1. Uwięzieni.

603 28 24
                                    

Już od wieków słychać o konfliktach zbrojeniowych, politycznych, czy nawet religijnych. Skutki są zazwyczaj marne. Wiele ofiar, mnóstwo rannych, pogwałconych prywatności i niewoli. Nikt nie chciał nigdy zabijać. Jednak niestety nie zawsze jest tak, jakbyśmy chcieli. 

Powód nie jest dla wszystkich jasny, zrozumiały. Nikt nie przypuszczałby, że przez jedno głupio wypowiedziane zdanie może rozpętać się wojna wszech czasów. Tak właśnie było tym razem. Kilka słów zaważyło na życiu niewinnych ludzi, jak i zerwanym pokoju. 

W trakcie takiej wojny wszędzie panuje chaos, ludzie jak opętani starają się ustać przy życiu, ciała bezwładnie leżą na ulicach i polach. Raz na jakiś czas słychać wybuch, strzały broni palnej, czy głośne krzyki. W takim miejscu znalazł się Min Yoongi, żołnierz z wyboru. Mimo, że zawsze marzył o tym, aby znaleźć się na wojnie, pomagać, to nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie dane mu to ziścić. Był zwykłym wojskowym, zajmującym się raczej papierkową robotą. Potrafił posługiwać się bronią i wiedział, jak powinien zachować się w danej sytuacji, ale szkolenia i kursy są niczym w porównaniu do prawdziwej wojny. Było ciężko.

— Kurwa umrzemy! — krzyknął czarnowłosy biegnąc za swoim towarzyszem. — Jak chuj tutaj zginiemy. Umrzemy...

— Hoseok, zamknij wreszcie ten ryj! 

Młodszy zaśmiał się kręcąc głową. Nie było powodów do śmiechu, w końcu byli na pieprzonej wojnie! Hobi jednak już tak miał, że potrafił śmiać się w najmniej odpowiednim momencie. Nikt nie miał mu tego za złe. Koledzy zaakceptowali go i starali nie krzyczeć na niego zbyt często. 

Ich pluton przebił się na stronę wroga usiłując zająć miasto. Karabiny poszły w ruch. Ktoś niedaleko oberwał, gdzieś dalej jakiś żołnierz próbował doczołgać się w bezpieczne miejsce nie mając połowy lewej nogi. Nigdzie jednak nie było już bezpiecznie.

— Yoongi, ty i twoja zgraja wejdziecie od wschodu, Kyungsoo, wy od północy, a reszta ze mną od południa — wykrzyczał ich dowódca. — Jazda jazda jazda!

Każdy wykonał polecenie. Grupa rozdzieliła się, aby zaskoczyć przeciwnika. Niestety nie udało się to. Mieli za mało ludzi i nabojów. Ta misja już od początku skazana była na porażkę, jednak musieli jakoś się bronić. To oni zostali zaatakowani, później rozpętała się wojna i nie było ważne, kto ją zaczął.

— Yoongi — zaczął Hobi. — Jeśli zginiemy, bo oczywiście tak będzie, kurwa zginiemy! To wiedz, że zawsze byłeś dla mnie jak brat.

— Przestań z tymi ckliwymi wyznaniami. Nikt nie umrze, więc przestań to powtarzać.

— Zginęło już setki tysięcy osób...

— Ale my do nich nie dołączymy! A teraz się skup.

Wszystko szło zgodnie z planem, weszli do budynku, gdzie mieli znaleźć głównego prowodyra całego zajścia. Plan był prosty: wejść, odnaleźć dowódcę, zabić go i uciec. Nic nie mogło pójść nie tak. Niestety, nie zawsze mamy to, co byśmy chcieli.

Już po przekroczeniu progu spostrzegli, że coś było nie tak. Żadnych oprychów, którzy by bronili dowódcy, żadnej broni czy nawet wybuchającego granata. Yoongi wiedział, że nie powinno tak być.

— Coś mi tu nie gra... — szepnął.

— Co ty świrujesz?! Dostali pietra i uciekli — zaśmiał się Hoseok. Reszta mu zawtórowała. Już chcieli wracać, aż tu nagle z nikąd zaczęli otaczać ich wrogowie. Mieli ich na muszce. Nie mogli nic zrobić.

— Rzućcie broń! — krzyknął jeden wymierzając w Hoseoka lufą, jednocześnie żując gumę. — No już, albo wydymamy was naszymi tak, że zostanie po was sito.

Jung jako pierwszy wykonał rozkaz.

— Umrzemy.

— No to z pewnością — zaśmiał się oprych podchodząc do nich bliżej. Wyglądał na znudzonego. — Ale jeszcze nie teraz. Tych dwóch bierzcie, resztę powybijać.

Na te słowa jego towarzysze odbezpieczyli swoje bronie i pozbywając się swoich magazynków zabili ekipę. Na środku zostali dwaj mężczyźni. Wokół nich walały się ciała ich przyjaciół i towarzyszy w kałużach krwi. Oczywiście nie było możliwości zostawić ich w takim stanie, więc już po chwili zostali pobici.

— Umrzemy.

— Czego od nas chcecie? Nie łatwiej było nas zabić? — odezwał się wreszcie Yoongi.

— Jesteście potrzebni mojemu szefowi żywi. Nie wiem po co, może jakiś fetysz, nie mam pojęcia. Mam to gdzieś. Wykonuje tylko swoją robotę. — Wzruszył ramionami. Mężczyźni zostali zaprowadzeni, a raczej zaciągnięci, na tyły domu, gdzie znajdowała się ruina przypominająca zniszczony kawałek muru. W środku zostali wepchnięci za kraty do jakiejś obskurnej sali. Nie było tam nic innego jak siano, prowizoryczne dwa łóżka z drewna i obok kolejna "cela" tak samo urządzona oddzielona od tej pierwszej jedynie kratami.

Yoongi pierwszym, o czym pomyślał, było to, że czekają go długie nieprzespane noce.

— Umrzemy tutaj. Jak nie oni nas zabiją, to zrobi to głód albo jakaś malaria!

— Zamknij się. Musisz ciągle powtarzać, że umrzemy?

— A co innego mi pozostało?

Starszy jedynie wzruszył na to ramionami. Jedyne, co im pozostało, to modlić się, to może los się nad nimi zmiłuje.

I tak własnie Min Yoongi i Jung Hoseok wylądowali w lochach uwięzieni jak jakieś zwierzęta.

........

Stwierdziłam, że dodam wam ten pierwszy, krótki. Żebyście nie wiedzieli za dużo za jednym razem he he he

Nie umiem początków pisać...

Dodaję, bo zostałam tak ładnie poproszona... Hehehe

15.12.2019.

Drugi raz dodaję 03.01.2021.

Survival || YoonminWhere stories live. Discover now