– Cieszę się, że cię widzę, Poluś.

Uśmiecha się. To ten uśmiech, w którym się zakochałem.

– Odprowadzę cię do łóżka, Teo. Na dziś wystarczy. Jutro przyjdę po ciebie na kolejne próby wysiłkowe, dobrze?

Jakie to upokarzające nie móc samodzielnie poruszać się przy kobiecie, z którą jeszcze półtora roku temu kochałem się pozycjami z tajnych kart kamasutry. Teraz nawet mi nie stanął na wspomnienie tamtych chwil. Pola, czy też Pauline, wciąż grzeszy urodą. Poprzez traumatyczne wydarzenia, jakie przecierpiała przeze mnie, pojawiły się na jej twarzy drobne zmarszczki. Nie przeszkadzają mi, nadal jest moją Polą. Ja z kolei posiwiałem, straciłem czteropak i prawdopodobnie możliwość używania mojej szpady. Ręce drżą, jakbym miał Parkinsona. Nie potrafię nawet wysikać się strumieniem prostym. Porażka! Przy takim Peterze prezentuję się marnie.

*

Pola przyszła po mnie tak jak obiecała, kolejnego dnia też i następnego również. Przez cały tydzień pomagała mi wstawać z popiołu po zgliszczach zawału. Kątem oka widziałem jak ćwiczą inni pozawałowcy i podejrzewam, że Pola znęcała się nade mną. Pot spływał mi po kręgosłupie strumieniami.

Żebym nie myślał o bólu i zmęczeniu, opowiadała o Julku, o tym, jak podróżowali po Europie przez cztery miesiące, zanim osiedliła się w Londynie. Mówiła, że maluch szybko zapomniał, co przeszedł. Byłem ciekaw, czy mnie też zapomniał, ale bardziej interesowało mnie, czy Pola zdołała sobie poradzić z bolesnymi wspomnieniami. Nie wiem jak z nią o tym rozmawiać. W ogóle nie poruszamy tematu przyszłości, z jej ust nie padają słowa sugerujące, że mamy jakąkolwiek wspólną przyszłość. Poza obietnicą spotkania Julka po wyjściu ze szpitala nie ma NAS, ani żadnych planów zametkowanych „razem".

Każdego dnia staję się silniejszy. Dzięki Poli wierzę, że mogę wrócić do dawnej formy.

Nadszedł w końcu dzień wypisu! Cieszę się i martwię. Nienawidzę szpitali, ale z drugiej strony... Czy wystarczy mi pretekstów, by spotykać się z Polą? Nie mogę na nią naciskać. Nie potrafię.

Dzwonię do Mieszka. Chcę prosić, by przywiózł mi jakieś ciuchy i pomógł wrócić do mieszkania, które tu, w Londynie, wynajmuję. Wiem, że jest w pobliżu. Przyleciał tydzień temu niańczyć „samodzielnego" nastolatka jakiegoś biznesmena z okładki Forbes. Zanim komórka łączy mnie z kumplem, w drzwiach staje Pola. Jej obecność przywraca we mnie radość. Witamy się jak przyjaciele: przytulenie, całus w policzek. Nie osiągnęliśmy jeszcze poziomu zażyłości sprzed porwania. Martwi mnie to, ale nie dziwi. Rozumiem, że wciąż żywi urazę. Miałem ich chronić, a nie narażać.

Pola wyciąga z plecaka kilka sportowych, luźnych rzeczy i pomaga mi założyć koszulkę. Jej dotyk sprawia, że Falliczny nieco się przebudził.

Oho! Nie jest źle!

– Sam potrafię. Dziękuję – oburzam się z zakłopotaniem.

Razem odbieramy wypis z notą pochwalną od kardiologa. Tak naprawdę, jest to lista rzeczy, których nie powinienem jeść. Tragedię odczuwam dopiero, kiedy czekamy na taksówkę i Pola mi tę listę tłumaczy. Potrawy zaznaczone na czerwono mogą wyprawić mnie w podróż na tamten świat kolejnym zawałem, nawet poprzez samo powąchanie!

– Ryba na parze też jest dobra – przekonuje rozbawiona.

Ooo! Czyżby moje oburzenie ją bawiło? Ciekawe co by było, gdyby to ona musiała zrezygnować z karkówki?

– Może Julek by w to uwierzył, ale nie ja – burczę pod nosem, a ona się śmieje. W końcu podjeżdża auto. Otwieram drzwi i szarmancko zapraszam. – Panie przodem. – Gdy chcę podać taksówkarzowi adres, Pola niezbyt elegancko zasłania mi usta, po czym podaje inny. Chyba swój. Rzucam pytające spojrzenie.

Rany Julek! #1 Teo [ZAKOŃCZONY]Where stories live. Discover now