5. Zabiłem Marry

214 11 0
                                    

Bardzo miło wspominałam rozmowę
z braćmi. Jak się domyślacie wróciłam na stare śmieci. Demony szalały jak chciały. Ja wróciłam do podpisywania dokumentów
i wymyślania coraz to nowszych metod kar dla tych potępionych dusz. W miarę czasu oczywiście dzwoniłam by sprawdzić co
u nich. Kiedy opowiadali mi o Marry przyznam, że byłam lekko zazdrosna, bądź też załamana. Jak zwał tak zwał. Po prostu czułam się niepotrzebna. Najczęściej rozmawiałam albo z Samem albo Jack’iem. Dean był zbyt zajęty swoją mamą. Jak się okazało do pewnego czasu. Słuchając rockowych kawałków podpisywałam kolejne papiery. Znudzona do granic możliwości obracałam raz za razem długopisem czytając pakty zawarte przez ludzi. W każdych przewijały się te same motywy. Bogactwo, sława i chwała. Czyli prościej mówiąc same nudy. W pewnym momencie podszedł do mnie demon, który w niższych szeregach był kimś w rodzaju agenta. “Każdy dobry władca powinien wiedzieć czy wśród poddanych nie tworzy się rebelia. Jeśli taka jest musimy ją stłumić w zarodku” przypomniałam sobie słowa Crowley’a, głęboko żałując, że nie ma go już z nami. Amon nachylił się i wyszeptał.

- Moja Pani. Chodzą plotki, że są osoby, które pomagają Nick’owi przywrócić Lucyfera. - wyprostowałam się, a mój gniew osiągnął szczyt. Wstałam jak oparzona i stając na środku sali, zaczęłam wołać demony najbardziej zaufane oraz uchodzące za najokrutniejsze.

- Ty zostajesz. Foras! Mantus! Orias! - tuż po wezwaniu demony pojawiły się
w pomieszczeniu, gotowe na rozkaz. -
W naszych szeregach pojawili się zdrajcy. Macie ich znaleźć. Oto wasze nowe zabawki. - wyznałam gdy na mojej twarzy pojawił się okrutny uśmiech. Te demony były niczym koty. Polowały, a kiedy dopadły ofiarę zdążali się jeszcze zabawić w jej torturowanie. Rozkoszą dla uszu były jęki
i skamlenie o pomoc nieszczęsnych ofiar. Demony zniknęły tak szybko jak się pojawiły. Tymczasem parę minut później usłyszałam szelest podobny do ruchu skrzydeł. Zaraz potem przez otwarte drzwi przeszedł Jack,
a mój humor jakby natychmiastowo się poprawił. Nie trwało to jednak długo. Chłopak wyglądał inaczej. Był zestresowany
i zdeterminowany. Coś było na rzeczy
i zamierzałam się dowiedzieć o co chodzi.

- Cześć Mari. - wymówił pewnym głosem. - Potrzebuję Twojej pomocy.

- Rozgość się. Napijesz się czegoś? - podeszłam do mini barku i wyciągęłam na stół dwie kryształowe szklanki, do których wlałam whiskey z karafki przypominającej łzę. Podałam chłopakowi jedną z nich na co podziękował skinieniem głowy i nikłym uśmiechem, który zniknął szybciej niż się pojawił.

- Coś się dzieje. Powiesz mi? - niepewnie zapytałam nie chcąc naciskać. Chciałam żeby mi zaufał, a żeby to osiągnąć nie mogłam naciskać na to żeby wyjawił mi informację. Jack jednak popatrzył na mnie i mogłabym przysiądz, że był bliski płaczu.

- Była misja. Nick chciał wskrzesić Lucyfera. Wiedziałaś o tym? - zapytał patrząc podejrzanie. Prawie zakrztusiłam się płynem, który miałam w ustach gdy blondyn zadał to pytanie. Czyli doszło to już na górę. Poprawiłam się na siedzeniu i spojrzałam przed siebie.

- Owszem. Dowiedziałam się dosłownie przed Twoim pojawieniem się. Mimo, że jestem demonem to mogę przysiądz, że nie mam z tym nic wspólnego i już wydałam odpowiednie polecenia żeby pozbawić tą małą rebelię życia. - w sumie nie wiem co chciałam zobaczyć w tej pustej ścianie. Wyraźnie naznaczającą się pleśń, a może ukryty w niektórych szczelinach mech.
W każdym razie wtedy wydawało mi się to aż nadto interesujące. Podniosłam się by dolać sobie alkoholu.

- Zabiłem Mary. - Jack niemal wyszeptał, mając nadzieję, że nie usłyszę. Na moment zamarłam. Szczerze nie wiedziałam co powiedzieć. Buzowały we mnie dwa uczucia. Żal ze względu na stratę względem braci.
W końcu stracili rodzicielkę. Ale też moment szczęścia zawitał w moim sercu. Może
w końcu to na mnie zwrócą uwagę. Wiem to egoistyczne podejście ale chcąc nie chcąc byłam z nimi znacznie dłużej. Mimo wszystko zachowałam obojętną minę.

I'm backOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz