Prolog

3.4K 115 104
                                    

Niemcy pov

Oparłam plecy o zimną, ceglaną ścianę. "Scheiße..." Pomyślałem ścierając szkarłatną, gęstą ciecz z czoła. Krew na koszuli zmieszała się z tą od mojego ojca. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że to zrobiłem. Osunąłem się i odchyliłem głowę. Emocje powoli zaczęły opadać, a adrenalina uchodziła wraz z każdym kolejnym oddechem, przynosząc coraz silniejsze fale bólu. Podwinąłem trochę już nie taką białą koszulę, ukazując ogromnego, fioletowo-zielonego siniaka na brzuchu. Musiałem wyglądać okropnie, lecz w tamtym momencie jedyne o czym myślałem to III Rzesza.

Przymknąłem oczy i wsunąłem papieros między zakrwawione wargi. Zapaliłem. Przed oczami wciąż miałem jego uśmiech, a w głowie brzmiały słowa

"Du bist wie ich..."

*2h temu*

3Rz: Ahh meine Sohn. Cieszę się, że cię widzę. Chciałem z tobą porozmawiać.

Powiedział spoglądając z nad jakiegoś papieru. Jak na posłusznego syna przystało, podszedłem bliżej. Pochyliłem głowę w geście szacunku.

N: O czym mein Vater?

3Rz: O twojej przyszłości. Wkraczasz w dorosłość i czas żebyś nauczył się dobrze rządzić krajem.

Odłożył kartkę na stół. Mimowolnie zauważyłem podpis ZSRR, USA i innych krajów których niestety nie zdążyłem doczytać. W momencie poczułem siarczyste uderzenie w twarz.

3Rz: Nie tak cię wychowałem. Dobrze wiesz, że masz mi okazywać szacunek, a kiedy do ciebie mówię, wymagam od ciebie pełnego skupienia. Verstanden?

Jego ton był zimny i ostry. Policzek wciąż mnie piekł, lecz nie mogłem okazywać słabości. Tego nienawidził jeszcze bardziej. Podniosłem głowę i równie zimnym i ostrym tonem odpowiedziałem.

N: Ja, mein Führer.

3Rz: Dobrze. Jak już mówiłem, wkrótce przejmiesz władzę. Oczekuję, że będziesz kontynuował moje dzieło.

Was?

N: Za pozwoleniem, co masz na myśli po przez kontynuowanie twojego dzieła?

3Rz: Widzisz mein Sohn. Nasi wrogowie niefortunnie mają nas w szachu. Co za tym idzie, to ty musisz zawładnąć resztą krajów, podczas gdy ja zniknę na jakiś czas.

Zmrużyłem oczy i cofnąłem się o krok.

N: Za przeproszeniem, ale to ciebie mają w szachu, nie mnie.

Uchylił usta by coś powiedzieć, lecz zamiast tego uniósł dumnie głowę i wyszczerzył zęby.

3Rz: Ah drogi Deutschland. Jak zwykle ostrożny i podejrzliwy.

Podszedł do mnie niebezpiecznie blisko i chwycił za moją koszule, lekko mnie unosząc.

3Rz: Zrozum, ja nie mogę umrzeć. Zaszedłem za daleko, żeby to teraz stracić. Natomiast ty, mógłbyś wreszcie pokazać, że jesteś lojalnym synem i poświęcić się dla swojego Vater.

Poświęcić?! Odepchnąłem go od siebie.

N: Chcesz wydać własnego syna, żeby przypłacił życiem za twoją chorą obsesję?!

On się jedynie zaśmiał.

3Rz: Brawo Deutschland. Wiesz co chcę zrobić. Co z tym niby zrobisz? Ten Trottel USA zadowoli się byle jakim Niemcem, nieważne że niewinnym. Na zawsze zostaniesz zapamiętany jako mój syn. Jako nazista. Zamiast z tym walczyć poświęć się dla sprawy. Twoje życie i tak nie ma większego znaczenia. Chociaż raz bądź pożyteczny.

Nie mogłem w to uwierzyć. W moich oczach pojawiły się łzy.

N: Nie zamierzam być twoją marionetką.

Rzuciłem zimno i zacząłem kierować się do wyjścia. Nagle poczułem silne kopnięcie w plecy. Upadłem na podłogę. Nim zdążyłem się podnieść, Rzesza zacisnął palce na moim gardle, zmuszając mnie do kontaktu wzrokowego.

3Rz: Ty już nią jesteś.

Po tych słowach z całej siły kopnął mnie w brzuch. Nim zdążyłem wydać jakikolwiek dźwięk, poczułem kolejne trzy kopnięcia. Po nich Rzesza popchnął mnie butem, żebym leżał na plecach. Usiadł na mnie okrakiem i zaczął okładać pięściami. Jego kolano wbijało się w siniaka na brzuchu, a jego rękawiczki były całe zakrwawione. Ledwo widziałem jego pełen satysfakcji uśmiech, bo krew zaczęła zalewać moje oczy. Próbowałem się jakoś obronić, lecz niestety bezskutecznie. Jego ciężar blokował nogi, a z kolei rękoma osłaniałem głowę, by w jakikolwiek sposób zniwelować obrażenia.

Wreszcie się zmęczył. Dyszał ciężko, lecz mimo to z jego ust nie schodził sadystyczny uśmiech. Podniósł się i powoli zaczął odchodzić. Byłem strasznie obolały i nie byłem w stanie go zaatakować. Zmusiłem się do kopnięcia go w piszczel, tym samym go przewracając i łamiąc mu nogę. Zawył z bólu, a ja z trudem wstałem. W przeciwieństwie do niego, moje nogi były w pełni sprawne. Zgięty w pół, podszedłem do stolika, gdzie rozłożone były wszelkiego rodzaju pistolety. Chwyciłam pierwszy lepszy, szybko przeładowałem i odbezpieczając, przyłożyłem lufę do skroni Rzeszy. Moja dłoń się trzęsła, na co ten się zaśmiał.

3Rz: No dalej. Zrób to. Udowodnij sobie że jesteś taki sam jak ja. Zabijesz ojca, żeby ratować własną skórę.

Patrząc na niego w ten sposób, coś we mnie pękło. Dłoń przestała się trząść, a wyraz twarzy spoważniał. Spojrzałem mu pewnie w oczy i położyłem palec na spuście. Rzesza uśmiechnął się szeroko.

3Rz: Du bit wie ich.

Strzeliłem.

gerpol countryhumansWhere stories live. Discover now