#29 (Szpital cz.3)

Începe de la început
                                    



✄ - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Leonhard Cuán Nolan

            Mimo, że wyłączył czat, jeszcze przez chwilę tępo wpatrywał się w ekran telefonu.
Co się właśnie stało? Naprawdę nie był w stanie logicznie tego wytłumaczyć. Kłócili się, potem przeszli do normalnej rozmowy, jakich zwykli odbywać dawniej milion a potem... Znów coś się zepsuło, a jak już zaczęło to i runęło do końca. Quanowi puściły nerwy, Mad nie miał zamiaru odpuścić i skończyli tak, jak zdarzało im się ostatnio zbyt często – obrażeni, zdenerwowani, bez zamiaru odzywania się do siebie przez jakiś czas.
            Leo dusił w sobie zbyt wiele, by mogło mu wychodzić bycie opanowanym. Nieważne jakby sobie nie tłumaczył zachowania Mada, mimo wszystko był zły, że zatajał przed nim obecność w szpitalu, że dał sobie wejść pod prysznic Arthurowi i że wydawał się być nagle taki obcy. Choć teoretycznie znajomość internetowa powinna odejść w cień i nie wywierać na Leo takiego wpływu, wciąż mocno przeżywał ich kłótnie. Nie miał praktycznie żadnej relacji z Lucasem, jeśli teraz zaprzepaści tę, którą miał z Madem... Co mu zostanie? Przecież nie miał żadnej gwarancji, że Lucas się do niego przekona. Nie chciał stracić Mada, póki nie miał bardziej stabilnego podłoża pod relację z Lucasem. Nie chciał go stracić, nawet jeśli ich internetowa znajomość była tylko złudzeniem.

            Następnego dnia nie potrafił się przemóc, by odwiedzić Lucasa. Po tym jak pożegnali się ostatnim razem i po tym, jaką odbyli wczoraj rozmowę na czacie, wiedział, że nie będzie potrafił normalnie z nim rozmawiać. Nawet, jeśli nie umiał zignorować chęci zobaczenia go, potrafił się powstrzymać i zasłonić rozsądkiem. Pisał chwilę z Angie, która powiedziała, że go odwiedzi, a sam zajął się sobą i poszedł na długi trening, gdzie wyładował choć trochę swoich emocji.
            Wisiała nad nim też ta cała sprawa z Samuelem. Martwił się o niego, widział, że chłopak sobie nie radzi i przede wszystkim nie chciał, by w końcu zrobił krzywdę sobie albo komuś innemu. Znów. Musiał porozmawiać o tym z ojcem, dlatego uznał, że zadzwoni do niego wieczorem. Dziwnym trafem jednak ostatecznie wypił kilka szklanek whisky i zasnął jak dziecko, pierwszy raz od wielu dni.

            Przyszła sobota, a tęsknota zwyciężyła wszystkie żale i Leo już od rana zbierał się do wyjścia, by odwiedzić Lucasa. Chciał wiedzieć jak się czuje i pomóc mu na ile mógł, dlatego znów przygotował dobry obiad i ledwie wstrzymał się od zabrania ze sobą wygodnej poduszki.
            Gdyby to zrobił, chłopak niewątpliwie mógłby nabrać podejrzeń, a to było ostatnim, czego Leo by chciał.
            Około południa był już w szpitalu i tym razem zapukał przed wejściem. Minąwszy próg sali od razu doszukiwał się wzrokiem ameby, ale na szczęście tym razem go nie było. Posłał Lucasowi swobodne spojrzenie i podszedł do łóżka, stawiając na stoliku ładnie pachnące żarcie.
      – Jedzenie przyszło – obwieścił ugodowym tonem, jakby chciał zaznaczyć, że nie ma mu za złe ostatnich słów i że wolałby do tego nie wracać. Przysiadł sobie na krześle, bacznie obserwując chłopaka. – Założyli ci gips – zauważył, marszcząc lekko brwi. Czy to nie była ręka, którą Lucas pracował?
      – Jak bardzo jest źle? Będzie potem całkiem sprawna, nie? Powiedz, że tak, inaczej przysięgam, że połamię Samuelowi obie nogi. – Widać było, że gdy uświadomił sobie, co oznacza zagipsowana ręka malarza, nie tylko ewidentnie się zmartwił, ale też wyprowadziło go to lekko z równowagi. Gdyby okazało się, że przez jego brata Mad nie mógłby dalej tworzyć tak pięknych dzieł jak do tej pory... Przecież on by go zabił, a potem też siebie za sam fakt bycia jego bratem.

Far too closeUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum