- Znajdziemy go, prawda? – wyszeptałam, gdy wychodziliśmy na chłodny, letni wieczór.

- Tego kretyna? Na pewno. – zakpił Derek.

Zaparkował samochód blisko wejścia. Otworzył drzwi pasażera i usadził mnie na siedzeniu. Zaprotestowałam, kiedy chciał zapiąć mój pas. Wrzucił więc moją torbę do bagażnika, i usiadł za kierownicą.

- Gdzie my właściwie jedziemy?

- Do Tower. – uznał, patrząc we wsteczne lusterko. Cofnął zamaszyście i wystrzeliliśmy ze szpitalnego parkingu. – Spodoba ci się.

- Co z Edythe?

- Satomi ma oko na twój dom. Mama Scotta zadzwoni do niej, i powie, że robią ci badania i przez najbliższe dwa dni może się nie pojawiać.

- Ale co to Tower?

- Dom Maureen i Razjela. – wyjaśnił. – Tam jest bezpiecznie.

Spięłam się. Maureen otworzyła się przede mną, ale nie wiem z jakiego powodu, tak bardzo obawiałam się wtargnięcia do jej domu, na jej teren. Wydawało mi się, że to za wiele. I to wrażenie narastało z każdą chwilą, kiedy Derek skręcił z głównej drogi na taką, prowadzącą do lasu, spojrzała na niego, ale on był spokojny, rozluźniony.

- Całe miasto jest bezpieczne. Aaron odszedł.

Tym razem to Derek się spiął, ale nic nie powiedział. Jechał powoli leśną drogą. Las ciemniał obok nas i z każdą chwilą zdawał się gęstnieć. Postanowiłam, że się wyluzuję. W końcu co złego mogło się stać?

Patrzyłam przed siebie. Wyjechaliśmy w końcu na wykarczowany obszar lasu. Po jednej stronie dróżki znajdowała się ściana drzew, po drugiej zieleniła się zdrowa, świeża trawa. Dom Maureen i Razjela nie był specjalnie duży, ale należał do tych, które zapamiętuje się na całe życie. I tak właśnie było.

Wyrosła przed nami kształtna, dwupiętrowa budowla. Ciężko było określić, z jakiego okresu pochodził dom, ale z zewnątrz był obłożony naturalnym, szarym kamieniem. Prawą stronę domu porastał bluszcz. Klasyczne okna na parterze były pootwierane. Drzwi wejściowe wyglądały, jakby wyjęto je z wiejskiego domku w Anglii. Mogłam się spodziewać, że budynek jest podzielony na dwa skrzydła i przestrzeń środkową.

Derek zgasił silnik i spojrzał na mnie.

- Jesteśmy w Tower. – wysiadł, obszedł auto i wyciągnął mnie z siedzenia pasażera.

Zanim dotarliśmy do frontu, drzwi otworzyły się i stanął w nich Razjel. Uśmiechał się od ucha do ucha, choć włosy miał zmierzwione. Biała koszula luźno wisiała na jego torsie. Miał długie spodnie, ale był boso.

- Szybko. Chyba zacznie padać. – ponaglił Dereka i zamknął za nim drzwi.

Wewnątrz dom był przytulny. Schody prowadzące na górę znajdowały się w korytarzu. Do salonu należało skręcić na lewo, do kuchni i jadalni na prawo.

- Na piętrze jest dla ciebie sypialnia, Rosalie. – powiedział Razjel wchodząc po schodach. Derek poszedł za nim, trzymając mnie przed sobą.

Sypialnia okazała się być sporym pomieszczeniem o gładkich, szarych ścianach i klasycznych meblach. Derek już chciał mnie posadzić na łóżku, ale zaprotestowałam i zażądałam zaniesienia mnie do salonu, gdzie spodziewałam się, że wszyscy będą siedzieć.

Maureen przyjechała pół godziny po nas, ale nie sama. Lydia weszła zaraz za nią, wyglądała na zmęczoną. Jak podejrzewałam, Isaac nadal pozostawał nieuchwytny, co tylko potwierdziło się, kiedy Scott i Stiles wparowali do domu rodzeństwa Kavanaugh.

- Nie znajdziemy go aż sam nie będzie chciał zostać znaleziony. – skwitował Scott.

- Zrobi krzywdę sobie i innym! – pisnęłam spoglądając przez okno.

