– Nie słuchaj tego. – Głos Mieszka wytrąca mnie z destrukcyjnych psychicznie myśli. – Nie wiedzą nawet połowy tego, co my.

– Mam nadzieję, że odzyskam Polę, Julka. Mieszko, ja muszę ich odzyskać! Nie ma dla mnie życia bez nich.

*

Budzik dzwoni, lecz nie budzi mnie. Od dawna nie śpię. Wczoraj wymęczyłem się na siłowni, a po powrocie dostałem ataku kaszlu, który prawie wyrwał mi płuca. Nie powinienem tyle palić, ale... A propos! Gdzie są moje papierosy? Macam szafkę wokół budzika. Nie ma! Prawdopodobnie wypaliłem ostatniego jeszcze przed zaśnięciem. Trudno, potem kupię. Nie potem! Zaraz! Dojadam w pośpiechu wczorajszą pizzę i wychodzę do recepcji, gdzie spod lady nielegalnie dostanę malborasy – bez paragonu, bez pozwolenia na sprzedaż. Nieważne. Mam to w dupie. Powinienem spotkać się z Basią i zapewnić, że... Że co właściwie? Coś wymyślę. Idę na parking, do auta. Mieszko czeka na mnie. Tak wcześnie? Jestem zaskoczony, bo cała akcja ma się odbyć dopiero w nocy.

– Wsiadaj. Sprawdzimy, jakie masz oko – mówi, a skinieniem głowy zaprasza do swojego merca.

Jedziemy za miasto. Oboje milczymy, tylko Bryndal dotrzymuje nam towarzystwa przez radio. Asfalt zmienia się w żwir bocznej drogi, potem zwykła ścieżka leśna z koleinami jak tory. W końcu silnik gaśnie. Mieszko wysiada. Ociągam się, ale idę jego śladem. Patrzę jak wyciąga z bagażnika manekina sklepowego i kilka egzemplarzy broni różnego kalibru.

"Dzika strzelnica" w dzikim lesie. Najwyżej trafimy niechcący jakiegoś jelenia.

Po pierwszym naciśnięciu spustu wiem, że tego mi było trzeba. Manekin jednak stoi nietknięty. Po kilku wskazówkach od Mieszka jest lepiej. Celuję w uda, ramiona, brzuch. Mimo wszystko mam opory przed strzałem w serce lub w głowę. To nie moja bajka.

Klepnięcie po ramieniu sugeruje, że koniec treningu.

– Czy będę musiał użyć broni?

– Akcja jest przemyślana tak, że ty i ja robimy za transport dziewczyny i dzieciaka. Chłopaki dbają o nasze plecy. W każdej chwili coś może jednak nas zaskoczyć, rozumiesz chyba ryzyko. Jeśli mam ci dać broń, to chcę wiedzieć, że umiesz jej użyć.

Wracamy, lecz nie zabieramy ze sobą leśnej ciszy. Mieszko zaznajamia mnie z planem, ja przytakuję jak ten piesek, którego ma na desce rozdzielczej.

Pod motelem czeka cała zgraja Corleonów. Łącznie trzy auta terenowe wypełnione bronią i mężczyznami wyszkolonymi do zabijania. Muszę im zaufać, choć wcale ich nie znam.

Mój pokój zamienia się w centrum operacyjne, gdzie zagęszczenie chłopa na metr kwadratowy równa się statystykom indyjskich linii kolejowych. Wydychany przez tę wojskową brać testosteron, skrapla się na oknach.

Pierwszy raz zakładam kamizelkę kuloodporną. Nie wiedząc za bardzo co robię, zbłaźniam się przed szerokim gronem profesjonalistów. Rechot tylu barytonów powoduje drżenie szyb. Mieszko ucisza rżenie swego stadka jednym srogim spojrzeniem, po czym pokazuje mój błąd. Nie dość, że na lewą stronę to jeszcze tyłem na przód. Dobrze, że nie ode mnie zależy powodzenie akcji, bo sam sobie nie ufam w tej chwili.

Vito rysuje na mapach miejsca, gdzie się rozstawimy i opisuje jak będziemy działać w różnych wariantach sytuacyjnych. Ja będę w jego zespole. W zasadzie będziemy duetem, nie zespołem. Odnalezienie zakładników i wyprowadzenie ich, podczas gdy reszta zrobi tam demolkę z mordobiciem, to nasze zadanie.

Na miejsce jedziemy pięć godzin. Docieramy o zmierzchu, rozstawiamy się i czekamy na znak.

*

Rany Julek! #1 Teo [ZAKOŃCZONY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz