Rozdział 6 : Hit me baby one more time

677 109 22
                                    

CHANYEOL

Nowy York.

Gładziłem palcami po miękkim materiale ostatniej bluzy, jak i już ostatniego ubrania, jakie pakowałem do walizki. Klęcząc tak przed bagażem prasowałem własnymi dłońmi rzeczy znajdujące się na powierzchni sterty odzieży, wyrównując wszelkie fałdki, w pamięci wyliczając każdą rzecz, którą już spakowałem. Po powtórzeniu pod nosem już piąty raz listy swoich rzeczy, w końcu wstałem z podłogi, czując, jak szczypią mnie mięśnie łydek od długiego modlenia się nad bagażem. Chyba niczego nie zapomniałem...

- Nie do wiary, że mnie zostawiasz.

Obróciłem głowę w stronę siedzącego na łóżku chłopaka. Uśmiechnąłem się do bruneta, a następnie zasunąłem zamek torby podróżnej o sporych rozmiarach.

- Kto wie, może jeszcze tu wrócę. Polubiłem Nowy York. Poza tym, zawsze możesz mnie odwiedzić - zauważyłem.
- Wiem, ale to nie to samo. Będzie pusto na uczelni bez Yody i stracimy najlepszego koszykarza w dziejach.
- Jongdae, dasz radę.
- Nikt nie robi takich dobrych kanapek na śniadanie jak ty - ciągnął dalej, zupełnie, jakby miał nadzieję zatrzymać mnie tu jeszcze na jakiś czas.
- Poradzisz sobie. 

Kim rząchnął się, po czym skrzyżował ręce na piersi udając wielce obrażonego. Naturę miał akurat niezbyt kłótliwą, dlatego też za chwilę grymas z jego twarzy zniknął, a na jego miejscu pojawiła się mina pogodzenia z rzeczywistością.

- A pożegnałeś się już z wszystkimi?
- Tak. Z każdym.
- Okej... Kiedy masz samolot?
- Za trzy godziny.
- Niech stracę. - Student wstał ze swojego posłania i przeciągnął się, ziewając niczym zaspany psiak. - Paliwo będzie mnie kosztować fortunę, ale podwiozę cię na lotnisko.
- Chen, nie... - Serce aż mnie zabolało na myśl o kwocie, jaką zabuli na stacji paliw. - To samobójstwo na portfelu.
- To mój prezent pożegnalny. Na jakiś czas oczywiście. Bo się jeszcze zobaczymy - rzekł.

Mężczyzna podszedł do mnie, a chwilę później sam sięgnął po moją walizkę, ledwo podnosząc ją z ziemi, przy czym wydobył z siebie bliżej nieokreślony, zduszony dźwięk.

- O matko, co ty tam masz?
- Praktycznie wszystkie swoje rzeczy.
- Masz na myśli czterdzieści kilo ciężarków pod kilkoma bluzkami? - zaśmiał się dwudziestodwulatek. - Po drodze wstąpimy do McDonald's.
- Mogę mówić do ciebie 'bracie'?
- Ale ty stawiasz.
- O ty chuju - parsknąłem.

Wychodząc z pokoju w akademiku zatrzymałem się jeszcze na chwilę w progu i popatrzyłem na pomieszczenie zaaranżowane dla dwóch osób. Będę tęsknić za tym miejscem... Ale ojczyzna i rodzina wzywa, dlatego najwyższą pora odwiedzić stare strony.

Zszedłem po schodach za siłującym się z moim dobytkiem Jongdae, po czym oboje opuściliśmy mury budynku, by niebawem znaleźć się na wygodnym siedzeniu starego Mercedesa kumpla. Chociaż transformer nie powalał swoim wyglądem, to uwielbiałem jego klimat lat osiemdziesiątych, porwane, aczkolwiek wygodne, skórzane siedzenia oraz kolekcję zapachów w kształcie choinek zawieszonych na lusterku. Zauważyłem kolejnego pachnisia w zbiorze, tym razem o woni lasu sosnowego.

Gdy kumel w końcu usiadł za kierownicą i odpalił samochód, mogłem zacząć zabawę w DJ, przegrzebując kolekcję płyt w schowku. Michael Jackson był tamtego dnia wyjątkowo kuszący...

I towarzyszył nam aż do samego końca, zahaczywszy oczywiście po drodze o McDonald's, kiedy to dojechaliśmy na lotnisko, na którym pożegnałem się z przyjacielem ciepłym uściskiem oraz obietnicą zobaczenia ponownie w niedalekiej przyszłości. W samolocie kontynuowałem słuchanie króla popu na telefonie, patrząc przez małe okienko, jak zostawiam za sobą kilka miesięcy pobytu w USA. Będę tęsknić...

Kochanie, to nie tak!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz