5. Zabiłem Marry

Start from the beginning
                                    

- Czemu szepczesz? I jak to się stało? - zadałam pytania odwracając się do niego jednocześnie opierając się biodrem o barek.

- Bałem się Twojej reakcji. Ona powiedziała coś… w co nie wierzyłem i wtedy w mojej głowie pojawił się dudniący echem pisk. Chciałem odejść i uspokoić to co się działo, ale Mary poszła za mną. Mówiła do mnie cały czas. Chciałem tylko żeby była cicho
i pomyślałem o… - pokazał gest jaki zrobił. Był dokładnie taki sam jak mój w czasie gdy eliminowałam demona, który sprawił mętlik w papierach. Po prostu pstryknął. Zrobiło mi się żal chłopaka. Czy to, że tu jest znaczyło, że wszyscy się od niego odwrócili? Czy nie miał w nikim oparcia, że zwrócił się o pomoc do samego diabła? Usiadłam obok niego jedną ręką obejmując jego ramiona. Jack bez wahania wtulił głowę w zagłębie mojej szyi co szczerze mówiąc lekko mnie zdziwiło. Nie wykonałam jednak innej czynności poza przytuleniem go tak jak byłam w stanie.

- Powiedz jak mogę Ci pomóc. - wyznałam patrząc w ścianę za nim. Parę myśli skierowało się w kierunku braci. Co oni teraz przeżywali. Może powinnam być przy nich. Tylko, że oni mieli siebie. Jack był sam. Totalnie zagubiony. Musiałam stanąć w jego obronie. Domyślam się, że Dean zrobi awanturę i będzie chciał za wszelką cenę unieszkodliwić chłopka. A przecież patrząc na jego opowiadanie to nie on zawinił. Potrzebował jedynie spokoju. Szum jaki robiła wokół niego blondynka wcale nie pomógł. Może intencje miała dobre ale postępowanie już nie koniecznie.

- Wskrześ ją. Proszę. Rowena nie dała rady. - wybełkotał po czym spojrzał na mnie błagalnie. Jego niebieskie oczy były zawilgocone, a po policzku spłynęła jedna samotna łza. Westchnęłam głęboko.

- Jack. Zapewniam Cię, że chętnie bym to zrobiła. Nie mam ochoty mieć rewolucji
w piekle, pobratyńcy Lucyfera wystarczą. Tylko, że jej nie ma w Piekle. Gdyby była tutaj wysłałabym ją nawet bez Twojej prośby. Ale ona jest w niebie. Tam nie mam wstępu i nie wolno mi ingerować w ich sprawy. Nie ma takiej możliwości. Przykro mi. Możesz za to u mnie zostać. Dostaniesz swoją kwaterę. Możesz się tu schronić, robić dosłownie co chcesz. - mówiłam ciągiem. Blondyn zrezygnowany opuścił głowę. Zrobiło mi się go najnormalniej w świecie żal. Chwyciłam go za podbródek dwoma palcami.

- Ej. Jeżeli chcesz to porozmawiam z braćmi. Zobaczę co oni o tym myślą. - mina Jacka momentalnie się poprawiła i na twarzy zagościł niewielki uśmiech.

- Mogłabyś? - zapytał pełen nowej nadzieji.

- Jak najbardziej. Zaraz wracam. - zadeklarowałam i zniknęłam w czarnym dymie. Myśl skierowałam w stronę braci więc znalazłam się w kuchni w której przebywali. Castiel siedział zrezygnowany
w swoim prochowcu. Sam naprzeciwko niego pocierał brodę w zamyśle. Tymczasem Dean krążył nerwowo po pomieszczeniu jakby dostał świra.

- Drętwa atmosfera jak widzę. Nie sądziłam, że śmierć jednej osoby tak na Was wpłynie. - podeszłam do lodówki z której wyciągnęłam piwo, które następnie otworzyłam i upiłam łyk.

- Wiesz co się stało? - zapytał długowłosy. Kiwnęłam twierdząco głową. Nagle Cas wstał i podniesionym tonem wyznał.

- Nie pozwolę go zabić. - czyli to planują.

- On zabił człowieka. - bronił swoich racji starszy Winchester. Założyłam ręce na klatce piersiowej.

- Tak jak my. - wtrąciłam częściowo wypominając, że my sami święci nie jesteśmy.

- To była nasza mama. Rodzina. Nie zamierzam zmienić zdania. On musi zginąć! - przewróciłam oczami.

- Jesteś aż takim synkiem mamusi? Do jasnej cholery Dean Ty nawet nie wiesz co się stało. Cały czas dajesz tą samą wymówkę, która
z chwili na chwilę staje się coraz bardziej bezsensowna. - wzruszyłam ramionami.

- Castiel Ci nie powiedział. Zataił dla siebie informację, że młody zabił tego węża, a co najlepsze wysłał do nieba. - spojrzałam na Cassa. Już zrozumiałam dlaczego był tak przybity. Zawiódł chłopaków zatajeniem informacji. Jednak po głębszym namyśle nie była to żadna drastyczna informacja.

