3. Utracone skarby

Start from the beginning
                                    

- To sobie tam siedź. – warknęłam.

Podniosłam się i spróbowałam poruszyć lewą ręką. Ani drgnęła. Udałam się do łazienki. Musiałam poradzić sobie z prysznicem bez Lydii, ale wczoraj miałam już szansę to mniej więcej opanować i całkiem mi się udało. Tym razem miałam zamiar to powtórzyć.

Po kilku minutach pod bardzo ciepłym strumieniem wody usłyszałam kliknięcie drzwi, kroki i ponowne kliknięcie. Za chwilę zasłonka prysznicowa odsunęła się, ukazując mi Isaaca. Spodnie luźno wisiały na jego biodrach, ale koszulki już nie miał. Uśmiechał się głupio, lustrując mnie spojrzeniem.

Wybrał sobie na to wręcz cudowny moment. Zmoknięta kura, z resztkami tuszu do rzęs spływającymi po policzkach. Cudownie. A nie widzieliśmy się tyle czasu! Zanim zdążyłam w ogóle cokolwiek powiedzieć, wszedł pod prysznic, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że jego jeansy zaraz całe przemokną i przywarł wargami do moich ust, tak stęsknionych jego pocałunków.

Znów nie wiem ile to trwało. Całkowaliśmy się i całowaliśmy się jakby w nieskończoność. Przywarłam całym ciałem do jego ciepłego ciała i teraz oboje mieliśmy mokre włosy, mokrą skórę, wszystko było mokre. I mój chłopak, w tym wszystkim pozostawał cholernie gorący.

- Moja mama jest na dole. – przypomniałam sobie, odsuwając się od niego, wbrew protestom mojego ciała i umysłu.

- Ja tylko pomagam ci wziąć prysznic. Twoja ręka. – dotknął delikatnie niewładnej już kompletnie lewej ręki.

Zakręciłam wodę i opuściliśmy prysznic. Szybko poszłam do pokoju, przebrać się w suche ciuchy. Isaac miał w samochodzie torbę z ubraniami, po którą zeszłam, znalazłszy wcześniej kluczyki w moim pokoju. Na dole mama pracowała w kuchni, więc wymknęłam się szybko i wróciłam zanim zdążyła się w ogóle zorientować.

Godzinę później siedzieliśmy już z Isaacem, przytuleni do siebie na łagodnym stropie mojego dachu. Poranek był pogodny i ciepły. Wiatr suszył mi włosy, a ja wdychałam zapach lasu, który chyba na stałe przywarł do Isaaca. Opowiadał mi o tym, jak z Oregonu musieli udać się do Nebraski, a potem trop przywiódł ich z powrotem do Oregonu. Nie znaleźli Willa, tylko kilku Zimnych, bardzo niechętnych do współpracy. Nie wiem jak sobie z nimi poradzili, ale Isaac stwierdził, że znaleźli sposób, ale szczegółów nie zdradził.

- Deaton powiedział...

- Wiem, co powiedział Deaton i wiem o wszystkim. – twarz Isaaca przybrała poważny wyraz. Wcisnął ręce w kieszenie spodni i spojrzał na mnie, ale w jego oczach kryło się zdenerwowanie. – Teraz dopiero będzie niebezpiecznie. Nawet nie wiemy z czym mamy do czynienia.

- A co jeśli to Will?

- Scott tego nie wyklucza. Ja, prawdę mówiąc, też nie. Cokolwiek cię zaatakowało i cokolwiek pojawiło się w Beacon Hills, nie będzie nam łatwo. – Isaac wyciągnął się i oparł plecy na dachówkach. – Kiry z nami nie ma, i nie pojawi się tu magicznie prosto z Meksyku. Jest nas mniej i ty...

- Nie mam już swoich zdolności, ani nie jestem Zimną. – dokończyłam za niego. Wiedziałam, że jemu będzie ciężko to zrobić.

- Został Scott, Lydia, Liam, Hayden, Brett i Derek... Ja... No i Stiles.

- Jest jeszcze James. – dodałam, choć mówiłam bardziej do swoich myśli niż do niego. – James Forester.

- Ten jasnowidz? A, no tak. To jest nas tyle. Nie podejrzewam, żeby Jackson chciał znów zawitać do miasta. A Ethan, jeden z bliźniaków, raczej mnie nienawidzi.

- Nawet nie będę zaprzeczać. – wzruszyłam ramionami. Dziwne, że prowadziliśmy tak paskudną rozmowę w tak przyjemnej scenerii. – Przeszliśmy przez masę rzeczy, przez to też przejdziemy. – zapewniłam, chyba bardziej siebie niż jego i podciągnęłam nogi pod brodę.

Isaac przez chwilę popatrzył na mnie z czułością, a potem wpił się w moje wargi z pożądaniem, niczym niehamowaną pasją i przekonaniem. Odwzajemniłam każdy pocałunek, każdy jeden. On całował mnie, ja całowałam jego. Czułam jego palce błądzące pod cienką koszulką, silne i ciepłe. Pwoli przesunął się i pociągnął mnie na siebie. Dziwne, leżąc na dachu mojego domu nie czułam żadnego strachu. Isaac nie pozwoliłby mi spaść.

- Ej wy tam! – usłyszeliśmy znajomy głos, który przywołał nas do porządku. Odgarnęłam włosy z twarzy oboje z Isaacem wychyliliśmy głowy.

Stiles stał na moim podjeździe, z dłonią złożoną w daszek nad oczami i przyglądał nam się chwilę.

- Odkleicie się od siebie?

- Jak długo tam stoisz? – Isaac chwycił mnie mocniej, w razie gdybym ze swoją beznadziejną koordynacją postanowiła spaść.

- Krótką chwilę. Chciałem się tylko przywitać! To cześć! Znajdźcie sobie pokój! I papa, muszę spadać!

I odszedł, zostawiając nas z głupimi minami.








HEJKA HEJKA!

Jak na razie chyba najbardziej przypadł mi do gustu kolejny rozdział, ten zaraz po tym! Nie mogę się doczekać, żeby go wam zaprezentować! Na razie trójeczka dla was! ENJOY!!!

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now