Zadzwonił dzwonek na lekcję. Wszedłem do klasy a uczniowie za mną. Gdy się wszyscy usadzili to zacząłem lekcję. Widziałem że Rafael nic nie robi. Przycupnąłem sobie na ławce Gabriela.
J: Rafael. Może powiesz na czym polega passé simple?
R: A może Gabriel niech odpowie? On to pewnie wie.
J: Ale ja się pytam ciebie.- drgnęła mi brew.
R: Ale mi się nie chce odpowiadać.
J: Czyli nie jesteś tak inteligentny jakiego zgrywasz.- podszedłem do jego ławki ,wziąłem podręcznik i go otworzyłem na tej stronie na której była odpowiedź na moje pytanie.
Przycisnąłem jego głowę do podręcznika.
J: Tu masz to napisane. Nawet nie umiesz czytać pustaku?- puściłem go i odszedłem od niego a ten się wyprostował - Nawet do pustaka jesteś podobny z wyglądu.
R: Ty, paniusiu! Lepiej sobie uważaj.- powiedział zdenerwowany i wstał- Powiem ojcu co ty robisz to cie wyrzuci na zbity pysk.
J: Pójdziesz sie poskarżyć tatusiowi? No nie wiem czy jak mu powiesz jaki jesteś nieinteligentny to czy będzie zadowolony.
R: Ty szmato.
J: Co żeś powiedział?
R: Szmata.- podszedłem do niego wziąłem jego rzeczy , złapałem go za szmaty i wyprowadziłem do drzwi ,po czym je otworzyłem i wypchnąłem go z klasy, rzucając mu jego rzeczy.
J: Jak nie umiesz sie zachowywać to proszę bardzo. Idź to tatusia.- zamknąłem drzwi z trzaskiem i usiadłem przy biurku.
Ten nie dał za wygrana i wszedł do klasy. Podszedł do mnie i zepchnął mnie z krzesła.
R: Ja się tak łatwo nie dam paniusiu. Myślisz że jesteś twarda? ze mną nie wygrasz.- spokojnie wstałem ,otrzepując się.
Złapałem go za rękę i mu ją wykręciłem za plecy.
R: Ał ał ał. puszczaj mnie!
J: Idziemy do twojego ojca.- zaprowadziłem go do pokoju dyrektora.
Tam pchnąłem go na krzesło a dyrektor patrzył się na mnie ze zdziwieniem.
J: Pana syn nie umie się zachować na lekcji. Cały czas pyskuje. lepiej niech pan z nim porozmawia.
d(dyrektor): D-dobrze.- powiedział nadal zszokowany.
Wyszedłem z pomieszczenia trzaskając drzwiami i poszedłem do klasy. Gdy wszedłem do pomieszczenia to wszyscy ucichli. Westchnąłem głęboko i podszedłem do biurka gdy nagle poczułem przeszywający ból ,który mnie powalił na kolana. Złapałem się za bok.
G(Gabriel): W-wszystko w porządku proszę pani?- zapytał zmartwiony i wstał.
J: T-tak. To nic takiego.- spojrzałem na dłoń, była na niej krew.
Spojrzałem na koszule i w miejscu rany robiła się coraz większa plama krwi.
G: O boże.- podszedł do mnie szybko: niech pani sie nie boi ..t-to nic wielkiego.- mówił roztrzęsiony.
J: To nic.- wstałem opierając się o biurko: Możecie już iść. Koniec lekcji- wszyscy wyszli z klasy oprócz Gabriela.
G: Pani krwawa. Trzeba zadzwonić po karetkę.
J: Już mówiłam że to nic. To tylko mała rana. Przeżyje.
G: Na pewno? Słabo pani wygląda. Może zaprowadzę panią do pielęgniarki?- złapał mnie delikatnie za ramię.
Był ode mnie wyższy. Złapałem go za rękę i ją odsunąłem.
J: Nie trzeba. Na prawdę.- wziąłem teczkę: Po prostu pójdę do domu. i tak to moje ostatnie zajęcia.- zadzwonił dzwonek na przerwę.
Wziąłem czarny żakiet i zarzuciłem go sobie na ramiona.
J: Do widzenia.- wyszedłem z klasy a Gabriel za mną.
Zamknąłem klasę i poszedłem w stronę mieszkania Bena. Zakrywałem żakietem ranę. W końcu doszedłem na miejsce. Wszedłem do mieszkania.
B: A ty co tak wcześnie wróciłeś?- podszedł do mnie a ja sie o niego oparłem i żakiet zjechał z moich ramion: Ty krwawisz. Co się stało?- zapytał zmartwiony i mnie trzymał.
J: Rana mi sie chyba otworzyła.- powiedziałem lekko trzęsącym się głosem.
B: I szedłeś tu całą drogę. Mogłeś po mnie zadzwonić.- wziął mnie na ręce i położył mnie na kanapie.
J: Dałem se rade sam.- podniosłem się do siadu ,sycząc z bólu.
Ben poszedł po apteczkę a ja zdjąłem tą głupia spódnicę , koszulę i ten stanik. Rana rzeczywiście była otworzona a szwy rozerwane.
B: Połóż się. Zaszyje ci ją.- położyłem się: Co ty robiłeś że aż ci się rozerwały szwy?
J: A taki jeden szczeniak mi podskakiwał i musiałem go zaprowadzić do dyrektora. jebany szczeniak. Zero szacunku.- syknąłem z bólu gdy poczułem jak Ben zaczął wyciągać stare szwy.
B: Ciii. Już nic nie mów.- nawlekł nic chirurgiczną na igłę odpowiednia do tego i przyłożył ją do mojej skóry: może chcesz na coś zacisnąć zęby?
J: Nie. Dam radę, jak sam to robiłem i jakoś żyję to teraz też wytrzymam.- powiedziałem rzucając doczepiane włosy na podłogę.
B: No dobrze.- wbił igłę.
Złapałem go za ramię i wciągnąłem powietrze. Zszył mi ranę dosyć szybko ,ale ostrożnie i dokładnie. Co jakiś czas syczałem z bólu.
B: J skończone.- wytarł moją ranę mokrą chusteczką i dał mi jedną czystą: Masz. Zmyj se makijaż.
J: Dzięki.- wziąłem chusteczkę i wyczyściłem twarz.
Ben nakleił mi jeszcze na ranę opatrunek i zrobił obiad. Jedliśmy i ja wyżalałem mu sie przez co musiałem dzisiaj przejść. On się zaśmiał.
J: I co cię tak śmieszy?- powiedziałem lekko oburzony.
B: Nic. po prostu zaczynasz sie przede mną otwierać.- powiedział patrząc na mnie z uśmiechem.
J: Masz sie z czego cieszyć.- przeczesałem dłonią włosy ,lekko się rumieniąc: I nie otwieram się tylko mówię co się stało.
B: No dobrze dobrze- przyciągnął mnie do siebie że opierałem sie o niego.
Czułem się niezręcznie, ponieważ byłem w samej bieliźnie ,ale nie miałem siły by sie od niego odsuwać. Zrobiłem się senny i nawet nie zwróciłem uwagi kiedy zasnąłem.
YOU ARE READING
Impossible
AdventureBardzo ważna misja. Jeden mężczyzna, dwóch uczniów... i nauczycielka francuskiego. Co z tego wyjdzie? Co się stanie? Czy uda mu się wykonać przydzieloną mu misję?