Rozdział 2 : Głupi, głupi ja

814 120 59
                                    

BAEKHYUN

Patrzyłem przez okno na mijające nas z ogromną prędkością auta, nie zwracając uwagi na przekraczanie przez Kaia dozwolonej prędkości oraz wykonywanie przez jego skromną osobę kaskaderskich manewrów na zatłoczonych ulicach Seulu. W sumie zdążyłem się już przyzwyczaić, że los codziennie rzuca monetą, gdy tylko wsiadam do auta Jongina. To jak ćwiczenie samokontroli. Mam to dopracowane do perfekcji. Jestem niczym idealny kwiat lotosu na niewzburzonej tafli jeziora spokoju. Pełna harmonia. Sto procent odpręże...

- Jak jedziesz cymbale?! W tym tempie nigdy nie zdążysz do pracy w swoim wyprasowanym garniaczu, cholerny krawaciarzu z korpo, już nie mówiąc o jakimkolwiek awansie z posady lizodupca szefa, dlatego lepiej suń swoje auto na kredyt i zrób miejsce dla prawdziwego człowieka biznesu! - darł się przez uchylone okno Kim, najwyraźniej nie zważając na brak zwróconej na niego uwagi adresata obelg. Mężczyzna siedzący za kółkiem nawet nie zerknął w naszą stronę, a ja poklepałem ramię Kaia.

- Spokojnie jak na wojnie - parsknąłem.
- Chociaż ty mnie nie wkurzaj, psiapsi. Nie wiem jak ci ludzie zdali prawo jazdy i kto im dał samochód. Nieudacznicy. To przez nich są takie korki nad ranem!
- Przecież na luzie wyrobimy się przed dziewiątą do Vivienne.
- Tak, ale czas to pieniądz, paliwo nie woda, a ja chcę moje latte!

Osobnik o ciemnej karnacji zacisnął mocniej palce na kierownicy, wbijając wściekły wzrok w Pana w garniturze. Po jakimś czasie nieznajomy magicznym sposóbem poczuł na sobie wzrok mojego kumpla, odwrócił głowę w nasza stronę i uchylił lekko szybę.

- Coś się stało? - zapytał najbardziej niewinnym głosem, jaki słyszałem.

Mogłem się założyć, że miał na imię Bob, miał trzydzieści sześć lata, dwójkę dzieci w wieku szkolnym, zdradzającą go żonę oraz kredyt hipoteczny na dwadzieścia lat. Oh, gdyby tylko wiedział, co zaraz nastąpi, nie uchylałby tej szyby...

Kai wciągnął głośno powietrze przez nos, formując w tym samym czasie oczy w cienkie linie. Samochody przed nami zaczęły ruszać. Pierwszy bieg wrzucony. Głośne warknięcie silnika i nagle...

- Śpię z twoją żoną!!! - krzyknął, jednoczenie wciskając gaz, w skutku czego moje ciało zostało wbite w fotel, a uszy wypełnił pisk opon, za to biedny Pan w garniturze został z tyłu z szeroko rozchylonymi ze zdziwienia ustami, które mogłem zauważyć w lusterku.

Westchnąłem ciężko i pokręciłem głową z dezaprobatą na zachowanie Kima. Z jednej strony współczułem jego ofiarom, a z drugiej uwielbiałem takie urozmaicenie podczas stania w korkach. Czasem trafiali się bardziej rozmowni kierowcy, z którymi przyjaciel mógł się trochę pokłócić.

- You made my day - zaśmiałem się.
- I can make your babies - odpowiedział, unosząc w znaczący sposób brwi.
- Fuu. - Skrzywiłem się na myśl o dzieciach. - Bez takich.
- Jak chcesz. - Wzruszył ramionami.

Niebawem oboje znaleźliśmy się na parkingu przed miejscem mojej pracy. Vivienne. Ukochany lokal z ukochanym personelem, w tym ukochanym kuzynem, szwagrem oraz najlepszym szefem z wszystkich szefów. Podczas gdy niektórzy wchodzą do swoich biór ze smutkiem na twarzy, ja przekroczyłem próg lokalu z radością.

