Anna - 03

503 164 59
                                    

Anna powoli uniosła swe ciężkie powieki. Nieco pożałowała ostatnio minionej imprezy, odnosiła wrażenie, że jej głowa za chwilę eksploduje. Podniosła się z łóżka, stawiając stopy na lodowatej podłodze. Przeszły ją dreszcze. Dziewczyna potrafiła już odróżnić prawą nogę od lewej, mimo to nadal chodziła nieco chwiejnie oraz bardzo powoli. Można było stwierdzić, iż jej stan prezentował się znacznie lepiej niż po powrocie do domu. Pokierowała się w stronę łazienki. Obmyła twarz, następnie przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze.

Choć z całych sił próbowała odepchnąć od siebie tę koszmarną myśl, powoli zaczynało do niej docierać, jak bardzo mogła być podobna do swej matki. Nie chodziło tylko o to, że używały tej samej farby do włosów, czy też o to, że miały niemalże ten sam blady odcień koloru skóry. Jej matka miała jednakową obojętność w oczach, identyczną słabość do papierosów oraz tak bardzo podobny do swej córki ton głosu. Kiedyś, kiedy jeszcze zdarzało im się przebywać jednocześnie w tym samym miejscu, podczas gdy zaczynały razem mówić, wypowiadane przez nie słowa zdawały się zlewać razem ze sobą. Jednak one nie zauważyły nigdy tej pięknej symfonii złączonych w jedność słów — a szkoda, bo być może gdyby dodały jeszcze taki jeden powód do tych stu, aby siebie nawzajem nie opuszczać, może nadal czasem bywałyby w tych samych miejscach. Powodów było tylko sto, a nie sto jeden, i nawet kiedy matka Anny bywała w domu, one nawzajem się mijały.

Dziewczyna nienawidziła żyć wspomnieniami, a jej matka właśnie tym dla niej była — wspomnieniem.

Ponownie obmyła twarz, następnie przyglądając się swoim podkrążonym oczom. Miała za sobą kilka nieprzespanych nocy, które postanowiła poświęcić kuszącej butelce winogronowego wina. Pokierowała się w stronę kuchni, po drodze biorąc z biurka, znajdującego się w jej pokoju, paczkę Marlboro.

Salon połączony z aneksem kuchennym przypominał wystawę w sklepie z meblami, pomijając dwa niemalże niezauważalne stare rodzinne zdjęcia, stojące na komodzie tuż obok frontowych drzwi. W pokoju dominowała biel oraz takie kolory jak beż, brąz czy szarość. Anna odłożyła papierosy na kuchenną wyspę. Rozejrzała się po pomieszczeniu, stając przed wyborem pomiędzy puszką niskoalkoholowego piwa a czarną herbatą. Momentalnie podjęła decyzję, wybierając ciepły napój — zawsze dobrze działający na dręczącego ją kaca. Odłożyła parującą filiżankę tuż obok miejsca, w którym znajdował się jej ulubiony tytoniowy wyrób, po czym usiadła na jednym z trzech ustawionych przy wysepce czarnych krzesełek. Upiła z naczynia łyk gorącej herbaty, zabierając się za palenie. Wtedy wszystko zaczęło się powoli oraz stopniowo zamieniać w koszmar, Anna miała właśnie zamiar podpalić swojego papierosa, lecz w tym momencie jej oczom ukazała się matka. Kobieta pojawiła się tak nagle, jakby wyrosła spod ziemi.

Była jak zawsze nienagannie ubrana, biło od niej świeżością oraz blaskiem. Miała na sobie biały żakiet, komponujący się z szarą spódnicą.

Nigdy taka nie będę — stwierdziła Anna, czując wstręt do swej matki. Chciała być jej kompletnym przeciwieństwem, za wszelką cenę, właśnie dlatego ścięła włosy na krótko — ponieważ jej matka mogła się chwalić długimi prawie do pasa włosami.

Doskonale to widziała — tę obojętność w oczach, wiedziała, że odróżniłaby te oczy od wszystkich innych, pomijając niestety swe. Nagle obojętność zniknęła wraz z nieco krzywym uśmiechem, który pojawił się na jej mocno umalowanej twarzy. Wtedy coś zaczęło w Annie pękać. Była tak bardzo pewna, że gdyby tylko znalazła się wcześniej w takiej sytuacji, wpatrując się w twarz swojej matki, nigdy nie dostrzegłaby uśmiechu, po prostu nigdy. Tak jakby to był jakiś zakazany nieprzewidywalny ruch. Tak jak gdyby ta kobieta w ogóle mogłaby być w jej towarzystwie szczęśliwa — dziewczyna w to nie wierzyła.

