7. Our friend?

403 31 0
                                    

− Castiel. − wyszeptała, odkładając ostrze, aby podtrzymać głowę mężczyzny na kolanach. Jego twarz była pokryta w krwistych, głębokich ranach ciętych, które się nie goiły. Właśnie to zaniepokoiło łowczynie.

− Cas... − Dean wbiegł tak szybko na górę, że gdyby nie przytrzymał się framugi drzwi, to nie udałoby mu się tak szybko ujrzeć złego stanu swojego przyjaciela, który o dziwo powrócił.

Na pierwszy rzut oka zdziwiło go czułe zachowanie dziewczyny wobec skrzydlatego, ale zauważając jak stara się go podnieść, postanowił, że jej pomoże.

− Znasz go. − stwierdził bez wahania w głosie, chwytając pod ramiona, zaś Tammy podniosła pierzastego za kostki.

− I ty również.

− Czyli wiesz, że jest...

− Aniołem? − dopowiedziała, starając się uniknąć kontaktu wzrokowego z Deanem oraz nie spaść ze schodów, ponieważ to ona schodziła tyłem. − Teraz wszystko wydaje się jasne. − cicho prychnęła pod nosem, co spotkało się z pytajacym wzrokiem rozmówcy. − To on wyciągnął ciebie z Piekła, prawda? − zagryzł dolną wargę, próbując skryć rodzącą się w agresję połączoną z niepokojem. − Czyli to znaczy tak.

Położyli Castiela na łóżku w pokoju, które znajdowało się najbliżej. Wtedy ujrzeli ranę kłutą po lewej stronie ciała, będącą wcześniej zasłonięta przez długi prochowiec, więc bez namysłu Tammy rozpięła białą koszulę. Nie było w niej krwi, tylko rażące w oczy niebiańskie światło, będące uciekającą anielską łaską.

Nie mieli czasu na pogaduszki, ponieważ przyziemnymi sposobami musieli pomóc postaci posiadającej ponad przeciętne zdolności, które tym razem przerosły nawet Anioła Pana. Dean chwycił się igły i nici, zaś Tammy zajęła się dezynfekowaniem cięć na twarzy, które ku ich zaskoczeniu, wciąż krwawiły.

Po opatrzeniu na miarę ich możliwości, przyglądali się mężczyźnie z wymalowanym smutkiem i troską na twarzy, po czym dziewczyna nie wytrzymała natłoku kolejnych negatywnych emocji, więc za pretekstem pójścia po broń, którą zostawiła przy schodach, wyszła właśnie za nią. Właśnie w tym krótkim przejściu po holu najdawniejsze wspomnienia związane z Castielem powróciły.

Tammy Wilkinson od swoich narodzin aż po dziesiąte urodziny cierpiała z powodu poważnej wady serca, która uniemożliwiła jej funkcjonowanie jak normalne dzieciaki w tym wieku. Ku szczęściu, a nieszczęściu dawcy, zdobyła organ będący utrzymaniem płynącej krwi w żyłach. Lecz nie cieszyła się tym za długo, pompowanie życiodajnej cieczy było zbyt wolne. Prawdopodobnie ustałoby, gdyby nie Anioł, który zauważył ją w tłumie innych cierpiących, byłaby jedną z tych dusz, które zbyt prędko opuściły ziemię.

Mimo że ponownie zmienił naczynie to wciąż wiedziała, że to jest ta sama osoba, będąca wybawcą małej dziewczynki. Zawdzięczała mu tak wiele, a tak niewiele mogła mu dać. Nie wiedziała, że to w chwili cudownego ozdrowienia, jej życie zaczęło się toczyć torami do wybawienia duszy z klatki Lucyfera.

Patrząc jak ostrze broni zrobionej z kości było dzierżone w dłoniach, usłyszała za sobą szmer, który wyciągnął ją z głębokiego zamyślenia. To był Dean, opierający skrzyżowane ręce na piersi. Minęła go w drzwiach, tak jakby mężczyzna w ogóle tam nie stał. Mimowolnie dotknęła opuszkami swoich palców miejsca na koszuli, pod którą znajdowała się blizna po długim, chirurgicznym nacięciu. Powinna ona zniknąć wraz z leczniczą mocą Anioła, lecz tak się nie stało.

Zerknęła w stronę, gdzie spał Castiel, zaś kilkanaście kroków później znalazła się przy swoim pokoju, do którego rzuciła broń na łóżko. To wszystko obserwował Dean, bacznie rozszyfrowując każdą jej czynność. W jego głowie kłębiło się od groma słów, które chciał ułożyć w rozsądnie brzmiące pytania.

Dark Past || Dean WinchesterWhere stories live. Discover now