- Nie obwiniaj go. To nie jest aż tak istotna informacja. - wyznałam siadając obok anioła, który na moje słowa podniósł wyprostował się. Wszyscy lekko się zaskoczyli.

- Chyba się przesłyszałem. - wtrącił zielonooki.

- No tak. Nie powiesz mi, że nie mam racji.
W pewnej mierze to Wasza wina. I Mary. Po pierwsze to był wypadek. Jack powiedział mi co się stało i nie tylko bo założe się, że Rowena też doskonale o tym wiedziała. Gdyby Mary nie poszła za nim kiedy chciał uspokoić anielskie radio czy co to tam było, nic by się nie stało. Musicie liczyć się z tym, że on odzyskał swoje moce i mógł zapomnieć jak panuje się nad niektórymi jej funkcjami. Chłopak myślał, że robi dobre zabijając węża. Tutaj wkraczamy w Waszą winę. Gdybyście brali go na polowania… Rozmawiali z nim o tym co dobre i co złe nie zrobiłby tego. Chłopakowi pojebały się lejce. Zatarła mu się granica pomiędzy tym co złe, a tym co słuszne. Wystarczyłoby żeby poświęcić mu odrobinę uwagi. Więc nie mów mi o tym, że zrobił to celowo. Nie dziw się, że Cas go broni. Wygląda na to, że tylko w nim ma jakiekolwiek oparcie. Próbował wskrzesić Waszą matkę. Samo to powinno utwierdzić Was w przekonaniu, że boi się Waszej reakcji dodatkowo chcąc jak najlepiej. Naprawdę tak go zawiedliście, że musiał się pojawić w samym piekle? - gdy skończyłam swój monolog zobaczyłam jak Sam kuli się w sobie. Najwidoczniej przyznał mi rację. Castiel wewnętrznie cieszył się, że nie był sam w obliczu tego faktu i wielu oskarżeń. Natomiast mój najstarszy brat kipiał ze złości.

- To go nie usprawiedliwia! - krzyknął po czym uderzył pięścią w stół. Moc ciosu była na tyle duża, że butelki na nim będące wydały charakterystyczny dźwięk. - Jack
w momencie śmierci matki stał się potworem! To oznacza, że teraz to na niego polujemy jasne? Zabił kogoś bliskiego więc należy mu się kara. Co Ty możesz o tym wiedzieć? Co jeśli zabiłby któregoś z nas! - nie hamował słów. Nie mogłam ukrywać, że mnie to uraziło. To nie był mój charakter. Nie tak się wychowałam. Wstałam równie wściekła jak on.

- Mówisz o rodzinie a podobno rodzina to nie tylko więzy krwi! Czemu w takim razie tak nie pomyślałeś strzelając mi w głowę!
A gdzie byłeś gdy Twój ojciec mnie bił za każde niepowodzenie! - widząc ich zdziwione spojrzenia w końcu stwierdzilam, że przyszedł czas odsłonić deko prawdy. - Widziałeś to. Taki mały sekrecik. Żeby nikt,
a w szczególności Sammy o tym nie wiedział. Bo ojciec to przecież chodzący ideał!  Myślisz, że dlaczego na polowanie wybrał mnie, a nie Ciebie! Bo ja do rodziny nie należałam! I dawaliście mi o tym znać za każdym razem. Śmiesz używać słowa rodzina, a sam nie wiesz co to znaczy. Jestem KRÓLOWĄ PIEKŁA, a jakoś nie chowam do Ciebie urazy za to, że mnie zabiłeś! Traktowałeś Jacka ja rodzinę, a wystarczyło, że zdarzył się jeden wypadek i już eliminujesz jego istnienie jak niepotrzebnego pająka. Powinieneś był zapolować na siebie w momencie mojej śmierci. O ile w ogóle mnie za nią uważałeś. - mówiłam bez opamiętania. Jednak każde słowo było idealnie wyważone. Wiedziałam, że to dotknie Dean’a. Jednak musiał przecież dowiedzieć się prawdy. Nie żałowałam niczego co powiedziałam. Mężczyźnie stanęły łzy w oczach, które jednocześnie tańczyły z ognikami zdenerwowania. Parę razy chciał coś powiedzieć jednak za każdym razem zamykał buzię nim wypadło z niej jakiekolwiek słowo. Widząc, że raczej nie dowiem się niczego, wróciłam do najważniejszej sali w piekielnym królestwie. Jack spojrzał na mnie i od razu zrezygnował z pytania. Moja mina wyrażała wściekłość. Nie powinno to nikogo dziwić. Kłótnia
z bliską osobą skłania do wielu refleksji. Chociaż nie w moim przypadku. Zobaczyłam jak chłopak opuszcza głowę zrezygnowany. Usiadłam obok niego lekko go obejmując.

- Nie martw się. Teraz nienawidzą nas oboje.

I'm backWhere stories live. Discover now