smak marlboro ciepłą nocą

169 14 27
                                    


Ostatni raz przeglądam się w lustrze. Suknia przyjemnie i ciasno otula moje ciało w okolicach torsa. Trochę ściska moją klatkę piersiową, ale na jeszcze daje radę zaczerpnąć powietrza. Obracam się kilka razy, obserwując jak dół sukni swobodnie wiruje.

— Bardzo ładnie wyglądasz. — do pokoju wchodzi Mateusz. Podskakuje z przerażenia.

— Nie skradaj się tak. Przestraszyłeś mnie. - mruczę lekko się uśmiechając. Zakładam maskę na twarz, a chłopak pomaga mi ją zawiązać.

— Gotowa? — pyta, wyciągając do mnie dłoń.

— Oczywiście, proszę pana. — dla żartu lekko się kłaniam i podaję rękę blondynowi.

Wychodzimy na obszerny korytarz. Masa elegancko ubranych mężczyzn i przepięknie przystrojonych w suknie kobiet podąża w kierunku sali balowej.

Skrzypce i wiolonczela,  tłumione rozmowami innych, nadają życia wielkiemu korytarzowi. Zgodnie z zasadą każdy ma na sobie maskę, ale widać spod niej uśmiechy uczestników.

Mateusz wprowadza mnie za rękę na salę i zaraz zaczynamy tańczyć do muzyki, komponowanej przez orkiestrę.

Godziny mijają, tak jak piosenka za piosenką. Robi się bardzo tłoczno, co mnie trochę stresuje, bo nienawidzę tłumów. Robi mi się duszno.

— Idę się przewietrzyć. — szepczę blondynowi do ucha. On kiwa porozumiewawczo głową.

Przeciskam się przez ogromny tłum i podchodzę do wielkich oszklonych drzwi. Uchylam jedno ze skrzydeł i wślizguję się przez szparkę na zewnątrz.

Opieram się o barierkę, odgradzającą taras od chodniczka. Cichutko wzdycham i wyciągam z torebki paczkę papierosów i zapalniczkę.

— Masz ognia? — słyszę za sobą męski głos, podskakując ze strachu.

Chłopak nachyla się niebezpiecznie blisko mnie trzymając papierosa w ustach.

— Jasne. — odpieram. Powstrzymując jedną dłonią wiatr od zgaszenia płomienia zapalarki, podpalam mu papieros, który trzyma w buzi.

Przez maskę nie widzę jego twarzy, a mrok jaki panuje na dworze nie pomaga mi w ustaleniu tożsamości owego mężczyzny. Jedyne co wystaje spod balowej maski, to ciemnobrązowe włosy i trochę zarostu chłopaka.

Zaciąga się używką, a z jego malinowych ust wydziera się kilka kółek z dymu, które lecą prosto na mnie. Zatrzymuje oddech, aby nie wdychać o wiele mocniejszego zapachu tytoniu, niż ten do którego jestem przyzwyczajona. Odrazu czuję, że pali czerwone Marlboro.

— Jak się tu bawisz? — podpiera jedną dłonią twarz, niewinnie stercząc na poręczy.

— Niezbyt dobrze. Nie lubię tłumów. — nie mam pojęcia po co ja to mówię. Nie wiem z kim rozmawiam. To może być seryjny morderca.

— Ja też nie, właśnie miałem iść się przejść. — odpiera.

Przez chwilę mam wrażenie, że to swego rodzaju zaproszenie. Zastanawiam się chwilę nad dalszym posunięciem.

Otwiera furtkę jednym szybkim ruchem, jakby miał to już wypracowane. Jakby co noc wymykał się z hotelu na spacery tylko w towarzystwie księżyca. Dołączam do chłopaka, nie chcąc wracać do środka, ani zostać sama w tym mroku.

— Chcesz trochę? — podsuwa mi pod nos szklaną buteleczkę z czerwonym trunkiem, którą chwilę temu wyjął z wewnętrznej kieszeni jego marynarki.

hotel marmur. hemingwayOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz