Część 11

1.9K 150 30
                                    


Budzi mnie ból głowy o sile trzęsienia ziemi. Nie wiem czy chcę się podnieść, czy zwymiotować na siebie. Wspomnienia wracają, powodując niepomierny ból, zaciskający się na każdym mięśniu i zwijający mnie w przykurczoną pozycję embrionalną. Wyję! Nie płaczę! Ja po prostu wyję w poduszkę. Trzymam się za serce rozrywane rozpaczą i nie potrafię sobie wybaczyć nieostrożności, za którą płacą teraz Pola i Julek.

Stary zegar odlicza sekundy – każdą z nich marnotrawię w motelowym łóżku. Nie mogę tak dłużej! Nie mogę biernie przyjmować życia. Głębokim wdechem wynurzam się z letargu, niczym tonący z wody. Ostrożnie podciągam się na łokcie, potem siadam. Nie ma tragedii z tym bólem głowy – da się wytrzymać. Automatycznie sięgam ręką po papierosy zostawione na szafce przy łóżku i odnajduję kartkę. Wiadomość od Mieszka:

„Jak się wyśpisz, zejdź na śniadanie."

Trzeba się ogarnąć! Zdejmuję koszulkę, a że papierosa nadal trzymam w ustach, to manewr ten kosztuje mnie przypalony nos oraz kilka dziur w materiale. Zimny prysznic tylko potęguje ból głowy. Jestem gotów. Na co? Jeszcze nie wiem.

Ubrany w odzież, której nie określiłbym pierwszą świeżością, i z mokrą głową, opuszczam moją jaskinię smutku.

W restauracji od razu namierzam Mieszka. Dosiadam się, a kelnerka serwuje pełen zestaw śniadaniowy. Obserwuję jak kropla wody spływa mi po nosie, spada wprost na talerz. Skinieniem głowy witamy się z kumplem.

– Jakieś wiadomości? – pytam, odsunąwszy talerz. Nie mam apetytu.

– Musisz spać i jeść, żeby funkcjonować i być pomocnym – poucza mnie Mieszko, po czym podsuwa ogromny omlet z bekonem pod sam nos.

Niechętnie kroję pierwszą porcję. Żuję i analizuję.

– Co dosypałeś mi do whiskey?

– Nic takiego. Dziś wyglądasz o wiele lepiej.

– Lepiej? – Nie powiedziałbym, że się lepiej czuję, ale być może jest jakaś wizualna różnica. – Czy wiadomo coś więcej?

Wciskam bekon na siłę, hamując odruch wymiotny. Naprawdę nie jestem głodny. Mieszko zdaje mi raport odnośnie postępów, po czym wykłada na stół wypchaną kopertę.

– To nowe paszporty dla ciebie, Poli i Julka. Dwie złote karty kredytowe, każda na kwotę pięćdziesiąt tysięcy – informuje przyciszonym głosem.

– Nie rozumiem.

– Gdy tylko ich odbijemy, uciekniecie z kraju. Na dwa do trzech tygodni. Media rozszalały się, policja jest w martwym punkcie, a my ograniczyliśmy miejsca poszukiwań do trzech. Musicie zniknąć na jakiś czas, żebyśmy zdążyli wykończyć wszystkich pomagierów i... – Przerywam Mieszkowi kaszlnięciem. Wie przecież jak zapatruję się na zabijanie. – ...oddać ich w ręce policji i zebrać dowody obciążające – dokończył wersją przychylniejszą dla mojego ucha.

– To już dwa dni od ich porwania – stwierdzam smutno.

– Cztery, Teodorze. – Mieszko oddaje mi moją komórkę. Nawet nie wiedziałem, że ją zgubiłem. – Przespałeś dwa dni. Dzięki temu jutro w pełni sił będziesz uczestniczył w akcji odbicia swojej rodziny.

– Jutro? – Ożywiam się.

Ekran telewizora restauracyjnego przykuwa moją uwagę. W wiadomościach pokazują nasze zdjęcia. Nasze zdjęcia! Kilka zębów Julka błyszczy w słodkim uśmiechu. Pola zerka na mnie ciepło i ufnie. Ufała mi! Zdobyłem jej serce, zdobyłem zaufanie, a potem zawiodłem na całej linii.

Rany Julek! #1 Teo [ZAKOŃCZONY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz