nocny portier

409 16 31
                                    


Ciarki przeszły mnie po całej skórze. Począwszy od karku aż po łydki. Droga z pocałunków, które składałem na szyi blondynki dobiegła powoli ku dekoltowi jej bluzki. Czułem, że też ma gęsia skórkę. Zdjęła koszulkę eksponując swoje piersi w bordowym staniku.

Jak zaczarowany schodziłem coraz niżej i niżej. Zacząłem całować jej piersi, następnie brzuch, wracając na końcu do ramion i obojczyków. Dziewczyna miała chyba dość tej gry wstępnej, bo niecierpliwie ciągnęła mnie za rękę, prowadząc ją w kierunku moich spodni.

Gdy zobaczyła, że wcale mi się nie spieszy, sama rozpięła moje czarne jeansy i zsunęła je ze mnie szybkim ruchem. Zrzuciłem z siebie koszulkę i odwdzięczyłem się dziewczynie tym samym.

— Zrobić ci dobrze ustami? — blondynka przerwała nagle tą pogoń i pożądanie.

Nie odpowiadając na pytanie zacząłem z powrotem całować jej ciało i zostawiać na nim ślady lepkiej śliny. Za nim się obejrzałem było już po wszystkim.

— Wzięłaś tabletkę? — mruczę ubierając na siebie koszulkę rzuconą gdzieś w kąt.

— Tak. Było wspaniale, prawda? — popatrzyła na mnie z iskierkami w oczach. Pff, czy ona tak na poważnie?

— Było, ale się skończyło. — zarzuciłem na siebie skórzaną kurtkę i opuściłem pomieszczenie.

Kierując się do swojego pokoju po drodze obserwowałem inne osoby, snujące się po obszernym czerwonym dywanie na długim holu. Wspiąłem się po schodach na drugie piętro. Odkluczylem drzwi z witającym mnie numerem 515.

— Nie ma to jak w domu. - mruknąłem do siebie. — Przynajmniej mam własny pokój. - ciężko było nie narzekać. Zabrali mi nawet telefon komórkowy, a pokojówki były notorycznie wredne.

Odsłoniłem rzymską roletę, aby wpuścić wschodzące słońce do pokoju. Skierowałem się w stronę kuchni. Nie zdążyłem nawet zrobić sobie kawy, a już do moich uszu dotarł dźwięk stukania w drzwi.

— O Panie Cieszyński, co pana tu sprowadza? - zakłopotany podrapałem się po karku. Jeśli Cieszyński fatyguje się aż pod moje drzwi, znaczy to zwykle, że nieźle nawywijałem.

— Raczej kto, Panie Szcześniak. Proszę za mną. - wskazał na korytarz, zgrabnie przesuwając się w futrynie.

— Okie dokie... - wypuściłem powietrze z ust, które przez krótki czas gromadziło się w moich płucach.

Dopiero co wróciłem do siebie i już mam nie lada problem. Coś czułem, że moje nocne przechadzki nie skończą się dobrze. Choć jako złe zakończenie raczej obstawiałem ciąże... Może czegoś tu nie dostrzegam? To na pewno przestroga od losu.

— Pani Karwacka skarżyła się dziś z rana na iście podejrzane odgłosy dochodzące z pokoju 124. - zajął miejsce w fotelu po środku malutkiego gabinetu. Usiadłem przy biurku, naprzeciw niego. — Ja natomiast widziałem jak wymykasz się z tego samego pokoju przed trzecią, jakieś dziesięć minut temu. — poprawia okulary na jego nosie. — Jak mi to wytłumaczysz?

— Przecież Pani Karwacka ma schizofrenię. Pewnie jej się coś przesłyszało. Ona uwielbia dramaty. - usprawiedliwiam się kosztem kobiety.

— Panie Szcześniak. To prawda. Niektórzy są tu w jakiś sposób chorzy, ale to nie znaczy, że zmyślają, bo uwielbiają dramaty. - przeciera twarz dłonią i wzdycha. Czuje się trochę głupio. Myślę, nad tym czy się nie przyznać. Może skrócę sobie cierpienia.

— Rozumiem. - mruczę — Dostane jakąś karę? Czy coś w ten deseń? - rozbawia mnie to pytanie, ale nie daje tego po sobie poznać.

— To nie przedszkole, ale jakaś reprymenda może okazać się trafna. - portier zamyślił się na chwilę. Czasem mnie ciekawi jak to jest pracować w takim miejscu. Trzeba mieć klasę, której zdecydowanie nie można mu odmówić.

— Domyślam się, że nie zawitał pan do pokoju 124, aby podlać kwiatki czy wypić herbatę i nie lubię wtykać nosa w prywatne sprawy podopiecznych. Ale dobrze Pan wie, że złamał pan regulamin. - jego surowy ton powodował jeżenie się moich włosów na karku. — Zrobimy więc tak. Gdy namyśle się nad stosowną naganą powiadomię pana, a na ten czas mam pana na oku. Czy to jasne? - zapytał wyraźnie rozjuszony. Nie wiem co nagle wzbudziło w nim negatywne emocje.

— Jak słońce... - mruknąłem poprawiając mojego lichego wąsa.

Skierowałem się do drzwi i jeszcze raz odwróciłem się do portiera posyłając mu życzliwy uśmiech. Na moje szczęście to był już ostatni wypad do pokoju 124...

hotel marmur. hemingwayWhere stories live. Discover now