Rozdział 12

1.4K 56 3
                                    

Właśnie zmierzamy do bazy tego głupola od bomb. Namierzyłam ją w krótkim czasie.
-Nie rób niczego głupiego.- mówi Pelerynka.
-Oczywiście.- odpowiadam przesłodzonym głosem. Po chwili stanęliśmy przed drzwiami w kanałach. Jakby ten Jack nie mógł wybrać czegoś lepszego. Trudno i tak już za późno na ucieczkę. Ogólnie to minęły dwa dni odkąd Stephen mnie tu zabrał. Cały czas to szukałam i po wielu chwilach menczarni wreszcie mi się udało.
- Na trzy. Raz, dwa...
Strange nie dokończa ponieważ wchodzę do środka.
-Miało być na trzy.- mówi zirytowany.
Na co ja wzruszam ramionami jakbym nie wiedziała o co mu chodzi. I tak wie że nie odpuszczę więc rezygnuję z dalszej kłótni. Jak ja lubię go wkurzać.
W środku jest straszny syf. Może nie taki jak u mnie w domu ale tu tak cuchnie. W sumie czego ja się spodziewałam po kanałach.
-Ostrożnie, ten szaleniec może byś wszędzie.- mówi szeptem Stephen. Kiwam głową że zrozumiałam i rozdzielam się.
Mam przy sobie broń jakby nie chciał współpracować pan wybuchowy. Na razie wolę nie używać mocy.
-I co? Masz coś? U mnie czysto.- mówi przez słuchawkę Strange.
-U mnie jak na razie też.- no i wykrakałam. Widzę go.
-Proszę, proszę i kogo my tu mamy. Witam w moich skromnych progach pani Black.- powiedział.
-Skromne to one są.- odpowiadam.
-Co panią tu sprowadza?- pyta mnie.
-A co cie to?- mówię. Tak by nie zauważył przyciskam na mojej słuchawce przycisk, który powiadomi pana pelerynkę że coś się dzieje. Teraz tylko grać na czas.
-Jednak to pani jest u mnie.- mówi i wyciąga pistolet i do mnie strzela. Szybko wymijam kulę i chowam się za jakimś biurkiem. W tym samym czasie do pokoju wchodzi Strange. Zanim Jack zdążył jakoś zareagować Stephen obowiązuje go pomarańczowymi cośkami.
-Alex!?- krzyczy. Chyba się martwi że mnie nie ma. Jednak ja zauważam że tamten pan wybuchowy strzela do Strange'a. Szybko odpycham go i sama dostaję w brzuch. Stephen od razu zabiera go portalem do więzienia i podbiega do mnie. Z moich ust wypływa krew. Coś chyba jest źle. Może umrę? Nawet jeśli to i tak nie mam rodziny czy znajomych. Może Avengers nimi byli ale po tym raczej o mnie zapomnieli. Czuję że odpływam.
- Alex! Nie zamykaj oczu. Patrz na mnie! Proszę nie. Nie możesz umrzeć!- mówi przerażony Strange.
-Spokojnie.- odpowiadam cicho.
-Wszystko ma swój koniec. Widocznie ten jest mój.- mówię.
Potem zamykam oczy. Jak przez mgłę słyszę jak jeszcze do mnie mówi że to jeszcze nie czas i muszę walczyć. Po co? I tak nie ma to sensu.

Perspektywa trzecioosobowa
Załamany Strange nie zamierzał się poddawać. Szybko przeniósł się z dziewczyną do sanktuarium. Postanowił jej wyjąć kulę. Nie chciał śmierci Alex. Po mimo krótkiego czasu ich znajomości bardzo polubił dziewczynę. Czuł się trochę winny że to ona oberwała ratując jego. Alex straciła dużo krwi i z czasem jej puls słabnął. Mimo wszystko Stephen nie zamierzał odpuścić. Kilka minut po zakończeniu operacji dziewczyna umarła. Strange przez następne pół godziny jeszcze robił jej sztuczne oddychanie. Nie mógł uwieżyć w to co się stało.
-Stephen ona nie żyje.- mówi Wong do kolegi.
-Nie prawda. Ona musi żyć.- zaprzeczał.
-Przykro mi. Była dobrym człowiekiem.
-Wiem. Tyle przeszła a teraz tak kończy. To niesprawiedliwe.
-Niestety.- odpowiedział Wong.-Ale musimy iść dalej.
Obaj mężczyźni wyszli z sali ochłonąć.

I am not enemy//Avengers [zakończone]Where stories live. Discover now