#42 (Dystans)

38 2 2
                                    

Lucas A. Wright

            To był tak typowy Lucas/Mad. Ulegający emocjom i podejmujący decyzje w ułamku sekundy. Sam wiedział, że zachował się jak rozpieszczony gówniarz, ale to było silniejsze od niego. Już wolałby, aby Samuel zrobił coś lub powiedział... cokolwiek, co dałoby mu podstawy do takiego zachowania, ale w tym momencie nic go nie tłumaczyło.
            Nerwy Lucasa były na wykończeniu, sam nawet nie zdawał sobie sprawy jak blisko granic w tych ostatnich dniach się znalazł. To był dość... Intensywny czas. I chociaż wypierał to z głowy z całych sił, przez każdą minutę spędzaną w towarzystwie Leo, czekał na każdy jego najmniejszy dotyk. Czekał... Na cokolwiek. Nie chciał o tym myśleć ani nazywać, ale nie mógł się całkowicie wyprzeć tego, że podświadomie pragnął go każdą komórką swojego ciała. I Quan nie miał tu nic do rzeczy. Quan był daleko, w Irlandii i nie wiadomo było kiedy i czy wróci. Czy w ogóle się spotkają. Choć Lucas z całych sił w to wierzył i trzymał się tej myśli, to jego ciało, emocje i popędy nie zamierzały opierać się jedynie na romantycznych wizjach.

            Zostawił rzeczy w domu, przebiegł dziesięć kilometrów, wziął prysznic i wybrał się na spotkanie z Arthurem, który uparcie używał zwrotu „randka", jakby chciał w ten sposób zaczarować rzeczywistość. Zresztą, tym razem Lucasowi jakoś mało to przeszkadzało, nie miał zamiaru z tym walczyć jakoś zaciekle. Potrzebował odskoczni od rzeczywistości, beztroskich paru godzin w przyjemnym towarzystwie i niczym nie skrępowanej rozmowy.
            W kinie było świetnie, nawet jeśli ręka Arthura częściej niż powinna, lądowała na kolanie lub udzie Lucasa, a on sam zbyt często się nachylał w kierunku przyjaciela rzucając komentarze wprost do jego ucha i nie omieszkując, oczywiście zupełnym przypadkiem, muskać go od czasu do czasu ustami.
            Po filmie postanowili wybrać się do baru. Lucas nie pamiętał kiedy ostatni raz wyszedł na piwo gdzieś indziej niż do znajomych. To również było dość odświeżające.
            Po pierwszym piwie przypomniał sobie o telefonie i włączył go.
      — ...gdybyśmy przyszli wczoraj, to trafilibyśmy na happy hour, piwo pięćdziesiąt procent taniej
      — Taaa... Piwo z wodą, pół na pół — prychnął Lu i zamówił kolejne piwo u przechodzącej obok barmanki. Arthur uśmiechnął się szeroko i wrzucił sobie do ust nachosa.
      — Powinieneś mi dziś stawiać za wczorajsze wystawienie mnie.
      — Postawić to ja ci mogę... — zaczął Wright, ale na widok głupkowatego uśmiechu przyjaciela, zdzielił go po głowie leżącym przed sobą menu. — Coś mi wypadło, dupku.
      — A co?
            Lucas zawahał się. Nie uszło to uwadze Arthura, który nie zamierzał odpuścić. Nigdy nie zrezygnował z Lucasa, czasem usuwał się w kąt i cichaczem cieszył, że jest ktoś taki jak Quan, który, miał nadzieję, nigdy nie pojawi się w życiu Wrighta. Ale internetowa znajomość była dość mocną blokadą względem Nolana, którego Arthur nie cierpiał tak bardzo... Wciąż pamiętał ich nieudolne potyczki w szpitalu i swoja sromotną klęskę. Na szczęście od tego czasu wszystko się powoli unormowało i ich relacje wróciły do normalności. Pozostała jedynie chorobliwa zazdrość i jeszcze większa niż dotychczas niechęć do Leo.
Wright przewrócił oczami.
      — Ten projekt. Na zakończenie semestru.
      — Z Nolanem — wysyczał Arthur tak zjadliwie, że Lucas niemal zakrztusił się piwem właśnie podanym przez mocno wymalowaną blondynkę, która w nieco zbyt dosadny sposób kręciła się w pobliżu ich stolika. Nie dało się ukryć; obydwaj byli całkiem przystojni i nieźle się prezentowali. Na nieszczęście dla dziewczęcia, obydwaj byli zainteresowani płcią piękną w tym samym stopniu co kaczka polityką*.
      — No z nim, mamy świetny koncept na tematykę, zobaczysz.
      — Nie mogę się doczekać.
      — Nie możesz odpuścić?
      — To Nolan, Lucas. Nie wiem co mu się odmieniło, ale przypomnij sobie liceum. Ciągle cię cisnął, zawsze był tym lepszym. A jego brat to już w ogóle.
Arthur wyglądał jakby miał dostać wścieklizny, a kiedy na leżącym na stole telefonie Wrighta wyświetliła się nazwa dzwoniącego: „LEO", przez ułamek sekundy wyglądał jakby miał dostać zapaści. Lucas zaśmiał się krótko i odebrał telefon.
      — Spytaj swojego brata — odparował błyskawicznie — Słyszę, że już ci lepiej. To dobrze. — napił się piwa. — Sorki, jestem na randce. Pogadamy jutro.
JUTRO. Nie później. Nie dzisiaj.
Lucas celowo zaakcentował to słowo, by werbalnie określić granice ich znajomości. To było tak beznadziejne i żałosne... Nie mógł się już poruszać. Zawsze kogoś ranił: Quana, Leo lub Arthura. I siebie niezależnie od wyborów.
            JUTRO.
Rozłączył się, a Arthur wiedział, że wygrał ten wieczór w momencie, gdy Lucas duszkiem wypił świeżo podane piwo i zamówił kolejne.

Far too closeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz