Rozdział 13

1.3K 58 0
                                    

Alex
Widzę ciemność. Umarłam? Chyba tak.
-Witaj.- mówi do mnie jakiś ziomek. Po chwili wychodzi z cienia tak, że dobrze go widzę. Ma jakieś dziwne ciuchy. Wogóle to cały jest dziwny.
-Gdzie jestem?- pytam.
-Nie żyjesz ale też nie umarłaś.
-Jak to?- pytam. O co tu chodzi?
-Masz wybór.- mówi.
-Jaki?- robi się jeszcze dziwnej.
-Możesz się poddać i umrzeć lub walczyć.
-Po co?
- Na dole masz przyjaciół tylko tego nie widzisz. Im na tobie zależy. Szykuję się coś bardzo złego. Coś o wiele gorszego od ataku kosmitów czy robotów. Bez Ciebie sobie nie poradzą.- powiedział.
-No nie wiem. Nie jestem pożyteczną osobą.
-Właśnie że jesteś. Nie wiadomo co by było teraz gdybyś nie pomogła Avengers.- mówi ten facet. Może ma rację?
-Co się szykuje?- pytam.
-Widzę że już zdecydowałaś. Żegnaj.
-Czekaj! Odpowiedz!- krzyczę ale on już zniknął.
***
Gwałtownie siadam na łóżku budząc się. Mam na sobie opatrunki. Jestem w jakimś pokoju w sanktuarium. Gdzie Strange i Wong? Pójdę sprawdzić. Po kilku minutach szukania widzę ich na dworze. Gadają o czymś. Podsłucham.
-To moja wina.- mówi załamany Stephen.
O nie! Wini się za moją śmierć.
-Nie mogłeś nic poradzić.- pociesza go Wong. Obaj siadają na ławce i płaczą. Dosiadam się do nich. Jednak ten ziomek miał rację. Komuś na mnie zależy.
-Czemu płaczemy?- pytam ich. Odwracają wzrok w moją stronę. Wyglądają jakby zobaczyli ducha. Po chwili Strange mnie przytula a potem Wong.
-Nigdy więcej tak nie rób.- mówi Stephen.
-Narobiłaś nam stracha.- powiedział Wong.
-Spotkanie, już jestem.- odpowiadam.
***
Wszystko potem potoczyło się tak. Zamieszkałam w sanktuarium. Jak im opowiedziałam o spotkaniu z tamtym facetem nie uznali mnie za wariatkę. Razem tworzymy małą rodzinkę. Strange mnie uczy tych czary mary. Właśnie siedzę se przed telewizorem i oglądam jakiś głupi serial. Przypomniała mi się rozmowa z tym typkiem. On mówił że nadchodzi coś złego. Muszę to powiedzieć peleryncę. Szybko biegnę do biblioteki gdzie zapewne czyta książkę. Jest! Opowiadam mu szybko o tym, a on mi odpowiada że też to przeczuwa. Nie jest dobrze.
***
-Dobrze.- pochwala mnie Stephen jak udaje mi się zrobić portal.
-To ja już spadam. Muszę odpocząć.- mówię i odchodzę do swojego pokoju. Jak zwykle mam bałagan. Przebieram się i wychodzę na miasto. Siedzę w kawiarni pijąc kawę gdy przez szybę widzę idącego Tony'ego. Pewnie po tej bitwie nie chce mnie znać. Ale i tak moim zdaniem walczyłam po dobrej stronie. No cóż. Widocznie nie było mi dane życie z Avengers. Teraz wreszcie mam w miarę poukładane życie. I nie zamieżam tego zmieniać.

I am not enemy//Avengers [zakończone]Where stories live. Discover now