Alan - 29

44 12 2
                                    

Wstał z łóżka, lecz się nie zbudził, jedynie podniósł się do pozycji siedzącej. Poprzedniego dnia, zmęczony jak jeszcze nigdy, zakrył się kołdrą, nie zmieniając nawet ubrań. Miał nadzieję na długi oraz głęboki sen.

Aczkolwiek w rzeczywistości spędził całą noc na wpatrywaniu się w sufit, który w pewnym momencie zlał się z całą resztą pokoju. Chłopak zaczął więc wpatrywać się w czerń. Zastanawiał się — właściwie marzył — nad tym, jakie to uczucie: być pochłoniętym przez nicość.

Nagle oderwał się od miękkiego materaca za sprawą lampki, która zaświeciła się w jego głowie. Nie zastanawiał się zbyt długo nad własnymi poczynanami, nie analizował swych działań, nie pragnął się na niczym wyżywać ani nikogo uszczęśliwiać. Po prostu, w ciągu pięciu sekund — postanowił, iż coś zrobi. 

Zapalił lampę przy biurku, aby następnie podbiec do szafy oraz przekopać się przez jej zawartość w poszukiwaniu jednego pudełka. Mimo że chłopak od dawna nie sięgał po węgiel, był pewien swoich zdolności artystycznych. Według jego pojmowania nie były w stanie tak po prostu zaniknąć. W głowie odbijały mu się słowa, które dość często powtarzała nauczycielka plastyki: rysunek węglem zawsze wychodzi. Zapewne nie było to skomplikowane stwierdzenie, a wiele osób zwyczajnie by go nie poparło. Lecz Alan rozumiał swą nauczycielkę. Jego prace zawsze były dobre, o ile wkładał w nie emocje oraz uczucie. Bowiem do pewnego czasu sztuka była jedyną rzeczą, którą uznawał za swe hobby, jedyną dziedziną, w której uważał się za dobrego, jedyną odskocznią od reszty świata. Nawet jeśli nie ukazywał swych prac światłu dziennemu. 

Najpierw chwycił za czarne przybory, o średnicy dwunastu milimetrów, do złudzenia przypominające pastele. Rzucił jedno szybkie spojrzenie w stronę zdjęcia, po czym przycisnął węgiel do kartki, tworząc na niej pierwsze chaotyczne kreski. W jego uszach brzmiała czternasta sonata Beethovena. Alan chwycił mocniejszy węgiel, aby następnie wykonać kolejne kreślenia. Nie przeszkadzał mu nawet fakt, iż jego ręce zostały pokryte brudem. Wszystko zdawało się łączyć w harmonię. Alan jednoczył uczucia na papierze, odnalazł się w miejscu, w którym od dawna powinien był się znaleźć. Czuł się niczym na powrót zakochany, nie zważając na nic, ponownie pragnął zatracić się w sztuce. Tak po prostu.

Tego ranka wykonał aż sześć portretów Anny Smith.

***

Od czasu, kiedy tylko Alan ponownie przekroczył próg szkoły, zaczął unikać Anny. Tym razem dziewczyna nie obrzucała go krzywymi spojrzeniami, czekając na ponowne ugięcie którejś ze stron. Stale ciągnęła chłopaka za rękę, próbowała rozmawiać, szokowała go swymi błękitnymi oczami przepełnionymi skruchą, wstydem oraz żalem. Dla Alana zaczynał się wtedy jawić zupełnie nowy obraz sytuacji, którego nie potrafił pojąć. Nagła zmiana wywoływała w nim szok. 

Chłopak ponownie nie wiedział, jak postępować. Dawniej, gdy dochodziło pomiędzy nimi do spięć, należało jedynie czekać do momentu, w którym czas da im po prostu zapomnieć. On stęskni się za dziewczyną tak bardzo, iż będzie w stanie oddać wszystko za jedno spotkanie, a ona przeleje tyle butelek alkoholu, aż dojdzie do wniosku, że z chęcią przyjmie chwilowe towarzystwo chłopaka. Mniej więcej tak właśnie to działało. Alan czuł się wykorzystywany, lecz rozkładał ręce, będąc wdzięczny Annie za odrobinę uwagi. Tego dnia postanowił to zakończyć. Choć może to nieodpowiednie określenie. Raczej rozważał w swej głowie możliwość zakończenia tej relacji. Pragnął dać swej przyjaciółce ostatnią szansę. Lecz cały jego plan — złożony z dwóch prostych słów: to koniec — runął w gruzach, kiedy tylko blondynka objęła go czule na przywitanie. 

Ostatni raz przytuliła go, mając piętnaście lat, kiedy to zalewała się łzami, stale powtarzając „mam dość” — był to jej wyraz tęsknoty za ukochanym bratem. Dziewczyna przechodziła każdą fazę żałoby przez przynajmniej miesiąc. Z początku nie dowierzała: stale wspominała o swoim bracie, jak gdyby nadal każdego popłudnia wracał ze szkoły do domu. Wypierała tragiczną prawdę. Następnie nadeszły fale płaczu. Jak gdyby dopiero po czasie Anna zdała sobie sprawę z tego, co się stało. Na dodatek zaczęła narzekać na matkę, która według niej przepłakała już wszystkie łzy oraz zaczęła żyć nowym życiem. Córka nagle zaczęła oczekiwać od niej wsparcia, choć nie przekazywała kobiecie tej informacji, za to swą osobą stale obarczała przyjaciela. Ostatnimi etapami była złość, która następnie miała ustąpić zamknięciu oraz odepchnięciu otaczających ją ludzi. Blondynka postanowiła więc stale wykrzykiwać swą frustrację, stale obwiniając przy tym swych przyjaciół, rodzinę oraz całą resztę świata. Doszło nawet dwa razy do sytuacji, w której to podniosła na Alana rękę. Dla większości przedstawicieli jego płci byłoby to straszliwe upokorzenie, ewentualnie temat do żartów. Lecz Alan zdawał się być zupełnie inny, za każdym razem wybaczał Annie, wspierał ją i okazywał zrozumienie. Niedługo potem Anna zamknęła się w sobie jeszcze mocniej, tym razem najszczelniej jak potrafiła — aby nie móc okazywać innym swych uczuć, aby nie odsłaniać swych słabości oraz aby nie zostać zranioną.

Alan położył rękę na jej plecach, po czym zaczął je delikatnie głaskać. Anna trzęsła się, nie będąc w stanie z nim porozmawiać. 

Wszystkie kłótnie, jak zawsze, w jednej chwili kompletnie straciły dla niego znaczenie. Teraz liczyła się dla niego jedynie trzymana w objęciach dziewczyna. Zawsze będąca stałym elemntem jego życia, ta, której twarz wypełniała jego szkice i rysunki, zajmująca myśli, będąca ciągłym powodem do zmartwień, tląca w nim iskrę ekscytacji jednym spojrzeniem.

— Przestań. Ja też tęskniłem — orzekł chłopak.

— Przepraszam — wyszeptała. — Wszystko jest teraz takie inne. Od kiedy przestałam codziennie pić, nie rozumiem tak wielu rzeczy. Codziennie wyzywałam w myślach moją jedyną matkę, podczas gdy ona też cierpiała — powiedziała praktycznie na jednym wydechu, patrząc się Alanowi prosto w oczy.

— Spokojnie, wszystko mi opowiesz. Pójdziemy do ciebie i zaparzymy twojej ulubionej herbaty — przekonywał ją Alan. — Wszystko będzie okej — powiedział, choć dla niego szczęście nadal zdawało się być abstrakcją.


Banda Bachorów [✔]Where stories live. Discover now