Uderzenia na przemian chłodu i gorąca niemalże zwaliły mnie z nóg. Musiałam wesprzeć się na Isaacu. Gula w moim gardle urosła do wielkości dojrzałej pomarańczy i była nie do pokonania. Twarze wszystkich odwrócone były w moją stronę. Przerażenie mieszało się z odwagą i gotowością do walki. W powietrzu wisiało napięcie, atmosfera była gęsta.

- Czyli jest kolejność. – powiedział w końcu Isaac. – Razjel. Buntownik. Lydia. Maureen. Ja. Scott i Rosalie.

- Był przekonany, że zabiję Razjela jeśli mnie zaatakuje. – stwierdziła Maureen. – Nefilim tak robią. Tylko nie moja rodzina.

- Powinnaś jechać z tym do lekarza. – zauważył Scott, patrząc, jak Derek podaje Maureen drugą, czystą gazę i zabiera tą przesiąkniętą krwią. – Moja mama cię zszyje.

- Nie mamy na to czasu. – zaprotestowała Maureen.

- Gdzie Razjel? – padło w końcu pytanie, kłębiące mi się w głowie od kiedy tylko przyszliśmy. Byłam wdzięczna Stilesowi, za to, że je zadał.

- Na górze. – Derek ściągnął spojrzeniem wilkołaki i Stilesa. Dał mi i Lydii jasno do zrozumienia, że mamy zostać. – Zaprowadzę was. – powiedział, i wyszedł z pokoju.

Isaac niechętnie puścił moją rękę. Wyglądał naprawdę marnie, jakby bał się mnie zostawiać. Uśmiechnęłam się, chcąc dać mu do zrozumienia, że dam sobie radę i nic się nie wydarzy. Wyszedł jako ostatni zaraz za Malią, a zaraz potem rozległy się jego kroki na schodach.

Lydia już majstrowała przy ranie Maureen. Pochylała się i co chwilę posykiwała i cmokała jak zawodowa lekarka.

- Mam w samochodzie zestaw szwów i igieł, jeśli jesteś zainteresowana. – zaproponowała, w końcu się prostując. – Mieliśmy na rozszerzonej biologii zajęcia z szycia. Nie wiem, czy będzie tak, jak zrobiłaby to mama Scotta, ale lepiej jakkolwiek niż w ogóle. To wygląda na głębokie.

- Czym cię zaatakował? – spytałam, rozsiadając się na kanapie.

Maureen tylko rzuciła przelotne spojrzenie w stronę zestawu kominkowego. Na stojaku z narzędziami brakowało pogrzebacza. Leżał kawałek dalej ociekając krwią. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz.

- To chyba jednak wymaga wycieczki do szpitala. – stwierdziłam krzywiąc się. – Mogło wdać się zakażenie.

- Święta krew ma swoje plusy. – zauważyła Maureen. – Lydia, weź ten zestaw.

Lydia wybiegła do samochodu i zostałyśmy z Maureen same. Z góry dochodziły do nas tylko niewyraźne dźwięki, jakby strzępki rozmów. Spoglądałam na Maureen nieco inaczej. Derek chyba okazywał jej jakiś jego dziwny rodzaj czułości, ale mogłam się mylić. Właściwie, chyba tylko ja to widziałam. Czy jako jedyna byłam na tyle głupia, żeby myśleć o pierdołach w sytuacji zagrożenia życia?

- Wiem o czym myślisz. – powiedziała Maureen, przerywając ciszę. Wpatrywała się we mnie lodowatymi oczami, niemalże pozbawionymi wyrazu. – Ale możesz mi wierzyć, że to teraz nie jest ważne. Mamy duży problem na głowie.

- Przykro mi, że znowu będziesz musiała się zmierzyć z Willem. – wypaliłam.

Temat urwał się, kiedy Lydia wróciła z zestawem igieł i szwów. Wsunęła na ręce rękawiczki i zajęła się Maureen. Ja w tym czasie walczyłam ze sobą, żeby nie pójść na górę. Złapałam się na tym, że próbowałam podsłuchiwać. Czułam się naprawdę żałośnie.

- Rosalie, słuchasz mnie? – Lydia pomachała mi przed oczami dłonią w rękawiczce.

- Co?

- Tak myślałam. – wywróciła oczami. – Przyniesiesz wodę z kuchni? I szklanki.

- Jasne.

Podniosłam się z ociągnięciem, ale postanowiłam wykorzystać moment. Zatrzymałam się na chwilę w przedpokoju przechodząc do kuchni. Jako Zimna już dawno wiedziałabym, o czym gadają na górze, ale z moim okropnym, ludzkim słuchem, mogłam sobie jedynie wyobrażać słowa. Równie dobrze mogli rozmawiać o przepisie na ciasto marchewkowe.

Weszłam do kuchni i nalałam do trzech szklanek wody. Wróciłam do salonu.

- Podsłuchiwałaś? – Lydia uśmiechnęła się konspiracyjnie.

- Przynajmniej próbowałam. – wzruszyłam ramionami.

- Okej, skończone. – powiedziała rudowłosa Banshee. Odsunęła się i zaczęła podziwiać swoje dzieło.

Stanęłyśmy obok siebie wpatrzone w niezbyt równy, ale chyba mocny szew. Obie przekrzywiłyśmy głowę w lewo, a Maureen wytrzeszczyła na nas oczy.

- I jak? – spytała, kaszląc.

- Da radę. – wzruszyłam ramionami popijając wodę.

Siedziałyśmy w salonie jeszcze dwa kwadranse. Maureen zwijała się z bólu na perkalowym fotelu, a ja i Lydia chociaż próbowałyśmy jej pomóc, w obliczu tak okropnego bólu byłyśmy bezradne. Wilkołaki by to załatwiły.

Kiedy zeszli do salonu, każde z nich miało taką samą grobową minę. Stiles natychmiast znalazł się przy Lydii, ze zmęczeniem wymalowanym na twarzy. Derek usadowił się na podłokietniku fotela Maureen, i natychmiast zajął się jej bólem. Scott usiadł obok mnie na kanapie, a Malia stanęła przy oknie. Brett i Liam rozwalili się na miękkim dywanie. Isaac nie wrócił z nimi.

Szturchnęłam Scotta, który jak wyrwany z przemyśleń spojrzał na mnie nieprzytomnie.

- Rozmawia z Razjelem?

- Co z nim? – spytała Maureen, pochylając się do przodu. Syknęła z bólu, ale Derek nie opuścił ręki z jej ramienia. Spojrzała na niego pełna powagi. – Jak on się czuje? Powiedzcie mi! To mój brat!

- Siedź spokojnie. – warknął Derek, pociągając ją do tyłu. Opadła na oparcie fotela jak bezwładna lalka.

- Ma poczucie winy.

- I to ogromne. – stwierdził Stiles rozwalając się na kanapie obok Lydii i zarzucając ramię na oparcie za nią.

- Lekko nie będzie. Pamięta wszystko. – dodał Derek.

- Czemu Isaac z nim gada? Co tak długo tam robi? Nie robi mu krzywdy? – Maureen, zawsze opanowana i spokojna zaczęła panikować, nigdy nie widziałam czegoś równie dziwnego, a chodziłam z wilkołakiem i przyjaźniłam się z banshee. Sama byłam Norną, i Zimną... I nadal roztrzęsiona Maureen była najdziwniejszym co widziałam.

- Will kiedyś przejął kontrolę nad Isaacem. – mój głos zaskoczył nawet mnie samą, nie mówiąc o pozostałych. – Wie jak to jest.

- Tylko on był pod wpływem tego kretyna o wiele dłużej. – zauważył Stiles.

Wszyscy zamyśliliśmy się na chwilę. Skoro jest kolejność, to będzie próbował zabić Razjela aż do skutku. Uderzałam palcami w sofę.

- Tak ułatwiamy mu tylko sprawę. – powiedziała w końcu Maureen i wstała z fotela, choć Derek próbował ją zatrzymać. Strzepnęła jego rękę z ramienia i kontynuowała. – Musimy się rozdzielić. Teraz wystarczy, że porzuci bombę pod ten dom i sprawa załatwiona.

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now