- Ściągnąłem kilku naszych. – powiedział Razjel patrząc na siostrę. – Przeczesują teraz las. To jest... - spojrzał na mnie. – Na pewno go znajdą.

- Jadę do Liama. – oznajmił Scott. – Nie może być teraz sam.

Wydawało mi się, że wszyscy zachowują się jakoś nadzwyczajnie dziwnie. Derek cały czas stał przy oknie, Stiles rozmawiał z Razjelem przyciszonymi głosami. Pochylali ku sobie głowy. Maureen gdzieś zniknęła. Lydia siedziała obok mnie, jak zawsze wspierająca i kochana podtrzymywała mnie na duchu.

Księżyc wpełzał na niebo. Pełnia. Ogarnął mnie potworny niepokój. On był tam sam. Nie chciałam by był tam sam. Nie mogłam nic zrobić. Razjel włączył w końcu telewizor, pokazywali jakiś mecz. Spiker komentował głośno, ale ja nie potrafiłam się na tym skupić. Patrzyłam w stronę okna mając nadzieję, że Isaac jakimś cudem pojawi się pod drzwiami Tower.

Było późno, kiedy ktoś zapukał drzwi. Maureen pojawiła się znikąd i otworzyła. Do przedpokoju weszło pięć postaci ubranych przedziwnie. Nigdy nie widziałam takiej bandy dziwadeł, a przyjaźniłam się ze stadem Scotta. Pierwszą wychwyciłam blondynkę. Miała długie włosy, a ubrana była w suknię balową, którą ktoś chyba uciął niezgrabnie. Drugi był chłopak, ciemne włosy opadały mu na czoło. Twarz miał pokrytą bliznami, świeższymi i starszymi. Następnie weszło dwóch takich samych chłopaków. Obaj wysocy, rudzi w strojach przynoszących a myśl Szalonego Kapelusznika. Ostatnia pokazała się na oko piętnastoletnia dziewczyna o enigmatycznym spojrzeniu i z włosami obciętymi po wojskowemu.

Jeden z rudzielców rozmawiał z Maureen po cichu w przedpokoju. Derek podszedł do nich z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Pozostali stłoczyli się w jednym rogu salonu i łypali na nas nieprzyjaźnie.

- Dajcie spokój! Rosalie, Lydio, Stiles... To Margaret. – wskazał na blondynkę. – Devon. – chłopak z bliznami. – To Percy, a tamten to Morgan, bliźniacy. A ta mała to Loretta. Wolałem twoje złote pukle.

- Wolałam, kiedy się nie odzywałeś. – powiedziała Loretta sucho.

Bardziej niż imiona przybyszów, chciałam wiedzieć, czy coś znaleźli. Spiker jednak skutecznie mi to uniemożliwiał.

- Razjelu, ściszysz? Głowa mi pęka. – poprosiłam. Zrobił to.

Inni byli zajęci rozmowami w salonie, mnie interesowała ta tocząca się między Maureen, Derekiem i Morganem.

- Pusto?

- Nie było tego chłopaka. – powiedział Morgan. Z ust Dereka uleciało ciche warknięcie.

- On nie wie, że mamy towarzystwo i teraz musimy być ostrożni. – rzekła Maureen. – Jeśli Łowcy go znajdą...

- Nie mówiłaś o Łowcach.

- Do niedawna sami o nich nie wiedzieliśmy, Morganie. – odpowiadała spokojnie. – Odkryliśmy ich obecność parę dni temu z Deatonem.

- On nie ma pojęcia o Łowcach. Przysięgam, że jeśli ten jełop napyta sobie biedy to osobiście urwę mu łeb. – Derek zaciskał i rozluźniał pięści, które opuścił teraz wzdłuż ciała.

- Już nie przesadzaj, wilczku. – Maureen przyjęła kpiący ton. – Tak czy inaczej, dzięki Morganie. Zostańcie jeszcze trochę. Zrobię wam herbatę. Całkiem zapomniałam, że miałam przywieść jedzenie na wynos.

Czyjś telefon odwrócił uwagę wszystkich. Razjel sięgnął do kieszeni, odebrał i wyszedł z pokoju. Wrócił parę minut później, z kluczykami w ręce.

- Będę na piętnaście minut.

- To Isaac?

Nie dostałam już odpowiedzi. Wybiegł, odprowadzonyspojrzeniami.

Full Moon - isaac laheyTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang