– Pomyślałam, że spędzisz z nami kilka tygodni, Teo. Twoja rehabilitacja powinna mieć ciąg dalszy, a obawiam się, że beze mnie to nie ma mocnych, by cię zmusić do ćwiczeń i diety.

– Dziękuję, Pola. Mam swoje mieszkanie. Jestem spokojniejszy wiedząc, że nic wam nie grozi. Powinienem też wrócić do Polski. Nie mogę obarczać Emila...

Moje kochanie przysuwa się do mnie tak blisko, że nasze nosy mogą się przywitać.

– Ale ja chcę, Teo. Proszę. Nie zostawię cię w takim stanie bez opieki. – To zdanie akurat mnie nie przekonuje. Nie potrzebuję opieki! – Nie chcesz zobaczyć Julka?

Mógłbym się buntować, ale Pola ma rację. Tęskniłem za Julkiem równie mocno jak za nią. Nie podoba mi się tylko wizja opieki. Czy Pola czasem nie traktuje tej sytuacji jak rewanżu za mój patronat podczas jej procesu? Należy tę kwestię wyjaśnić dość szybko, najlepiej jeszcze dziś.

Taksówka zatrzymuje się pod starą angielską kamienicą. Pola pomaga mi wysiąść i prowadzi do drzwi jak starca, choć już od kilku dni jestem samodzielny. Kompromitacja na całej linii!

– Mieszkasz tu sama? – Wolę upewnić się, że nie natrafię na męski okaz, który mógłby być partnerem Poli.

– Nie. – O nie! Mój koszmar się ziścił! – Z Julkiem i nianią – dodaje po chwili, a mi kamień spada z serca. Co za ulga!

Drzwi otwierają się szeroko. Mały hałaśliwy człowieczek wybiega z radością w kierunku mamy, lecz na mój widok chowa się za nią. Przygląda mi się nieufnie.

– Julcio, jak ty urosłeś! – mówię z podziwem, a w małych niebieskich oczętach widzę jak zmienia się jego podejście. Rozpoznaje mnie! – Przywitasz mnie, urwisie? – zachęcam z wyciągniętą dłonią, a chłopiec przykleja się do mojej nogi i żąda bym wziął go na ręce. Urósł. Gada dużo. W zasadzie to nie daje mi nawet dojść do głosu, gdy opowiada o monsel taku.

– Monster truck, to takie auto – słyszę tłumaczenie.

– Tata! Mommy look tata! – sepleni Julek, łamiąc dwa języki. Opowiada o wszystkim co znajdzie się w zasięgu jego wzroku. Niestety, bez tłumaczenia nie nadążam.

Chcę wziąć go na ręce, ale Pola kiwa palcem zakazująco i sama go podnosi. Przytulam oboje. Dawno nie czułem się taki szczęśliwy. Boże! Jak ja za nimi tęskniłem!

Spędzamy przyjemne popołudnie. Próbuję nadrobić stracone miesiące i choć coraz więcej o nich wiem, to nadal zachowujemy lekki dystans.

Cherubinek wygląda jak cherubinek. Mój cherubinek! Muszę oswoić się z tym, jak wiele już potrafi, że nie potrzebuje pomocy przy założeniu butów oraz świetnie radzi sobie z samodzielnym jedzeniem. W skrócie: Julek prezentuje się bardziej jak Julian, a nie słodkie małe bobo, które podrzucałem na rękach. Zmieniły się jego zainteresowania, jak i sposób zabawy. Oj, daje dzieciak popalić stawom. Pola uspokaja nas, ciągle krzyczy: Wolniej! Odpocznij! Zejdź z tej półki! – To ostatnie bynajmniej nie do mnie.

Wieczór zastaje nas w radosnych humorach. Chcielibyśmy kontynuować zabawę, lecz dostajemy krótką reprymendę, po której nawet ja posłusznie myję zęby i kładę się z Julkiem do łóżka. Zasnął, ten mój maluch, podczas czytania bajki. No dobrze, po prostu opowiadałem mu co widzę na obrazkach, bo książka jest oczywiście po angielsku. Niechętnie zostawiam go okrytego kołderką, a nie moim ramieniem. Czuję dziwne spełnienie, kiedy jest w pobliżu. Tak, jakby to było moje miejsce i mój czas.

Myślami znów krążę wokół tego, co powinienem Poli powiedzieć, o co zapytać.

Znajduję ją w kuchni. Zmywając naczynia, nuci hit radiowy – znam go na pamięć, bo w szpitalu sączył się głośnikami, zaatakował mój mózg i już tam pozostał.

Rany Julek! #1 Teo [ZAKOŃCZONY]Where stories live. Discover now