12. Stolica

22 1 0
                                    


Samotnię było widać nawet z moczarów leżących na północ od Morthal, a rozciągających się nieprzerwanie aż do Morza Duchów. Z tej odległości był to tylko mglisty kształt na tle nieba, ale i tak robił niesamowite wrażenie. Całe miasto zawieszone na wiszącej w powietrzu skale!

– Byłaś tam kiedyś? – spytała Cesarska swoją huskarl.

– Nie, nigdy – przyznała dziewczyna. – Jak się tam dostaniemy?

– Hm... pewnie można iść na przełaj przez moczary, bo nie sposób zgubić drogę, ale chyba nie wypada do stolicy w ten sposób... nie chcę wyglądać jak potwór z bagien.

– No to rano wracamy do Morthal? – W duszy Lydii kiełkowała nieśmiała nadzieja na ciepły posiłek w karczmie.

– Słońce dopiero zachodzi, a dziś będzie jasna noc, wampirów się pozbyłyśmy, nekromantów też... – wyliczała Em.

– To idziemy teraz?!

Entuzjazm w głosie Lydii rozbawił Cesarską. Zwykle to Nordka była ostrożniejsza z nich dwóch i zalecała, by nie włóczyć się po nocach, ale najwyraźniej też tęskniła za odrobiną cywilizacji, jeśli Morthal w ogóle oznaczało cywilizację.

– Idziemy – przytaknęła.

Nawet jeśli zabiły wszystkie miejscowe wampiry i pozbyły się nekromantów, na bagnach można było spotkać o wiele więcej niebezpieczeństw. Na przykład czarne stworzenia przypominające gigantyczne owady plujące zielonym jadem.

– Czytałam o nich – powiedziała Emerald. – To chyba chaurusy. Są jadowite i roznoszą grzechotnicę.

– Co takiego? – dopytywała Lydia, odrzucając plecak, wyciągając miecz i sposobiąc się do walki.

– Grzechotnicę. I wcale nie chcesz znać szczegółów.

Em również wyjęła miecz. Wolała zwykle używać łuku, ale było za ciemno, a podłoże nierówne i porośnięte wysoką trawą, w której ukrywało się niebezpieczne stworzenie.

– Oby był tylko jeden – westchnęła Lydia.

Stworzenie plunęło jadowicie zieloną lepką substancją, przed którą ledwo zdążyły uskoczyć. Em syknęła z bólu, widocznie kilka kropel jednak spadło jej na skórę. O Pani! Ależ to piecze! Rozdzieliły się, chcąc utrudnić chaurusowi atak. Lydia, odziana w cięższy pancerz, starała się ściągnąć uwagę zwierzęcia na siebie. W tym czasie dovahkiin zachodziła je od tyłu. Choć noc była jasna, ciężko było dostrzec jakiś słabszy punkt w skorupie przeciwnika. Chyba jedynym wyjściem pozostawała próba wbicia ostrza pomiędzy chitynowe płyty, ale do tego Lydia musiałaby zająć przerażające szczęki chaurusa, by nie zdołały pochwycić Cesarskiej.

– Zajmij go przez trzy minuty! – krzyknęła Em, podbiegając z tyłu do stwora.

Na odwłoku też miał szczypce, lecz podobno nie używał ich w walce, a do przenoszenia jaj. Mogła więc wskoczyć na segmentowane ciało i próbować wbić miecz.

– To głupi po... – chciała ją ostrzec Lydia, ale nie zdążyła.

Cesarska jednym susem wylądowała na czarnym grzbiecie i uniosła miecz. Plan może był i dobry, ale nie przewidziała zwinności robala. Zwierzę błyskawicznie się odwróciło, zrzucając z siebie napastniczkę. Em widziała już nad głową ociekające jadem szczęki, kiedy stwór wydał z siebie dziwny trzeszczący odgłos i upadł tuż koło jej nóg.

– Wiedziałaś, że kiedy się tak wykręcają, odsłaniają łączenia między płytami? – jakby nigdy nic spytała Lydia. Zaparła się butem o cielsko stwora i próbowała wyciągnąć miecz. – Możesz mi pomóc, nie krępuj się.

Smocza Lilia [Skyrim]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz