1. Uważaj, o co się modlisz...

121 11 23
                                    


Em nie znosiła Thalmoru, Thalmorczyków, ani niczego, co się z nimi wiązało. Niechęć tę miała we krwi, nadaną z urodzenia. W końcu, będąc kim była, nie mogłaby zachować się inaczej. I właśnie dlatego klęczała teraz z głową na katowskim pieńku, a thalmorski żołnierz patrzył na nią wzrokiem pełnym triumfu i złej radości.

„Lady Dibello, prowadziłaś mnie przez te wszystkie lata, byłam ci zawsze oddana i posłuszna. Czy przywiodłaś mnie do tego zamarzniętego odludzia tylko po to, bym zginęła patrząc, jak raduje się Thalmorczyk?" Tak brzmiały słowa jej ostatniej, wypowiedzianej w myślach modlitwy. Wiele razy zastanawiała się, czy późniejsze wydarzenia były niezwykłą odpowiedzią na modły, czy też kolejną boską grą, układem, jaki nieśmiertelni zawarli dla swoich celów, wykorzystując członków jej rodu. Po raz kolejny.

*****

Smok spadł na Helgen w płomieniach. Był czarną śmiercią, ucieleśnieniem mocy, niepowstrzymaną furią, karą dla śmiertelników. Kamienne mury kruszyły się pod naporem jego gniewu, ludzie padali powaleni podmuchem skrzydeł. W całym tym chaosie, krzykach, zgliszczach, przedzierając się między ciałami i walącymi się ścianami, Em biegła za kimś, kto zdawał się wiedzieć, co robi. Poprzez dym i płomienie dostrzegła mundur Imperialnego Legionu. To chyba niezbyt dobry pomysł, w końcu to żołnierze pojmali ją na polecenie Thalmorczyka i mieli zamiar ściąć.

– Trzymaj się blisko muru! – krzyknął legionista i zasłonił ją własnym ciałem, przyciskając do rozgrzanych kamieni. Tuż nad nimi, smok szeroko rozkładał skrzydła, szykując się do kolejnego miotnięcia płomieniami. Był tak blisko, że dziewczyna mogłaby policzyć długie, ostre jak sztylety zęby bestii. – Musisz iść za mną, jeśli chcesz przeżyć – powiedział mężczyzna, ciągnąc ją w stronę jakiegoś budynku.

Poddała się temu. I tak nie miała innego pomysłu, a skoro nie zamierzał jej zabić, nie było sensu protestować. Dopadli drzwi, zatrzaskując je w ostatniej chwili. Za nimi rozległ się rumor spadających kamieni.

– Mieliśmy szczęście – zauważył legionista – ale tędy już nie wyjdziemy.

Em rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu. Pod ścianą stały łóżka i skrzynie na rzeczy osobiste, pod drugą: stół, krzesła, półki i stojaki na broń.

– To koszary. Powinniśmy znaleźć ci jakąś zbroję i miecz – zaproponował mężczyzna.

Potem wyjął sztylet zza pasa i podszedł do niej. Skuliła się odruchowo i próbowała odsunąć.

– Spokojnie, chyba chcesz się pozbyć więzów? – uśmiechnął się lekko.

Zganiła się w myślach za głupotę. Musi się wziąć w garść, opanować emocje i nie poddawać przerażeniu. Wyciągnęła przed siebie związane ręce.

– Przetrząśnijmy te skrzynie. Mam na imię Hadvar, a ty?

– Em, Emerald.

– Dobrze, Em. Bierzmy się do roboty.

*****

Bieg przez walące się korytarze i sale był jednym sennym koszmarem, z którego bała się obudzić, by nie ocknąć się w jeszcze gorszej rzeczywistości. Nie czuła już zimna rozgrzana biegiem i walką. Bo wbrew sobie musiała walczyć. Nie dlatego, że Hadvar był legionistą, a oni należeli do Gromowładnych, ale dlatego, że i ją chcieli zabić. Skoro Lady Dibella zadała sobie tyle trudu, by ją ocalić spod katowskiego topora, grzechem byłoby zmarnować ten dar. Musiała więc przeżyć.

Szli teraz przez ciąg naturalnych jaskiń. Nieustanny przeciąg zdawał się sugerować, że przed nimi jest wyjście. Ledwo umknęli z gniazda olbrzymich śnieżnych pająków, gdy Hadvar dał znać, że ma się zatrzymać.

Smocza Lilia [Skyrim]Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu