1.

383 55 32
                                    

17.11.1986r.

I przyjmij Ojcze w zastępy aniołów maleńkiego Mikeya, by już na zawsze mógł zaznać spokoju w Królestwie Bożym...

Jedyne, co wtedy usłyszałem, to płaczliwe zawodzenie matki. Reszta zgromadzonych na ceremonii zachowywała się przeraźliwie cicho, jakby bojąc się przeszkodzić jej w lamentowaniu. Chociaż tak naprawdę nie miałem pojęcia, dlaczego wszyscy wydają się obojętni; ojciec stał obok nas, w prawdzie blisko, ale nie czułem w nim żadnego wsparcia. Nawet nie podał mamie chusteczki, ani nie położył jej dłoni na ramieniu i nie zapewnił, że wszystko będzie dobrze. Często widziałem w filmach, że ojcowie zachowują się właśnie w ten miły sposób. Mój nigdy tego nie robił, ale nie miałem o to żalu - byłem już wystarczająco duży by wiedzieć, że życie to nie film, a już na pewno nie z dobrym zakończeniem.
Rzucił mi wrogie spojrzenie, a ja odwróciłem wzrok. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że moje policzki są mokre od łez i zdziwiło mnie to, bo nie miałem najmniejszej ochoty na płacz. Chyba nawet nie było mi smutno, ale to podobno normalne - byłem w wieku, w którym gdy dzieją się takie poważne, smutne sprawy, to czuje się raczej szok i pustkę, niż świadomość straty, która przepełniała moją matkę i zapewne ojca. Dla mnie było po prostu nierealne, że Mikes zostanie tam na zawsze. Miałem cały czas wrażenie, że to jeden z tych jego głupich dowcipów - wiecie, uwielbiał filmy o zombie. Serio, dzieciak nie powinien oglądać "Nocy żywych trupów", ale robił to co weekend i za każdym razem wydawał się tak podniecony,  jakby widział to pierwszy raz w życiu. No, ale do sedna - często wpadał później na głupi pomysł malowania sobie twarzy na biało (odkrył, że świetnie nadaje się do tego puder mamy) i udawania martwego. Jak odwalił ten numer pierwszy raz, to ojciec sprał go na kwaśne jabłko i biedny Mikes nie mógł siadać na tyłku przez cały dzień. Mimo to, powtarzał tę scenkę do znudzenia i czasami, gdy tak wstawał z podłogi i wyciągał dłonie w naszą stronę wykrzywiając przy tym komicznie twarz, nawet tacie zdarzyło się śmiać. A tata z natury śmiał się bardzo rzadko.

Tylko że teraz nic nie wskazywało na to, by Mikes miał się podnieść.

Ksiądz gadał bardzo długo i mówiąc szczerze, mało z tego słyszałem. Mama nie przestała płakać ani na chwilę, czasem nawet coś szeptała i znów wybuchała, ze zdwojoną siłą. Była naprawdę bardzo głośno i zagłuszała duchownego, ale nikt ani myślał zwrócić jej uwagę. Nie śmiałbym też zauważyć, że jej makijaż  został całkowicie zrujnowany przez deszcz i łzy, chociaż wyglądała wtedy jeszcze bardziej przerażająco.
Cała ceremonia trwała naprawdę długo i wszyscy byli już przemoczeni do suchej nitki. Rozglądając się po twarzach zgromadzonych, miałem wrażenie, że odetchnęli z ulgą, gdy trumna została opuszczona w głęboki dół i zasypana masą piachu. Mnie wcale to nie pocieszyło - po pierwsze Mikes nadal tam był, a po drugie, matka zachowywała się tak, jakby zaraz miała podzielić los młodszego syna. Dosłownie słaniała się na nogach.
Gdy tylko ludzie zaczęli odchodzić w swoich kierunkach, mama podbiegła do świeżo zasypanego piachem miejsca i rzuciła się przed nim na klęczki, krzycząc coś niezrozumiałego i dotykając ziemi, wręcz ją głaszcząc, przy czym brudziła swoje białe, satynowe rękawiczki. Ja ani myślałem się tam zbliżać - chciałem dać mu jeszcze chwilę, by żart w pełni wybrzmiał.

"Ale dostaniesz za to lanie, Mikey" - pomyślałem w duchu i uśmiechnąłem się na samą myśl. Ale będzie śmiechu!

Tylko że nikt się nie śmiał.

Nagle coś szarpnęło mnie o kilka centymetrów do góry, aż się zachłysnąłem. Dość szybko zrozumiałem, że to dłoń ojca zaciska się na cienkim kapturze mojej kurtki przeciwdeszczowej. Zanim zdążyłem zaprotestować, zrozumiałem, że stoję nad grobem mojego brata. Dopiero wtedy to sformułowanie w pełni wybrzmiało w moich myślach i zacząłem ryczeć na całego. Nie uderzył mnie chyba tylko dlatego, że nadal ktoś mógł to zobaczyć i zrobić mu z tego tytułu awanturę. A ojciec bardzo nie lubił awantur, których nie wszczynał on sam.

The Origin Of A Blue BirdWhere stories live. Discover now