W środku, chociaż było jeszcze piętnaście minut do otwarcia, już tętniło życie wymieszane z zapachem kawy i ciastek. Xiumin wraz z Kyungsoo przecierali blaty stolików, Suho sprawdzał kasę fiskalną, a Sehun wycierał razem z Luhanem szkło, żywo z nim o czymś rozmawiając. Słodziaki moje.

- Witam moje ptaszynki- przybrałem wesoły ton, kierując się w stronę kuzyna i jego chłopaka.
- Dzień dobry, Baek - przywitał się Chińczyk ze słodkim uśmiechem.

Kochałem tą parkę. Odkąd w końcu się ze sobą zeszli, byli chodzącym przykładem idealniego związku, nic, tylko zrobić zdjęcie, odprawić w ramkę i powiesić nad łóżkiem. Perfect bottom oraz w miarę spoko top. Trzeba pisać o nich fanfiki. Podobno Kai już się tym zajął.

- Została dla mnie jeszcze jakaś robota? - zapytałem, opierając dłonie o biodra.
- Możesz na szybko wytrzeć drzwi wejściowe. Wczoraj jakieś dziecko stwierdziło, że szyba wygląda smacznie i warto jej spróbować. - Skrzywił się Pan Oh. Bleh.
- A ty Szynszyl masz bojowe zadanie, albowiem zrobisz mi najlepsze latte w swoim życiu - Kai jakby wyrósł spod ziemi, pochliwszy się nad ladą z wielkim uśmiechem na twarzy.

Można było zaobserwować, jak Jongin po złożeniu zamówienia zwraca się w stronę Do i puszcza mu oczko. Wielkooki niestety na ten ruch jedynie wzdrygnął się, jakby w obrzydzeniu, nie przerywając nawet przecierania stolika. Wcale nie rozczarowało to zalotnika, który z zadowoleniem stwierdził, cytuję: on jeszcze nie jest gotowy na moje ciało.

Ostatecznie przyjąłem wyzwanie od przyszłego-niedoszłego szwagra, wziąłem płyn do szyb i ręcznik papierowy, a następnie udałem się z powrotem do wejścia w celu zdezynfekowania miejsca skażonego śliną młodego przedstawiciela gatunku Homo Sapiens.

O godzinie dziewiątej szef Vivienne przekręcił tabliczkę z napisem ,,zamknięte'' na ,,otwarte'', oficjalnie rozpoczynając kolejny dzień pracy. Nie musieliśmy długo czekać na pierwszych klientów, którzy zamówili ofertę śniadaniową.

Z racji nie tak dużego ruchu mogłem na spokojnie posiedzieć przy barze. Poplotkowałem trochę z personelem baru, jednakże Suho wkrótce poprosił nas o powrót do obowiązków, gdyż ludzi zaczęło przybywać.

Wyciągnąłem z kieszeni notesik i ruszyłem w stronę nowo przybyłych osób, gdy nagle wpadłem na plecy wysokiego mężczyzny. No tak, w końcu Łamaga to moje drugie imię.

- Przepraszam - wydukałem, zadzierając głowę do góry.

Mój oddech na chwilę ugrzązł głęboko w płucach, a serce zatrzymało swój rytm, podczas gdy szeroko otwarte oczy taksowały osobę stojącą przede mną. To wydawało się znajome - ten wzrost, szerokie ramiona, bujne, puszyste, czarne włosy... Nie, niemożliwe...

- Ch... Chanyeol? - zająknąłem się, czując, jak trzęsą mi się ręce, a notes na zamówienia wysuwa mi się z palców.

Wysoki Pan powoli obrócił się przodem do mnie, ukazując swoją zdezorientowaną twarz. Mentalnie się spoliczkowałem. Nie, to nie był Chanyeol, jego buzia nie była nawet po części podobna do buzi Parka.

- Przepraszam, pomyłka - wydukałem, rozciagnąwszy usta w sztucznym uśmieszku.

Głupi, głupi ja...

Kochanie, to nie tak!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz