Rozdział 2

14.3K 425 13
                                    

#mateo

Gdy wracam, Jennifer leży przy różach.

Klnę cicho.

Nawet bym jej nie rozpoznał, gdyby nie to, że przy tym wszystkim jęczy i próbuje poprawić swoją koszulkę, która się podwinęła. Robi przy tym strasznie dużo zamieszania. Na szczęście w ogrodzie nie ma nikogo, kto by zwrócił na nią uwagę.
Odkładam wodę i talerz na stole ogrodowym i podchodzę do niej szybkim krokiem.

- Jennifer? - Odzywam się, próbując chwycić ją za rękę.

- Próbowałam je powąchać - mamrocze, odwracając się nieznacznie i łamiąc przy tym kolejny kwiatek. Nie mogąc sobie poradzić, ponownie opada na ziemię.

- Jezu, Jennifer.

Zniszczyła znaczną część alejki. Oglądam się dookoła jeszcze raz, tym razem mając nadzieję, że naprawdę nikogo nie ma w okolicy, kto by powiedział Peterowi, że właśnie dewastujemy jego ogród. Jednak w ciągu chwili nikt nie pojawia się w ogrodzie. Cholerna Jennifer. Mogę ją wyciągnąć, ale szkody nie zdołam usunąć.

Wzdycham ciężko, ale gdy widzę, jak niepewnie się porusza, chwytam dziewczynę za nadgarstki i podnoszę.

- Już myślałam, że będziesz tylko stać nade mną - mówi, prostując się. Ma brudne spodnie, ale zdaje się tego nie zauważać.

- Przyniosłem ci wodę i pizzę - mówię zirytowanym głosem. - Ale nie mogłaś oczywiście usiedzieć w miejscu!

- Słodki jesteś, Mateo - odpowiada uśmiechając się i robiąc maślane oczy. - Gdy tak o mnie dbasz.

- Wcale nie - zaczynam, ale gdy próbuje się do mnie zbliżyć, chwytam znów jej ręce, by nie mogła mnie przy tym dotknąć. Ona jednak bardzo sprawnie, jak na stan, w jakim się znajduje, wyrywa się i zacieśnia palce na moich nadgarstkach. Mijają sekundy, a my trwamy w takim dziwnym chwycie. 

- Trzymam cię - śmieje się za głośno i udaje, że to ona mnie prowadzi. 

Znów mam ochotę przewrócić oczami, ale wiem, że to nic nie da, bo jest kompletnie zalana i nic z tego nie będzie pamiętać. Prowadzę ją przez ogród, a ona chwieje się na boki i ma z tego wielki ubaw. Usadzam ją na stopniu tak, by opierała się, choć z jednej strony o poręcz. Sprawdzam, czy na pewno nie spadnie, a potem wstaję i chwilę później wracam do niej z przyniesionymi rzeczami.

- Masz - mówię, wręczając jej wodę. - Wypij całą.

- Nie chcę - odpowiada, ale przyjmuje szklankę.

- Trzeba z ciebie wypłukać ten alkohol. Jak cię pan William zobaczy w tym stanie... - zaczynam, a wyraz jej twarzy się zmienia.

Postraszenie Jennifer ojcem zawsze skutkuje, choć to ostatnia osoba na tym świecie, której ona mogłaby się bać.

Dziewczyna jęczy przeciągle i informuje mnie kilkukrotnie o tym, jak jest jej niedobrze. Poza tym zachowuje się nienagannie. Patrzy na mnie bardzo naiwnym wzrokiem, silnie próbując skupić się na moich oczach. Gapi się, jakbym był bohaterem. Wytrzymuję jej wzrok i unoszę brew. To jednak dla niej za dużo. Przymyka oczy, ale nakazuję jej jeść. Znów kręci głową, ale w końcu się poddaje. Zjada kawałek pizzy, zanim zdołam wrócić z kolejną szklanką wody.

- Gdzie są dziewczyny? - pyta po chwili.

Mówi o Alice i Rebecce. Swoich najlepszych przyjaciółkach. Moich właściwie też. Wszyscy chodziliśmy do jednej klasy w liceum. Gdzieś od dwóch lat trzymamy się razem. Jeszcze z Isaakiem. Ale on dziś został w domu.

- Są w środku. Nie martw się, trzymają się lepiej od ciebie - odpowiadam z przekąsem, siadając obok niej. Uśmiecha się półgębkiem, a oczy jej błyszczą.

- To zostaliśmy sami? 

- Na to wygląda - odpowiadam, wzdychając.

Jednak zanim cokolwiek dodam, spoglądam na jej twarz i widzę, że ma poprzecinany policzek. Musiała upadając otrzeć się policzkiem o kolce róż.

- Zostawić cię na pięć minut samą - zaczynam tyradę. - Gorzej niż z dzieckiem.

Jennifer mnie nie słucha, więc nawet nie kontynuuję. Opiera się o balustradę, a szklanka niebezpiecznie wygląda w jej dłoniach. Wyjmuję ją ostrożnie, by jej nie potrzaskać i myślę sobie, w jakim bagnie utknąłem. Dziewczyna siedzi obok mnie, ale myślami jest daleko stąd. Pozostałe dwie pewnie bawią się świetnie, więc na razie na pewno nie mają zamiaru wracać.

Do głowy przychodzi mi jedynie, by zadzwonić do Isaaka licząc, że będzie mógł rozmawiać. Zaczynam przeglądać telefon.

Nie sprawdzam dokładnie, ale wydaje mi się, że dopiero po godzinie Alice i Rebecca nas znajdują. W tym czasie wiele osób przewija się przez ogród. Nikt nie zauważa zniszczonych róż, za to wszyscy zwracają uwagę na nas. Wkurzam się przez to jeszcze bardziej. Siedząca obok mnie dziewczyna zawsze wszystko utrudnia. Oddycham z ulgą, gdy podchodzą dziewczyny.

- Co tam gołąbeczki? - woła rozemocjonowana Becca i widzę po nich, że to pewnie już powoli koniec naszej imprezy.

Zdenerwowany siedzeniem obok pijanej Jennifer przez tak dług czas, wyjaśniam im całą historię z Jennifer i jej epizodem z różami.

- Rushmore - mówi Alice, podchodząc do niej i pstrykając jej palcami przed nosem. - Wstajemy.

Dziewczyna otwiera oczy, a uśmiech rozciąga się ja całej jej twarzy.

- Alice, wróciłaś po mnie.

Jennifer zrywa się na równe nogi i niemal skacze na Alice, by zawisnąć na jej szyi.
Kręcę głową, ale cieszy mnie, że jej wybuch niepohamowanej chęci na przytulanie przypadł komuś innemu. Bo prócz tańca i zwracania na siebie uwagi, nienawidzę się przytulać. W ogóle jakikolwiek niekontrolowany przeze mnie dotyk mnie drażni.

I to największy problem między mną, a Jennifer.

Bo ona uwielbia wszystkich przytulać, dotykać. Nawet mówiąc, ciężko jest jej nie łapać kogoś za ramię, by podtrzymać kontakt. Dla mnie ilość kontaktu, jakiej potrzebuje Jennifer, jest zbyt duża. Ogromna. Wywalająca poza skalę. Moje normy kończą się na podaniu ręki.

Dlatego nigdy jej nie pozwalałem mnie dotknąć, bo ta dziewczyna nie zna granic. Finalnie, doszliśmy do jakiegoś porozumienia. Mówi o tym, że ją w tym wytresowałem. Zwykle z tego żartujemy, choć prawdę mówiąc, chyba faktycznie tak jest.

Nasz kompromis w bezdotykowym świecie polega na tym, że ona zawsze próbuje nagiąć jakoś granice, to mnie niespodziewanie chce objąć, to chwycić za ramię, ale zawsze w porę się wycofuje albo ją zatrzymuję. Dla przeciętnego obserwatora wygląda to dziwnie. Ale po czasie przestaliśmy zwracać na to uwagę. Dziś już nawet naszych znajomych to nie dziwi. Tak jak to, że nigdy się nie przytulamy.

Patrzę na Alice i Rebeccę, na której teraz opiera się Jennifer i myślę, że całe swoje pokłady miłości właśnie przelewa na nie. Chwała Panu.

- Wracamy, Jenny? - pyta Becca i chwyta ją mocniej w pasie. Ona się jednak wyswobadza.

Staję obok, bo poczuwam się do obowiązku pilnowania jej w drodze na przystanek. Ale widzę, że trochę z Jennifer zeszło i trzyma się nieco lepiej na nogach. Po chwili dziewczyna łapie mnie pod rękę. Spoglądam na nią z marsową miną.

- Wiesz, że nie jesteś tak pijana i dasz radę iść sama?

- Wiem - odpowiada poważnie i poprawia chwyt na mojej ręce.

Kilkukrotnie odsuwam jej rękę, ale ona powraca. Za którymś z kolei potknięciem, wyjątkowo nie zabieram jej ręki, a ona wydaje się niesamowicie zadowolona z tego powodu. Jej wykrzywiony uśmiech wyraża pewnego rodzaju zwycięstwo w naszej wojnie bez dotyku, ale myślę sobie, że ten raz mogę jej wybaczyć. Jutro i tak tego nie będzie pamiętać.

DON'T TOUCH  [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz