„Lecę do Stanów, lecę do STANÓW!!! AAAA !” Justine krzyczała do siebie w myślach, nie mogąc się opanować z radości. Ross zaprosił ją do siebie, musiała tylko załatwić wizę, zarezerwować lot i… wpaść w jego ramiona….
- Martina, nie uwierzysz ! – dziewczyna zadzwoniła do swojej przyjaciółki
- No co się stało? Sądząc po głosie… coś dobrego?
- Taaak ! Ross ZAPROSIŁ MNIE DO STANÓW!
- Coo? Poważnie?
- Taaak! Świetnie, nie?
- Boże ! To wspaniale ! Spełni się twoje marzenie !
- Taaak !
Justine wbiegła jak oparzona do pokoju włączając komputer. Szybko wyszukała w internecie potrzebne informacje.
- Wypełniam właśnie potrzebne formularze, by dostać wizę ! J - napisała Rossowi na Facebooku
- To świetnie ! Oby szybko ci ją przyznali ! – odpisał jej chłopak
- Taaak ! Już im wysłałam przelew! Teraz muszę poczekać aż wyznaczą mi spotkanie z konsulem… Nieźle ! Ciekawe o co zamierza mnie tam pytać !
- Na pewno o nic strasznego, chyba że coś nabroiłaś – zaśmiał się Ross
* * *
Minęły dwa tygodnie. Justine kilka dni wcześniej otrzymała informację o terminie spotkania z konsulem, które miało się odbyć już dziś.
Rankiem udała się prosto na dworzec Łódź Kaliska, by wyjechać do Warszawy. Czuła podekscytowanie i radość. Jadąc powolnym pociągiem, przyglądała się polnym krajobrazom, a w uszach brzmiały jej dźwięki R5. Po około dwóch godzinach podróży dziewczyna lekko zaspana wysiadła na stacji Warszawa Centralna i poszła prosto na postój taksówek.
- Poproszę do ambasady Stanów Zjednoczonych – zamówiła kurs, siadając na tylnym siedzeniu wygodnego Audi. Była to miła odmiana po klekoczącym i stukającym pociągu.
- Kolejna wylatuje? – spytał taksówkarz, spoglądając na Justine w lusterku.
- Tak, ale nie do pracy
- Na wakacje? Trochę chyba wcześnie, mamy dopiero listopad
- Tak… ale jadę do mojego… chłopaka! – wypaliła Justine, sama nie wiedząc czemu. Przecież nie byli jeszcze z Rossem oficjalnie parą. Choć czuła, że niedługo mogą być.
Kiedy dotarli pod ambasadę dziewczyna z wielkim uśmiechem na twarzy wręczyła kierowcy banknot i wysiadła z taksówki.
- Dzień dobry, ja w sprawie wizy, gdzie mam się udać ? – spytała recepcjonistę który siedział za biurkiem, w hallu wielkiego gmachu.
- Trzecie piętro i potem skręci pani w lewo, pokój 203 – odparł znudzony mężczyzna
- Dziękuję bardzo! – Justine pobiegła we wskazanym kierunki i z bijącym sercem pchnęła drzwi pokoju 230. Przed oczami ukazał jej się spory tłum ludzi czekających na swoją kolej.
- Chciałabym wypełnić wniosek o wizę i złożyć dokumenty – powiedziała do wolnej kobiety przy okienku z napisem „Informacja”
- Wnioski leżą przy okienku numer 1, proszę wypełnić czytelnie ! – odparła miła pracownica – jak pani skończy, to proszę poczekać na swoją kolej na rozmowę do konsula.
- Dobrze, dziękuję !
Justine szybko wypełniła i złożyła potrzebne papiery. Teraz trzeba było czekać na rozmowę. Nie wiedziała czego ma się spodziewać, ale nie bała się. Czuła się tak, jakby już miała wizę i bilet do USA. To było cudowne uczucie.
- Teraz pani kolej – szepnęła jakaś młoda dziewczyna, do zamyślonej Justine, która omal nie przegapiła swojej kolejki
- Oh dziękuję pani ! - odparła, wchodząc do gabinetu konsula.
Rozmowa przebiegała gładko i spokojnie. Znudzony starszy pan, który piastował urząd konsula, zadał jej kilka formalnych pytań. Czy była karana, czy nadużywa alkoholu, lub leczyła się psychiatrycznie. Czy pochodzi z patologicznej rodziny i jaki ma stosunek do Stanów Zjednoczonych i różnic kulturowych. Justine odpowiedziała na wszystko pewnym głosem, czując że ma wizę w kieszeni.
- Dziękuję pani, za dwa tygodnie proszę spodziewać się odpowiedzi – odparł konsul
- Dziękuję, do widzenia !
Justine szczęśliwa wybiegła z wielkiego gmachu ambasady USA i od razu wykręciła numer do Rossa
- Hallloooo? – krzyknęła rozdarowana
- Taaak? – odpowiedział jej cichy głos
- Jestem w Warszawie ! Właśnie byłam u konsula ! Teraz dwa tygodnie czekania i… przylecę !
- Super ! – odparł Ross – ale znowu mnie obudziłaś. Chyba nigdy nie zapamiętasz o różnicach czasowych – zaśmiał się
- Ojej przepraszam !
- Nie szkodzi, już się do tego przyzwyczaiłem - roześmiał się Ross
Rozmowa trwała jeszcze chwilę, a potem jako, że Justine miała jeszcze trochę czasu, a dzień był wyjątkowo piękny, tak jakby niebiosa cieszyły się wraz z nią, postanowiła jeszcze przejść się po Warszawie.
Po zakupach w Złotych Tarasach, usiadła w Hard Rock Cafe i wpatrując się w gitarę Johna Lennona, wiszącą nad jej głową, zamówiła burgera z kozim serem i szpinakiem.
Siedziała tak i wyobrażała się, jak to będzie gdy spotkają się z Rossem. Zastanawiała się co zrobi jak zobaczy go pierwszy raz na żywo i wymyślała różne scenariusze.
„Wpadnę mu w ramiona… albo nie… pocałuję w policzek… NIE! Uścisnę dłoń...” sama nie wiedziała jak powinna się zachować… ale i tak wiedziała że będzie to najcudowniejsza chwila jej życia.
YOU ARE READING
Ross Lynch - R5 - Fanfiction
FanfictionEdit: Wiele lat temu publikowałam swoje opowiadanie o R5 na Blogu. Nie ukończyłam go, lecz postanowiłam teraz dodać je tutaj, bo może skończę :) Jako, że opowiadanie ma już wiele lat, to nie zdziwcie się realiami w nim opisywanymi np. messenger i f...