Wszystko w pokoju zdawało się rozświetlić, tak jak gdyby szare ściany nagle przybrały kolor błękitu, a za oknem mogłoby się pojawić słońce.

Poczuła ukłucie w sercu oraz nagłą chęć objęcia kobiety, która stała przed nią niczym jak duch. Zachciało jej się płakać. A to wszystko pomimo obietnic, jakie sobie składała — iż nigdy już jej nie przytuli oraz nigdy nie będzie przy niej płakać. Czy aż tak pragnęła jej uwagi? Czy aż tak długo żyła w kłamstwie, utwierdzając się w fakcie, iż nienawidzi jej z całego serca?

— Mamo... — wyszeptała.

— Nic nie mów, kochanie. Wyglądasz na bardzo przemęczoną — stwierdziła spokojnie kobieta, gdy na jej twarzy ukazał się ponownie promienny uśmiech.

— Mamo... — powtórzyła nieco głośniej przez łzy. Anna siedziała w miejscu, próbując ułożyć jakieś sensowne zdanie, lecz kiedy otwierała usta, wydobywał się z nich tylko cichy bełkot i jąkanie.

— Mamo... — wyszeptała po raz kolejny chwiejącym się głosem. Łzy spływały jej po twarzy.

Czuła się tak, jak gdyby stanęła przed nią przeszłość oraz jakieś wspomnienie, a przecież nigdy nie dopuszczała do siebie myśli, iż jest to możliwe. Co było, minęło.

Kurczowo trzymała się tego, iż żyje tu i teraz oraz tą chwilą i przede wszystkim nigdy wspomnieniami, właśnie dlatego znalazła się w tak wielkiej rozsypce, gdy jedno z nich stanęło przed nią.

— Kochanie, wszystko w porządku? — zaczęła jej matka, ściszając ton z troską w głosie. Właśnie to zdanie ponownie zakłuło serce dziewczyny, sprawiając, że rozsypało się na milion kawałków. Chęć przytulenia kobiety zupełnie ją opuściła, dając miejsce gorzkim łzom oraz gniewowi.

— Nie... — zaczęła cicho Anna, zaraz potem dodając głośniej i z przekonaniem w głosie: — Nie, mamo. Nic nie jest w porządku. Chyba cię nienawidzę, wiesz? — Właśnie wtedy, po zadaniu tego pytania twarz jej matki znacząco straciła kolor, choć i tak na co dzień była dość blada. Wyglądała na martwą.

Kobieta schowała twarz w dłoniach, cicho szlochając, zaraz potem nieco się odsłoniła, ocierając łzy rękami. Czarny tusz do rzęs spływał po jej twarzy. Oczom Anny zaczęła ukazywać się powoli pomarszczona skóra palacza. Kiedyś wyglądała, jak przepiękny kwitnący kwiat, lecz po przejrzystej cerze oraz czerwonych idealnych ustach, jak u Śnieżki nie było już śladu. Teraz przypominała więdnącą roślinę, choć wyraźnie było widać, jak z całych sił próbowała zatuszować to wszelakimi drogimi kosmetykami. Głównym sprawcą oszpecenia jej matki były papierosy, które wyniszczały ją od środka, jak i na zewnątrz.

— Nie kochasz mnie, córeczko? — zapytała jękliwym głosem przez łzy.

Właśnie wtedy Annie podeszło serce do gardła, oblał ją zimny pot i się obudziła.

Anna wybudziła się ze snu w lekkim szoku. Rozejrzała się po swoim pokoju, dochodząc do wniosku, iż wszystko jest na swoim miejscu, następnie powtórzyła wszystkie czynności wykonane w śnie. A gdy zapalała papierosa, zamiast zobaczyć swą matkę, ujrzała unoszący się w powietrzu dym. Odetchnęła z ulgą, wypalając jeszcze jednego. Na koniec dla całkowitej pewności obejrzała się za siebie, szukając wzrokiem czegoś odstającego od jej norm, lecz nic takiego nie dostrzegła.

Upiła kolejny łyk ciepłej herbaty, jednocześnie z lekkim uśmiechem na ustach upewniając się, że jej matka jest tylko przeszłością oraz wspomnieniem.

***
Mocno ściskam wszystkich tych którzy pozostawili tutaj po sobie jakiś ślad!

Dziękuję! <3

Banda Bachorów [✔]Where stories live. Discover now