go do końca.

-Starczy! Starczy!- zawołali ze śmiechem elfowie- Tego, co zjadłeś, starczy na cały dzień ostrego marszu!

-Myślałem, że to tylko suchy suchar podobny do tych, które zabierają w podróż ludzie z Dale, a nazywają je kram- powiedział

-Mój drogi Gimli owszem, jest trochę podobny- powiedziała Limanniel, która zjawiła się, aby pomóc w pakowaniu- to jest lembas, chleb podróżnych. Jest bardziej pożywny od wszystkich ludzkich wypieków i o wiele smaczniejszy od suchara.

-Radzimy wam jednak oszczędnie gospodarować lembasem- dopowiedzieli elfowie- Jedzcie ich niewiele i tylko w razie prawdziwej potrzeby, gdyż mają was wspomóc wtedy, kiedy zabraknie innego pożywienia. Pozostaną świeże przez wile dni, jeśli ich nie pokruszycie i pozostawicie owinięte w liście, w których je przynieśliśmy.

-Ile zjadłeś?-szepnął Merry do Pippina

-Cztery- odszepnął mu hobbit, a Limanniel zaśmiała się głośno

Następnie elfowie wręczyli podróżnym ubrania: płaszcze z kapturem, zrobione z utkanego przez Galadhrimów materiału przypominającego jedwab, lekkiego i ciepłego. Trudno było powiedzieć jakiego są koloru: pod drzewami wydawały się szare niczym zmierzch, kiedy się je jednak umieściło w innym świetle, stawały się zielone jak ocienione liście, to brązowe jak jesienne pola, to ciemnosrebrzyste jak woda w świetle gwiazd. Każdą opończę spinała pod szyją broszka w kształcie zielonego liścia ze srebrnymi żyłkami.

-Czy to magiczne płaszcze?- zapytał Pippin zdumiony ich widokiem

-Zawarły się w nich barwa i piękno tego wszystkiego, co ukochane jest w Lórien: liście i gałęzię, wody i kamienie, wszystko bowiem, co tworzą, przesycają myślą o rzeczach przez nich ukochanych- rzekła Limanniel poprawiając broszkę u płaszcza hobbita- Więc w zasadzie są magiczne!

-Wielkie doprawdy macie względy w Lothlórien- powiedział jeden z elfów- Pani Galadriel, wraz z  wszystkimi swymi dworkami, tkała ten materiał, a nie zdarzyło się dotąd, byśmy swoimi strojami okrywali nieznajomych.

I znów zielone drogi Karas Galadhon były puste, ale w drzewach nad głowami słyszeli liczne głosy i śpiewy. Szli oni w milczeniu. Haldir, który o świtaniu powrócił z północy Lórien, prowadził ich południowym zboczem i raz jeszcze dotarli do wielkiej bramy obwieszonej lampami oraz do białego mostu ponad fosą, za którym zostało miasto elfów. Zeszli teraz z kamiennej drogi i podążyli ścieżką w gęstwinie mallornów, by potem poprzez pagórki i doliny pełne srebrzystego cienia skierować się na południowy wschód ku rzece. Przebyli prawie dziesięć mil i było już niemal południe, gdy dotarli do przejścia w wysokim zielonym murze. Po drugiej stronie raptem skończyły się drzewa. Przed nimi rozciągał się długi pas błyszczącej trawy, pośród której skrzyły się w słońcu złociste elanory. Zielony trakt był obwiedziony świetlistymi wstęgami: z prawej, od zachodu, lśniła Srebrzysta, z lewej, od wschodu, Anduina szeroko toczyła wody głębokie i ciemne. Za nią lesiste pagórki ciągnęły się na wschód daleko jak okiem sięgnąć, same jednak brzegi Wielkiej Rzeki były ponure i nagie.

Przy brzegu Srebrzystej, w pewnej odległości od miejsca, w którym zlewały się rzeki, widniał pomost z białego kamienia i białego drewna, do niego zaś były przycumowane liczne łodzie i barki. Niektóre jaskrawo skrzyły się srebrem, złotem i zielenią, większość jednak była koloru białego lub szarego.

Star of Hope || LegolasWhere stories live. Discover now